Fotorelacja z Kenii – część I
Całą relację podzielę na trzy części, powiększone o recenzję hotelu, biura oraz kilka najważniejszych uwag dla osób idących w nasze ślady. Dlatego jeśli macie ochotę na poczytanie o wychowaniu dzieci, to zapraszam w następnym tygodniu. Jeśli jednak interesuje was, jak wyglądają nasze pierwsze bezdzietne wczasy od przeszło siedmiu lat, zapraszamy do czytania.
Ten post jest częścią relacji z wyjazdu do Kenii. Wszystkie części znajdziesz poniżej:
Wyjazd z domu 23:00, wylot z Warszawy 6:00, lądowanie w Mombasie 18:40, wejście do hotelu 21:00. Całkowity czas podróży 20 godzin (2 godzinne przesunięcie czasowe). Jeśli nie wiecie w jaki sposób doprowadzić człowieka na skraj wytrzymałości, nie pozwólcie mu spać. Halucynacji jeszcze nie miałem, ale ze względu na dzieciaki skaczące po mnie od 5:00 rano w dzień wyjazdu, przeżyłem ponad 40 godzin bez snu. I kiedy zobaczyłem ten widok, nagle poczułem się uleczony. Było warto.
Zanim jednak mogłem nacieszyć oczy tym widokiem, czekała nas podróż autobusem do hotelu, połączona z podróżą promem. To nie było coś czego się spodziewałem. Po 20 minutach oglądania zasad ruchu drogowego, europejczyk zamyka oczy i wierzy, że kierowca wie co robi. Inaczej się nie da. Później nie jest łatwiej, bo nadchodzi czas podróży promem.
Zdjęcie po zamknięciu „bramek”, pozwalających dotrzeć na prom.
Zdjęcie kilka minut później.
Na prom wjeżdżają rowery, motory, samochody, ciężarówki i autokary, a na koniec dopychani są ludzie. Ludzi wchodzi minimum pół tysiąca, a myślę, że czasem i przekraczają tysiąc. Kosmos i abstrakcja. Do tego sam prom wygląda równie stabilnie, jak amator na monocyklu. Ciekawą rzeczą i w jakiś sposób pocieszającą, jest fakt, że nikt tych bramek nie przeskakuje (a wysokie to one nie są). Czyli jednak jakiś limit jest i ludzie wiedzą, że nie byłoby to bezpieczne. Tak przynajmniej to sobie tłumaczę.
Po przeżyciu pierwszej Afrykańskiej przygody (nie było łatwo), osiągnęliśmy nasz cel. Hotel Diani Sea Lodge. Pokój wyglądał dokładnie tak jak na stronie biura podróży (poza telewizorem, no ale bądźmy poważni). Zdjęcie jednak wziąłem ze strony hotelu, bo nam nie udało się ująć tego tak ładnie, jak wyglądało w rzeczywistości.
Na następny dzień, okazało się coś niemożliwego. Plaża za dnia wyglądała nawet piękniej.
Pierwszego dnia, po prostu padliśmy. Drugi mieliśmy przeznaczyć w pełni na regenerację. Okazało się jednak, że idąc na plażę, aby zanurzyć się w cudownie ciepłym oceanie, napotkamy tzw. biczbojsów (Beach Boys). Owi plażowi chłopcy, z szerokim uśmiechem obdarują nas milionem gratisów i zaproszą do swojego sklepu, który jest na granicy plaży hotelowej. I z przyjemnością sprzedadzą Ci dwie małe figurki, produkowane przez ślepe dzieci bez rąk, które jednocześnie są uchodźcami z Kongo (jak absurdalnie to brzmi, to prawdziwa historia, jaką sprzedał mi jeden z biczbojsów – chociaż na koniec chyba się trochę zamotał) , za jedyne 150 dolarów (20% idzie oczywiście na te dzieci). Okazja życia. Żadnych figurek ostatecznie nie kupiłem, ale rozpocząłem negocjacje wycieczek fakultatywnych. Uwielbiam wszelkie negocjacje, podobnie jak moja żona uwielbia zakupy, dlatego w krajach afrykańskich dopasowujemy się idealnie. Negocjacje były bardzo zaciekłe, przez co trwały w sumie dwa dni, ale były warte każdego dolara. Wycieczki były niesamowite. Więcej o nich w następnej części.
Podczas naszej wyprawy, spotkaliśmy dwóch innych blogerów, prowadzących bloga Dwoje Do Poprawki. W związku z tym, że praktycznie wszystkie nasze wycieczki odbyliśmy razem, można tam zaglądać, aby porównać nasze relacje i zobaczyć tą podróż oczami również innych osób.
Niesamowite widoki!
Aaaaa, następnego wpisu nie czytam, bo zzielenieje z zazdrości i mi tak zostanie. Szczęściarze – nawet z promem.
Szczęście to największe mieliśmy, że klimatyzacja w autobusie działała. Podobno nie jest to standardem, a temperatura odczuwalna przekraczała 35 stopni :) A my oczywiście nie przygotowani i w długich rękawach wszyscy (bo komary) umieraliśmy.
Jedyne co jestem w stanie Ci napisać, to to, że zazdroszczę strasznie;) O Kenii to ja sobie mogę pomarzyć pewnie przez najbliższe 7 lat, ale kiedyś i tam mnie poniesie;)
Warto, ale myślę, że jeden raz w życiu wystarczy :) I faktycznie lepiej poczekać i pojechać samemu, bo małe dzieci nie będą miały wiele więcej do roboty niż w Egipcie czy Tunezji.
Uuu, pięknie! Wyobrażam sobie, że te stopy na ostatnim zdjęciu są moje ;)… może kiedyś jak Laurent podrośnie i nie będę panikować na myśl zostawienia jej z kimś na dłużej niż 7 godzin :)))
Aj, aj :)
Niesamowita podróż, uwielbiam egzotyczne kraje…będąc tam pewnie nie rozstawałabym się z aparatem :)
Właśnie muszę w jakiś aparat zainwestować, bo tablet okazał się niesamowicie nieporęczny w podróży.
bylam w kenii i na safari i pokochalam. cudowne miejsce a plaze – nie sa wysypane piaskiem tylko niesamowita zlota maka :) czego na pewno nie zapomne to tej ich smiesznej przerosnietej trawy – pierwsze wrazenie ze jest sztuczna :) i pajakow i ich pajeczyna na palmach – gdyby nie przewodnik na safari to pewnie nie zgadlabym ze to sa pajaki z rezydencjami – niektore palmy byly tak owiniete pajeczynami ze jak wial wiatr to sie te ich „liscie” nie ruszaly a przesowaly… trudno to opisac ;) w kazdym razie jako ze zdecydowanie nie jestem milosniczka pajakow nie plazowalam bezposrednio… Czytaj więcej »
Ja nie natrafiłem na jednego nawet pająka, więc chyba byliśmy w innych rejonach :) Za to kiedy zapytałem, czemu mają tam koty i je hodują, to okazało się, że koty polują na… węże :) Taka ciekawostka :)
Przejzyj zdjecia z palmami szczegolnie niedaleko plazy, przy hotelu i moze odkryesz cos interesujacego ;)
Dalej nie widzę :) Może mój organizm je omija? :)
Super relacja…. Proszę powiedzieć czy jakieś szczepienia są tam wymagane???Myślę nad podróżą do Kenii ale nie ukrywam że pierwszy raz chyba się wybiorę z jakimś biurem….
POzdrawiam:)
Wymaganych nie ma. Jedynie na malarię trzeba uważać (na to szczepień niestety jeszcze brak), ale w strefach hotelowych praktycznie nie ma zagrożenia.