Jak wziąłem ślub po raz trzeci
i jak znalazłem się w hotelowej kuchni.
Ten post jest częścią relacji z wyjazdu do Kenii. Wszystkie części znajdziesz poniżej:
Po przygodach ze snurkowaniem, postanowiliśmy sobie odpocząć jeden dzień, bo w końcu taki był cel wyjazdu. Wypoczynek. Bez zwiedzania. Na razie wychodziło nam wcale. I nie zanosiło się na zmiany.
Urlop na zmywaku
W dniu wypoczynku, okazało się, że nasza prośba o wizytę w kuchni, została zaakceptowana i zostaliśmy zaproszeni do środka. To niestety wiązało się, ze wstaniem z leżaka i odłożeniem drinka z palemką. No cóż, sami tego chcieliśmy. Jeśli zastanawiasz się, po jaką cholerę ktoś chciałby włazić do kuchni hotelowej, już spieszę z wyjaśnieniem. W Polsce prowadzimy lokal gastronomiczny i zawsze nas ciekawi, jak wyglądają kuchnie, od kuchni (kuchnia, od kuchni – muszę to zapisać).
Tym bardziej ciekawiła nas kuchnia poza Europejska. Z jednej strony widzieliśmy jak wyglądają kuchnie w ich domach (poniżej będą zdjęcia), a z drugiej wiedzieliśmy, że hotelowa musi spełniać jakieś standardy. No i muszę przyznać, jeśli kogoś ciekawi bezpieczeństwo spożywanych posiłków, że kuchnia w Diani Sea Lodge, spełnia wszystkie Europejskie standardy. Byłem pod prawdziwym wrażeniem logistyki w kuchni i sumienności każdego z pracowników. Nie było jednego, który wychodząc z jednego pomieszczenia i wchodząc do drugiego, nie umyłby rąk pomiędzy. Normalnie można było jeść z podłogi.
Another World
Po tej wizycie, skoro już i tak wstaliśmy z leżaków, postanowiliśmy się wybrać na wycieczkę do pobliskiej wioski, organizowanej przez hotel. Kilkanaście minut spaceru i nagle czujesz, że wszedłeś do innego świata.
Nasi przewodnicy (dwóch animatorów i ochroniarz), opowiadali nam ze szczegółami o każdym zakątku tej wioski.
Wierzenia w Kenii
Mieliśmy okazję poznać ich religię. Kenia jest bardzo różnorodna pod tym względem. W tej wiosce ludzie wierzyli w Wielkich Przodków. Jeśli wioska potrzebowała pomocy w obliczu choroby, suszy lub innego nieszczęścia, należało poświęcić na ołtarzu Przodków zwierzę, odpowiednie do składanej prośby. Kurę przy małym problemie, krowę przy dużym.
Nie wystarczyło jednak po prostu zabić zwierzęcia. Należy również zebrać jego krew do półmisków i ustawić je na głowach przodków. Jeśli w nocy, poświęcone zwierze, zostanie zjedzone przez drapieżniki, to znaczy że ofiara została przyjęta. W przeciwnym wypadku, ofiarę należy powtórzyć, zwiększając ilość poświęcanych zwierząt i ponownie czekać w nocy na drapieżniki. Nasz przewodnik, opowiadał o tym, mimo że nie podzielał ich wiary. W jego wiosce wyznawane były drzewa.
Witch Doctor = Wiedźmin?
Później zostaliśmy przedstawieni szamanowi.
O dziwo, ani przez sekundę nie poczułem się jakbym wizytował u szarlatana. A tak dotąd myślałem o tych trywialnych metodach lecznictwa, uprawianych przez tzw. Witch Doctor. On faktycznie zna się na leczeniu i mimo prymitywnych na pierwszy rzut oka metod, myślę że nie miałbym obaw udać się do niego z jakimś problemem. Do teraz jestem zszokowany, jak bardzo pozytywne i profesjonalne wrażenie na mnie zrobił. Bioenergoterapia wymięka.
Słodycze dla dzieci
Jadąc do Kenii, wszyscy mówili, żeby broń Boże nie częstować dzieci cukierkami. Będąc na miejscu okazało się, że to najlepsze co możesz zrobić i każdy animator mówił, że jeśli tylko mamy słodycze w hotelu, to możemy spokojnie wziąć. Jeśli chcesz zobaczyć czystą radość w oczach dziecka, powiadam Ci: weź ze sobą słodycze. My mieliśmy (za radą Krzysztofa z taniezwiedzanie) ze sobą kilka paczek krówek, które nadały się idealnie. Jedyny minus to oczywiście fakt, że wszystkie papierki zaraz wylądowały na ziemi. No cóż, inna kultura.
Ślub w Kenii
Na koniec wycieczki, przyszedł czas na występ. Na początku, zostaliśmy poczęstowani winem palmowym (smakowało całkiem znośnie, ale osobiście potrzymałbym je dodatkowy rok w dymionie), a później rozpoczęły się tańce, w trakcie których zostaliśmy z żoną włączeni do (jak się później okazało) ceremonii zaślubin. To był już trzeci ślub w moim krótkim życiu. Nabieram wprawy.
Po powrocie do hotelu stwierdziliśmy, że niestety po raz kolejny nie wykonaliśmy planu minimum, zakładającego kompletnenicnierobienie. Wiedzieliśmy, że musimy coś z tym zrobić w kolejnych dniach.
Prawa do zdjęcia głównego należą do JW Marriott Guanacaste Costa Rica.
Podejście do budowania domów mają wysoce praktyczne :)
Nie podoba się układ to rozwalasz, albo czekasz te kilka lat i samo się rozwali. I robisz kolejne podejście.
U nas jakieś kucie ścian, mnóstwo gruzu i nie wiadomo co jeszcze…
PS. A noc poślubna też ;) ? (no dobra przesadziłem – nie odpowiadaj)
Na takich wczasach, to każda noc jest jak poślubna :) Nie oszukujmy się :)
No skoro tak … :)
Heheh bardzo fajnie to wszystko opisałeś :) a najlepsze zdjęcie gdzie odchudziłeś Pana Poślubionego i widać go połowę! Faktycznie panoramy są niebezpieczne hehehhe Mi jednak wydawała się ze w ołtarzyku był mama, papa, grandpa i grandma, ale moze to ja coś źle zrozumiałam? Postaramy sie jak najszybciej udostępnić zdjęcia na picasie, ale obecnie nie mamy internetu w domu :( zdążyli nam odłączyć jak byliśmy w Afryce heheh mam bardzo dużo Twoich zdjęć w tej wiosce :) oczywiście wszystkie moje zdjęcia i filmy możesz wykorzystać u siebie na blogu!!!
Tym bardziej czekam na te zdjęcia :)
Bardzo możliwe, że ten ołtarzyk pomieszałem, bo to w zasadzie już całkiem dawno temu było :)