Czy zawstydzanie dziecka może stać się skuteczną metodą wychowawczą?
Bo może to wyrządzić więcej szkód, niż przyniesie pożytku.
Wstyd jako metoda wychowawcza
Już jakiś czas temu rozważałem, czy zdecydowałbym się zawstydzić dziecko, żeby „nauczyć go lekcji”. Widziałem takie sytuacje coraz częściej przewijające się przez zagraniczne media i zawsze się zastanawiałem czy takie rozwiązanie znalazłoby zastosowanie w naszej rodzinie. Nie chodzi mi o to, żeby kwestionować metody innych, bo każdy ma inne zasady w swoim domu. Bardziej chodziło mi o to, czy ja, wobec moich dzieci, mógłbym mieć jakikolwiek powód, aby wykorzystać tę metodę.
I dochodzę do wniosku, że nie ma na to żadnych szans.
USA
Ten dziwny i nieco dziki kraj, zawsze dostarcza mi mnóstwo materiału na bloga. Dzisiaj pojawił się artykuł o ojcu, który kazał swojemu czteroletniemu synowi stać na ulicy z wielkim znakiem „Biję małe dziewczynki” (źródło). Abstrahując już od kwestii tego, jakoby bicie dziewczynek było bardziej niedopuszczalne, niż bicie chłopców (a to wynika pośrednio z tego znaku), zupełnie nie rozumiem co ojciec chciał dzięki temu osiągnąć. Przecież czterolatek jest jeszcze małym dzieckiem. Skoro bije małe dziewczynki, to trzeba z nim na ten temat rozmawiać i w kółko tłumaczyć, dlaczego nie wolno tego robić. Poszukajmy odpowiedzi na pytanie dlaczego bije innych? Skąd się to wzięło? Czego nie potrafi wyrazić słowami i w efekcie posuwa się do przemocy? Jakie jego potrzeby są niezaspokojone?
Zresztą czterolatek od kogoś tego bicia się nauczył, a starszego rodzeństwa nie ma, więc najpierw przyjrzałbym się metodom wychowawczym jego rodziców. Zamiast jednak spojrzeć na siebie i zastanowić się „co ja mogłem zrobić źle” (patrz: Nigdy nie wiń dziecka), ojciec postanowił ukarać swoje dziecko, poprzez publiczne upokorzenie. Może nie posunąłbym się do tego, żeby odebrać ojcu prawa rodzicielskie (a walczy o to matka dziecka, własne po tej akcji – jak już mówiłem, to jest USA), ale muszę przyznać, że to klasyczny przykład nieprzemyślanego wychowania, metodą prób i błędów (co zresztą sam ojciec przyznaje), na którym najbardziej traci dziecko. Tak jak gdyby na rynku nie było miliona publikacji na ten temat i trzeba było na nowo wymyślać koło.
To oczywiście nie koniec. Takich akcji jest więcej. Tutaj na przykład mamy klasyczny (podobno) przykład kultury latynoskiej, w której obcina się nastoletnim dziewczynom włosy, gdy zaczynają zachowywać się zbyt odważnie (wg rodziców) w stosunku do chłopców (nie sugerujcie się opisem filmu na YT, nie jest on prawdziwy).
https://www.youtube.com/watch?v=7SrWBYyFjBM
Jak się okazuje już samo obcięcie włosów już nie wystarcza. Trzeba to jeszcze wrzucić na YT, aby ośmieszenie i upokorzenie własnego dziecka było najbardziej publiczne jak to tylko możliwe.
Nie wiem tylko czy owi rodzice są świadomi, że takimi filmikami wystawiają sobie najgorsze możliwe świadectwo. Nie mówiąc o tym, że bardzo wiele ryzykują.
