Czasami dostaję pytania od rodziców jakie zajęcia dodatkowe są obecnie najlepsze dla dzieci (niekoniecznie w zewnętrznej placówce, ale też w domu z rodzicami). W sensie czy lepiej skupić się na zajęciach sportowych, jak piłka nożna czy pływanie czy może jednak zdecydować się na coś spokojniejszego, ale bardziej angażującego myślowo jak szachy, bądź gry planszowe czy pójść od razu w kierunku sportów ekstremalnych i postawić na elektryczne bierki pod wodą. Dzisiaj więc zdradzam jedno z takich zajęć, które z jednej strony wszechstronnie rozwija, a zarazem powinno spodobać się każdemu dziecku (i rodzicowi).

Wyobraźcie sobie chłopczyka, który cieszy się na zakończenie roku szkolnego. Który razem z mamą kupuje sobie specjalnie na tę okazję spodnie, przymierza marynarkę. Wie, że to jest ważny dzień i chce go potraktować jako ważny. Dla każdej ze swoich pań nauczycielek kupuje kwiatek i uśmiechnięty rusza razem z mamą do szkoły na ten ostatni dzień w roku szkolnym, aby uroczyście się ze wszystkimi pożegnać. Wyobraźcie sobie, że ten chłopczyk nie zostaje wpuszczony na apel. Wyobraźcie sobie, że gdy wszyscy jego koledzy i koleżanki dostają świadectwa przy oklaskach wszystkich rodziców, on dostaje je "na szybko" na korytarzu, jak ktoś kompletnie zbędny. Chłopczyk nie rozumie. Płacze. Niestety praktycznie żadna z pań się tym nie interesuje, stojąc tyłem do chłopca i udając, że nie istnieje. To niestety nie jest fikcja literacka. To wszystko wydarzyło się trzy dni temu. W XXI wieku. W Polsce.

Ja wiem, że mnóstwo ludzi kocha tablice motywacyjne i że tym wpisem wiele osób wpisze mnie na swoje #czarnolisty. Te wszystkie cudowne i kolorowe plusiki, minusiki, słoneczka, chmurki, biedronki i pająki, które nieustannie pokazują naszemu dziecku jego postępy. Trudno im się oprzeć. One są takie proste, takie klarowne, takie oczywiste... ...i najczęściej takie nieskuteczne. A dzisiaj poznałem coś, co jest jeszcze gorszym pomysłem, który nie tylko należałoby wziąć, wsadzić do sejfu i zakopać bardzo głęboko (najlepiej jeszcze głębiej niż Jumanjii), ale i pokazuje dlaczego sama tablica też należy do tej samej grupy.

Trzylatki poświęcające czterdzieści pięć minut dziennie na granie z rodzicem w grę edukacyjną są lepsze z matematyki w wieku lat dziesięciu niż rówieśnicy, które w grę nie grały Dzieci uczęszczające do płatnych szkół prywatnych mają lepsze oceny z matematyki niż dzieci ze szkół publicznych. Dzieci osób nadużywających substancji psychoaktywnych osiągają znacząco gorsze wyniki z matematyki niż inne dzieci. Jeśli założylibyśmy prawdziwość tych twierdzeń, to moglibyśmy dojść do wniosku, że granie w gry powoduje wzrost umiejętności matematycznych, prywatne szkoły są lepsze, a używanie, bądź nie substancji psychoaktywnych przez rodziców, samo w sobie powoduje pogorszenie wyników dzieci w nauce. To jednak tak nie działa, a najprostsze rozwiązania nie bywają najlepsze. Dzisiaj o tym jak oszukuje nas nasz mózg i o tym jak nasze doświadczenie (a czasami i nasze uprzedzenia), mogą być wręcz szkodliwe dla nas samych i dla naszych dzieci.

Krzyki, wrzaski, czarna rozpacz, groźby wyprowadzki, walka z użyciem nunczako i gwiazdek ninja, a nawet pisanie kolejnych tekstów do piosenek Nickleback - to tylko jedne z wielu mniej lub bardziej niebezpiecznych zachowań, z których obronnie korzystają dzieci, gdy tylko rodzice zawiadamiają, że: "Już koniec oglądania bajek" "Czas się skończył, odłóż tablet" "Musimy już iść, wyłącz telewizor" Jak więc zamienić te niekoniecznie najprzyjemniejsze chwile w naszym życiu na takie, które byłyby w pełni akceptowalne (i które nie zakłada porzucenia elektroniki i migracji do jaskiń)?