Bez krzyku i bicia
Nie używam przemocy wobec swoich dzieci już od paru lat (patrz: Już nie biję dzieci). Nad krzykiem cały czas jeszcze pracuję, bo to nie jest tak łatwe zadanie. Na szczęście coraz częściej udaje mi się po prostu wyjść z pokoju i ochłonąć, po czym wrócić i porozmawiać na spokojnie, więc najgorzej też nie jest. Przez te kilka lat nauczyłem się też, że najczęściej wystarczy podejść bliżej (patrz: Najlepszy sposób, żeby wychować swoje dzieci bez krzyku), żeby zapobiec zdecydowanej większości problemów, jakie dzieci generują. Jeśli jesteś dość blisko, one nie zaczną się bić. Nie zaczną po sobie krzyczeć. Nie zaczną niszczyć otoczenia. Wystarczy, że mają w pobliżu rodzica, a czują się bezpieczniej, pewniej i przez to ich zachowanie zmienia się na lepsze. Oczywiście nie mówię, żeby cały czas być z nimi, ale jeśli mają gorszy dzień, to może warto poświęcić im nieco więcej czasu niż zwykle?
Nauczyłem się też, że jeśli rodzic jest dość blisko, to on sam zaczyna rozumieć, że bicie nie jest potrzebne. Że krzyki nie są potrzebne. Że zawstydzanie nie jest potrzebne. Bo każda z tych metod krzywdzi dzieci, w ten lub inny sposób. Niektóre ślady pojawią się od razu, a niektóre wyjdą po latach, ale mimo wszystko jakieś ślady pozostaną. Dlatego podobnie jak od krzyków i bicia, będę się starał trzymać od zawstydzania jak najdalej.
Linia obrony zawstydzających rodziców brzmi:
„Ale dziecko powinno wiedzieć lepiej!”
No cóż. Może i powinno, ale nie wiedziało. Widocznie ktoś nie wytłumaczył mu tego tak jak powinien. I mówiąc ktoś, mam na myśli rodziców. Bo to najczęściej rodzice ignorują pierwsze oznaki niewłaściwego zachowania. A później, jak dochodzi do zwiększenia niewłaściwej aktywności, jest już za późno i nie potrafią sobie poradzić z sytuacją. Niestety w takich momentach, gdy zaczynają już rozumieć, że to jest dla nich zbyt wiele, zamiast szukać pomocy, zaczynają szukać winnego.
Oni oczywiście winni nie są (bo i skąd?), więc winne musi być dziecko. A że nie chcą bić, ani krzyczeć na dziecko (albo już to robili i nie zadziałało), postanawiają dziecko zawstydzić. Nie jest to jednak nic innego, jak próba zamaskowania własnego wstydu. Bo to rodzice w takiej sytuacji czują wstyd. Czują, że zawiedli jako rodzice. Zapominają, że to przecież tylko dziecko (nawet jeśli ma kilkanaście lat!) i nie musi wiedzieć wszystkiego. Że niektóre rzeczy są poza jego możliwościami poznawczymi lub że po prostu popełniło błąd. Czterolatek nie musi w pełni rozumieć dlaczego nie może bić innych, tak jak dziesięciolatek nie musi w pełni rozumieć dlaczego nie może rzucać piłką po domu. Dla nich te zakazy mogą wydawać się jedynie próbą narzucenia ograniczeń przez rodziców i dopóki nie znajdzie się ktoś, kto im wytłumaczy, że jest inaczej, będą tak uważać. A że tłumaczyć czasem trzeba czterdzieści siedem razy, to tylko uroki rodzicielstwa.
Co jest równie ważne: my też, jako rodzice nie musimy wiedzieć wszystkiego. My też nie jesteśmy nieomylni. I jeśli czujemy, że coś nas przerasta, to naprawdę czasem warto poprosić kogoś pomoc, zamiast zacząć stosować technikę prób i błędów na własnych dzieciach, bo to najczęściej przynosi odwrotny skutek do zamierzonego.
„Testowano na dzieciach”
Im dłużej o tym myślę, tym bardziej jest mi przykro, że rodzice robią ze swoich dzieci króliki doświadczalne, zamiast porozmawiać ze specjalistami. Dzieci to nie są komputery, które w razie czego można zresetować i zacząć od nowa. Takie doświadczenie, jak to wspomniane na początku, zostanie w dziecku do końca jego życia. Może się aktywować nagle, po kilku latach, gdy akurat młody człowiek będzie miał wyjść przed ludzi i przemawiać. Możliwe, że będzie już zawsze w takich sytuacjach czuł przytłaczający strach. Ja sam zawsze byłem bardzo wstydliwym dzieckiem i wiem jak ciężkie jest przebicie się i otworzenie na ludzi. Mi to zajęło jakieś 18 lat. A bierze się to właśnie z zawstydzania dziecka. Z bicia go i z krzyków. To wszystko pokazuje dziecku, że ono jest złe lub po prostu głupie i że to wszystko jest jego winą.
Niestety czasami skutki są dużo bardziej tragiczne. Jak w przypadku 13-letniej Izabeli Laxamany, którą publicznie zawstydził ojciec za wysyłanie chłopakowi zdjęcia w leginsach i staniku, a która niedługo później skoczyła z mostu i zmarła na następny dzień (źródło).
Czy właśnie to chcemy osiągnąć tymi metodami?
Pokolenie młodych, zawstydzonych, niepewnych siebie ludzi, którzy doprowadzeni do skrajności zaczną krzywdzić siebie albo innych ludzi dookoła (w zależności od ich charakteru)? Przestańmy sobie wmawiać, że to je zahartuje, bo historia Izabeli i wiele jej podobnych pokazuje, że to jednak nie działa. Świat jest od tego, żeby hartować, rodzice są od tego, żeby wspierać. Dlatego jeśli nie chcemy iść podobną drogą, to może warto poszukać jakichś alternatywnych metod? Metod, które pomagają, lecz które nie wymagają skrzywdzenia własnego dziecka? Metod, które zamiast skupiać się na ukaraniu własnego dziecka za to, że miało problem, skupią się na tym, aby ten problem rozwiązać?
Rozmowa, wsparcie emocjonalne, wspólnie spędzany czas, wspólna zabawa, a nawet spotkania z psychologiem jeśli jest taka potrzeba. Jest naprawdę mnóstwo sposobów na to, aby z szacunkiem do dziecka i we współpracy z nim poszukać odpowiedniego rozwiązania.
Ja osobiście silnie wierzę, że jeśli właśnie z szacunkiem i empatią podejdziemy do dziecięcych problemów , to nie tylko uchronimy nasze dzieci przed losem Izabeli Laxamany i jej podobnych, ale też w efekcie wychowamy dzieci, które z jednej strony będą potrafiły sobie poradzić z różnymi przeciwnościami losu, a z drugiej strony z szacunkiem i empatią będą podchodziły do drugiego człowieka.
Dzieci uczą się tego czym żyją.
Prawa do zdjęcia należą do ellyn .
Takie zachowanie ojca to sposcizna po „zdobyczach”wychowawczych naszych przodkow (lacznie z rodzicami). Jak czasem analizuje wychowawcze metody naszych np. rodzicow to dochodze do wniosku, ze nie jedynym ale jednym ze wspolnych mianownikow jest przeniesienie odpowiedzialnosci za okreslona sytuacje z siebie na dziecko. Moi tesciowie byli calkiem porzadnymi rodzicami (jak na owe czasy), ale nie uchronili sie przed bledami np. ich wowczas 4 letnia corka bawila sie sama na podworku i nagle postanowila udac sie na drugi koniec miasteczka do babci. Po jej odnalezieniu 4 latka dostala takie baty (pierwszy i zdajsie ostatni raz), ze jak to mowia popamietala. Powiedzialam teraz tesciom, ze to nie dziecko powinno dostac baty, ale tesciowa i to baaaaardzo porzadne, za karygodny brak opieki nad dzieckiem. Uznanie, ze 4 latka powinna byc na tyle swiadoma, ze na sto procent nie moze jej nic glupiego strzelic do glowy i pozwalanie jej na samotna zabawe bez nadzoru jest przejawem wyjatkowej glupoty rodzicow. Ale jej rodzice uznali, ze to dziecko jest winne i to dziecko zostalo ukarane a nie faktycznie winna mamusia. Mam zreszta w zanadrzu przerozne przyklady rodzicielskiej glupoty, za ktore potem karali swoje dzieci. Mam nadzieje, ze teraz swiadomosc rodzicielska i wiedza na temat mozliwosci dziecka w okreslonym wieku jest na tyle duza, ze powoli bedziemy sie uczyc brac odpowiedzialnosc za wychowanie naszego dziecka.
Oj tak, bardzo często w oczach naszych rodziców, to dzieci były winne, bo „przecież oni nam mówili”. A że często ich tłumaczenia były byle jakie albo żadne, to też często nam się obrywało, bo przecież powinniśmy wiedzieć lepiej. Powinniśmy, ale nie wiedzieliśmy. I tak przeżyliśmy całe dzieciństwo wierząc, że nic nie potrafimy i ogólnie to pożytku z nas nie ma. Niektórzy z nas się na szczęście z tego otrząsnęli, ale niektórzy dalej w tym tkwią. W obrazie samego siebie, stworzonym przez rodziców. I to jest straszne.
A ten przykład, który podałaś, to aż jestem w szoku, że do takich sytuacji dochodzi. Przecież gdyby tą dziewczynkę znalazł ktoś inny, to matka mogłaby wylądować na sali sądowej. A mimo to nie zrozumiała, że to była wyłącznie jej wina.
Wiesz to bylo 40 lat temu. Wtedy rodzice byli prawie zawsze niewinni. Nawet w Holandii.
Podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami…
Oj bo teraz jest jakiś dziki wyścig na najlepszego rodzica na świecie. Czasami widuję ojców warczących na swoje dzieci, bo ubrudziły wyjściową koszulę na placu zabaw. No helou, na placu zabaw dzieci się brudzą. Dzieci w ogóle się brudzą, a z ubrań jeszcze szybciej wyrastają. Jest sens się tym przejmować? Ano jest, bo w głowie tego rodzica jest wybity jasny komunikat – „moje dziecko ma poplamione ubranie – jestem złym rodzicem”. To samo można przełożyć na to, co chce, lub raczej czego nie chce jeść dziecko, jak się zachowuje w przedszkolu i co tam jeszcze. To o czym piszesz, to też pułapka. Nie jesteśmy odpowiedzialni za 100% zachowania naszego dziecka. Moim zdaniem najwyżej 50% i to tylko na początku. Im dziecko starsze, im bardziej zbliża się do wieku gimnazjalnego, tym ten % jest mniejszy i osiąga jakieś promile w wieku licealnym. Dlatego tak ważne są pierwsze lata życia dziecka, ale i dlatego powinniśmy mieć odrobinę dystansu do tego co mówi i robi nasz potomek. Bo on jest odrębną istotą z własnym zdaniem. W pewnym momencie zrobi to co zechce, bez względu na to, jak go wychowaliśmy. Trzeba to sobie uświadomić i poniekąd trochę do tego dojrzeć.
I dlatego rodziny wielodzietne wygrywają już w przedbiegach takich „konkursów” 🙂 Bo jak masz trójkę czy czwórkę do upilnowania, to nie obchodzi Cię czy jedno z nich ma brudną bluzkę. Jak tylko są bezpieczne i w zasięgu wzroku, to jest to największy sukces na jaki można liczyć 🙂 Nawet jak mają na sobie kilogramy błota 🙂
A nie zgadzam sie. Wielodzietnosc nie ma tu nic do rzeczy, a jedynie swiadomosc rodzica bez wzgledu na ilosc posiadanego potomstwa. Jesli rodzic swiadomosci miec nie bedzie to bedzie pokrzykiwal jednakowo na wszystkie swoje pociechy nawet jak ich jest duza liczba.
To raczej humorystycznie miało być ujęte 🙂
Zgrabnie ujęte, acz to tak nie działa. W wielodzietnych przechlapane ma pierwsze dziecko, bo szybko robi za pomoc do młodszego, przez co jest darmową niańką i często brak mu prawdziwego dzieciństwa. No wiesz, obciąża się je nadmierną odpowiedzialnością, ale z korzyścią dla maluchów. Starszy brat czy siostra nie ma ambicji bycia rodzicem doskonałym, byleby młodsze przeżyło do kolacji 😉
Lavinko nie zgadzam sie z Toba, ze TERAZ jest jakis dziwny wyscig szczurow na najlepszego rodzica na swiecie i ze jakoby pokrzykiwania na dziecko z powodu brudnego ubrania to pomysl czasow obecnych.
Uwazam, ze jest wrecz przeciwnie, to teraz duza grupa rodzicow poszla po rozum do glowy i wie, ze dziecko sie brudzi, wie, ze ubran teraz jest bez liku i nadto pralka do czegos sluzy.
To poprzednie pokolenia (a wiem ,ze na pewno tak robilo jedno pokolenie tj. naszych rodzicow) mialo takie dziwne zapedy. Do dzis pamietam wspomnienia znajomego jak to jego mama ubrala go do przedszkola w jakas biala koszulke i po powrocie z przedszkola sprawila mu lanie … bo sobie te biala koszulke ubrudzil. Dorosly i rosly chlop a do dzis matce tego wybaczyc nie moze.
Ogolnie uwazam, ze teraz rodzice (niestety jeszcze zbyt malo) po raz pierwszy chyba od stworzenia swiata zaczynaja cos rozumiec z wychowania, przynajmniej probuja reflektowac swoje rodzicielstwo. No ale to moje zdanie i to oparte na dosyc waskiej grupie moich dzieciatych znajomych.
Dorośli zawstydzają dzieci nie tylko z powodu złego zachowania. Robią to też wtedy, gdy na forum publicznym opowiadają o krępujących dla dziecka wydarzeniach, jego pierwszych zauroczeniach zdradzonych rodzicowi na osobności, zachowaniach, które rodzicowi wydają się „słodkie” a dla dziecka są wstydliwe. Brakuje często wyczucia, empatii i świadomości, że dziecko mogą słowa równie dotkliwie zranić, jak dorosłego.
To prawda. A bardzo łatwo można tą metodę przekuć na korzyść dziecka. Wystarczy zamienić opowiadanie wstydliwych historii na opowiadanie historii o tym czy innym sukcesie dziecka. Takie pochwały często działają lepiej niż powiedzenie dziecku wprost „Dobrze się spisałeś”.
dokładnie – sama to stosuję i potwierdzam – działa.
Odwrotną metodą jest też czasem …przyznanie się publiczne do swoich błędów i pokazanie dziecku, że dorosły tez miewa momenty słabości. Taką metodę stosuje uznany autor literatury dziecięcej Grzegorz Kasdepke – choćby w swojej nagradzanej serii „Kacperiada”. W opowiadaniach, których bohaterem jest sam autor i jego syn Kacper, to najczęściej dorosły zostaje ukazany jako głuptas w porównaniu z mądrym-intuicyjnym zachowaniem dziecka. Zawsze jednak pisząc o „obnażaniu” przywar – czy dziecka czy rodzica – autor kieruje się szacunkiem do drugiego człowieka – nieważne czy małego czy dużego. Dlaczego mówienie publiczne o dziecięcym moczeniu prześcieradła ma być bardziej akceptowane społecznie niż mówienie o takich wstydliwych wpadkach w wydaniu dorosłych? Przyzwolenie na publiczne komentowanie intymności dzieci wynika chyba jeszcze z odwiecznego-do-tej-pory przedmiotowego ich traktowania. Pozdrawiam!
Właśnie wyszukuje tej książki i bardzo dziękuję za polecenie 🙂
I to jest powód mojego zamknięcia w sobie. Nic nie mówiłam mojej mamie bo wiedziałam, że w wielkiej tajemnicy będzie wiedziała cała rodzina. Lub, co gorsza, będzie to omawiane na forum. Bo przecież można nie mówić wszystkim, za wyjątkiem rodziny.
Trafiłeś w sedno! I… akurat w momencie, kiedy ten wpis był mi potrzebny, bo zaczęłam się zastanawać, czy wszystko ze mną ok. Dziękuję!
Proszę 🙂
Fajny wpis, mówi o tym co istotne w wychowaniu. Też jestem przeciwna zawstydzaniu dziecka na forum publicznym, jak również wypominaniu mu błędów na osobności. Jak się przerobiło dany temat to trzeba iść dalej, a nie w kółko wałkować stare doświadczenia, które przypominają dziecku, że „było niegrzeczne”. Co do wyścigu szczurów rodziców o tytuł naj itd, to wydaje mi się, że jak świat światem podział był i będzie, na tych co zabierają dzieci na plac zabaw w krochmalonych falbankach i nowych lakierkach, oraz na tych, którzy ubierają je wygodnie i do tego w coś, czego nie żal wybrudzić na maksa. Gdzieś kiedyś czytałam, że dzieci dzielą się na te czyste i na te szczęśliwe – coś w tym jest, a nie chodzi oczywiście tylko o to stereotypowe pozwól się pobrudzić/nie pozwól. Tak samo można podejść do eksperymentowania przez dzieci, bawienia się zabawkami, które dostało, zachlapania łazienki wodą z pianą itd 🙂 Ja osobiście nie poznałam takich sytuacji, ani nie zaobserwowałam w otoczeniu, żeby dzieci były ganiane (nie rób tego, pobrudzisz się, to nie zabawka, uważaj bo jeszcze popsujesz itd). Częściej o takich sytuacjach czytam. Moja mama opowiadała, że kiedy ja miałam te 2-4 latka to szła ze mną przez pół miasta na taki jedyny w swoim rodzaju, najlepszy plac zabaw w miasteczku. Ubierała mnie więc na drogę ładnie, tym bardziej, że często zachodziłyśmy do Kościoła lub gdzieś do znajomej, ale na miejscu przebierała w starą koszulkę i szorty ( oczywiście latem), a potem myła ręce i buzię pod bieżącą wodą z butelki, przebierała i szło się dalej. I bywała świadkami takich sytuacji, że mamy wpadały na plac zabaw dosłownie na kwadrans, raz na zjeżdżalnię, parę razy na huśtawkę no i żadnej piaskownicy, bo przecież dzieciaczek wystrojony. Co do rodzin wielodzietnych to często rodzice uważają, żeby dzieci nie poniszczyły za bardzo rzeczy, w celu ich przekazania młodszym latoroślom 🙂 Nie ma reguły. Wydaje mi się, że dzisiaj w dobie licznych blogów, artykułów, portali parentingowych po prostu częściej o pewnych zachowaniach słyszymy, nie ogranicza nas tylko podwórko i najbliższy plac zabaw. Stąd zapewne te sugestie, że dziś rodzice coś robią bądź nie bardziej/częściej niż kiedyś.
Dziecko też człowiek. My nie bylibyśmy zachwyceni, a wręcz bylibyśmy mocno zawstydzeni, stojąc przy drodze z plakatem „uderzyłam męża wałkiem” albo „podjadłem współpracownikowi kanapki” albo „skłamałam, że jestem chora, bo z lenistwa nie chciało mi się iść do pracy”, „muszę wyznać, ze trzymam brudne skarpety po łóżkiem”. Traktuję dziecko jak dorosłego.
Publiczne mówienie rodzica o intymnych i wstydliwych faktów z życia jego dziecka może się skończyć u malucha po prostu nabraniem dystansu do samego rodzica, utratą zaufania do niego. Czasem przez taką „błahą” wydawałoby się rzecz można radykalnie zepsuć sobie relację z potomkiem na całe lata.
..”Dzieci to nie są komputery, które w razie czego można zresetować i zacząć od nowa…” — dokładnie i ilu mamy teraz dorsołych którzy chcą się „zresetować” i nie udaje im się.
Zawstydzanie? Nie. Ale jest cienka granica. Dziecko też musi w pewnym momencie wyczuć, że niektórych rzeczy po prostu „nie wypada”. Tak jak i dorosłym. To okropne, małomiasteczkowe, ale tego wymagają w pewnym stopniu instytucje: przedszkola, szkoły. Trzeba przemyśleć.
Cześć, nie wiem czy znasz – jeśli nie, to dam głowę, że Cię zauroczy. „Sztuka zrozumienia” R. Campbell. Już od jakiegoś czasu chciałem Ci to polecić.
Jak większość pięknych i wartościowych rzeczy nie jest dość droga, a po przeczytaniu jej będziesz miał ochotę na więcej 🙂 A może dzięki Tobie dotrze do niej więcej osób – co byłoby i moim małym sukcesem, bo staram się ją rozpowszechniać od momentu przeczytania.
Zamówiona i opłacona. Zobaczymy co z tego wyjdzie 🙂
Wow, super! Oby kolejny fajny i wartościowy wpis! W takim razie miłej lektury 🙂
nigdy nie sadzilam ze facet piszacy o wychowywaniu stanie mi sie tak bliski w sensie poglady itd z checia tu wracam bo teksty sa naprawde swietne ! pozdrawiam mama Zuzi 😉
Najgorsze co można zrobić to ośmieszyć, zawstydzić czy poniżyć dziecko.
Mam prawie 35 lat. Dziecko 9letni chłopiec.
Moje poczucie wartosci oscyluje w granicach -10/0/ czasami udaje mi sie byc na plusie. Czasami wolałabym nie żyć, bo nie nadaje sie do tego swiata. Nie umiem go zrozumiec ani zaakceptować pewnych rzeczy. Mam hiperwrażliwość polaczona z egoizmem. Staram sie nie krzyczeć na swoje dziecko, mimo ze jestem nerwusem. Staram się, czasami mi nie wychodzi. Nie bije go. Obiecałam sobie, że nigdy nie zrobie tego co moi rodzice. Dostał tylko raz klapsa w pieluche. O jeden raz za duzo. Dwa razy nawrzeszczałam na niego tak, że prawie posikał się ze strachu. Nie chce wiedziec jak straszny wyraz twarzy musiałam miec, jakim potworem stalam sie dla niego.
Teraz staram sie rozmawiac na spokojnie. Jesli czuje ze wybuchne, przepraszam go i mowie ze musze sie uspokoic, jestem zdenerwowana. Ide do lazienki i oddycham gleboko. Tlumacze sobie ze to jeszcze dziecko, pewnych rzeczy nie rozumie itp.
Moi rodzice tego nie robili. Krzyczeli, wyzywali, ponizali, bili, osmieszali przy innych. Jak cos udalo mi sie osiagnac, moja mama sie chwalila. Chwalila się mną, to nie była duma, ze jej dziecko cos potrafi, tylko chec pochwalenia sie przed innymi, bo przeciez pozniej byla w stanie powiedziec ze jestem skonczonym debilem, ktory nic nie potrafi. Kazda zla ocena byla dla mnie traumą, nie ze względu, że nie umiem, tylko ze względu na wyzwiska i najbardziej prawdopodobny wpierdol.
Chwale swoje dziecko za kazda ocene, za kazda umiejetnosc, za zrobienie kolacji czy wyjscie po zakupy. Zdarza mu sie pojsc do sklepu, przyniesc reszte, a zostawic zakupy w sklepie, czy pod drzwiami na klatce, bo akurat mu wypadly :p. Przyjmuje to ze śmiechem, a mlody ma drugi kurs. Moja mama by powiedziala, ze nic nie umiem zrobic porządnie. I takie mniemanie mam o sobie do dzisiaj. Moje dziecko będzie miało inne.
Dziekuje za kazdy Twój wpis. Miłego dnia.
Zawsze jak piszesz o tym że zawsze trzeba najpierw zastanowić się co my rodzice robimy nie tak, co dzieckiem kierowało, dlaczego tak zrobiło itp., zastanawiam się czy zdajesz sobie sprawę w jak wielu rodzinach (np. w mojej „rdzennej” rodzinie) lub placówkach oświatowych (np. przedszkolu w którym pracowałam) takie postawienie sprawy jest niedopuszczalne. Niedopuszczalne! Jak to wina dorosłego?! Gówniarz niewychowany, sprać dupsko i tyle. Albo zawstydzić raz a skutecznie. Kiedyś dziecko opluło panią przedszkolankę. Nie pochwalam, to jasne. Ale owa pani nie mogła pojąć, dlaczego rodzic, zamiast zrugać młodego i kazać przeprosić, najpierw chciał się dowiedzieć co konkretnie zaszło, co się stało przed całym zajściem i dlaczego mógł tak zareagować. I tak sobie myślę (wiem, trochę nie w temacie artykułu..) że jest to obrzydliwe „stanowisko”, ale niestety bardzo, bardzo powszechne.. Dramat.