|

Masz 12 miesięcy, żeby stać się lepszym rodzicem albo zabiorą Ci dzieci. Na zawsze.

Co robisz?

3850229832_8b92e72abd_b

W Australii właśnie wprowadzono prawo, które mówi, że jeśli jakiś rodzic stracił czasowo prawo do opieki nad dzieckiem (przemoc, alkohol, narkotyki itp.), to ma dwanaście miesięcy, żeby udowodnić, że się zmienił albo traci to prawo dożywotnio. Ma to zapobiec sytuacjom, w którym dzieci przez lata przerzucane są z jednej rodziny do drugiej, bez żadnej szansy na stabilizację. Moim zdaniem, jest to bardzo słuszny krok we właściwą stronę. Popuściłem trochę wodze wyobraźni i zacząłem się zastanawiać, jak takie prawo by zadziałało, gdyby rozciągnąć ją na całą populację. Wnioski zaskoczyły mnie samego.

Test na rodzica

Wyobraźcie sobie, że raz do roku, odpowiadacie przed specjalną komisją, które decyduje czy jesteście dobrymi rodzicami. Wyobraźcie sobie, że komisja jest prawdziwie bezstronna i jedynym ich zmartwieniem jest dobro dzieci. Waszym zadaniem jest przekonanie komisji, że jesteście najlepszymi rodzicami, jakich może mieć wasze dziecko. Komisja rozmawia z wami, rozmawia z dziećmi. Ogląda rodzinne zdjęcia, analizuje metody wychowawcze, sprawdza postępy dzieci w rozwoju własnym. Ocenia was i wasze dzieci. A następnie podaje werdykt:

„To dobrze, tamto źle, tu i tu i tu, należy wprowadzić zmiany. Proszę przeczytać następujące książki <podają listę>, rozmawiać z dziećmi minimum 20 minut dziennie i raz na dwa tygodnie wybrać się na spotkanie Anonimowych Rodziców. I wyjedźcie gdzieś sami na weekend. Zrobi to dobrze wam i waszym dzieciom. Proszę potraktować to poważnie, gdyż zgodnie z Ustawą o Wychowaniu Dzieci, nie przestrzeganie zaleceń niniejszej komisji, grozi dożywotnim odebraniem władzy rodzicielskiej nad waszymi dziećmi. Nie możemy sobie pozwolić na kolejne pokolenie źle wychowanych dzieci. Ich dobro jest dla nas najważniejsze. Do zobaczenia za 12 miesięcy. Gdyby mieli Państwo dodatkowe pytania, numer do rodzicielskiej infolinii znajdziecie na naszej wizytówce.”

12 miesięcy

I tak co roku. Zawaliliście jeden rok? Dostajecie 12 miesięcy na poprawę. Drugi rok? Prawa rodzicielskie zostają odebrane. Bez zabawy w kotka i myszkę. Bez sztuczek i kruczków prawnych. Bez ustalania opieki w nieskończoność. Jeśli tylko okazujesz się nieodpowiednim rodzicem, Twoje dziecko zostaje uwolnione od Twojej władzy i bez dalszych problemów, może przejść do rodziców lepiej do tego zadania przystosowanych. Początkowo trochę pocierpi, ale w całkowitym rozrachunku, całość odbędzie się z korzyścią dla dziecka.

Ta wizja z początku zdaje się przerażająca. No, bo jak to? Ktoś miałby z buciorami wchodzić do naszego życia i nas oceniać? Czy dobrze wychowujemy nasze dzieci? Decydować o tym, gdzie naszym dzieciom będzie lepiej? Po naszym trupie! To oczywiście naturalna reakcja. W końcu nie lubimy być oceniani. Jeśli jednak odrzucimy ten pierwszy strach i spojrzymy ponad samych siebie, to czy na pewno jest to aż tak przerażające? Że ktoś mógłby nam doradzić co zrobić, gdy sami sobie nie radzimy? Że dobro dziecka faktycznie byłoby na pierwszym miejscu? Czy naprawdę nasz strach byłbym wystarczającym argumentem, żeby powiedzieć „Nie” tej idei?

Komisja koniecznością?

Jestem świadomy, że słowa „dobrze działająca” i „Państwowa” nadzwyczaj często się wykluczają, ale załóżmy, że owa komisja działałaby doskonale i bez zarzutów. Z dobrem dziecka na ustach, bez żadnego mataczenia. Że znalazłoby się wystarczającą ilość rodziców, chętnych do adopcji i nie trzeba byłoby przekazywać tych zabranych dzieci do domów dziecka? Czy w dalszym ciągu byłaby przerażającym tworem? Czy może wręcz powinna stać się czymś koniecznym i wymaganym? Przypomnę, że żyjemy w kraju, gdzie 74% rodziców uważa bicie (tak, chodzi mi o klapsa), za odpowiednią metodę wychowawczą. Gdzie 84% ludzi spożywa alkohol (źródło), a 1,5 miliona dzieci wychowuje się w rodzinie z alkoholikiem (źródło). Półtora miliona dzieci! Ile żyje z weekendowymi alkoholikami nie wiadomo, ale szacuje się, że jest ich kilkakrotnie więcej.

Dla dobra dzieci

Na pytanie znajdujące się na początku, większość rodziców zna tylko jedną odpowiedź.

„Co robisz, żeby nie stracić dziecka?”

„Wszystko, co tylko jest możliwe.”

Gdyby wspomniana komisja postawiła mi ultimatum – albo zmieniasz się dla dobra swoich dzieci albo je tracisz, to nie zastanawiałbym się. Stanąłbym na głowie, nauczył się łaciny i wygrał w rzucie oszczepem na olimpiadzie, jeśli byłoby to potrzebne. I wiem, że każdy kochający rodzic zrobiłby to samo. My chcemy działać dla dobra swoich dzieci. Co prawda czasami brakuje nam wiedzy lub wsparcia, ale to mielibyśmy zapewnione. Tak naprawdę, owej komisji obawiać by się mogli tylko Ci, których ciężko jest pod definicję „kochających” podciągnąć. I może wtedy wreszcie przejrzeliby na oczy. Przestaliby bić swoje dzieci. Przestaliby zostawiać dzieci w samochodach „tylko na chwilę, na czas zakupów”. Przestaliby pić w ich towarzystwie. Zaczęliby je wychowywać. Zaczęliby je dostrzegać. Zaczęliby je kochać.

Życie to nie fikcja

Czy da się to osiągnąć w jakiś inny sposób? Moja wymyślona komisja istnieć by nie mogła, bo byłaby tak samo wielką szansą, jak i wielkim zagrożeniem (każde dobrowolne oddanie władzy osobie trzeciej, niesie ze sobą ogromne zagrożenie). Co zatem innego musi się stać, żeby trzy na cztery dzieci nie musiały być bite? Co musi się stać, żeby półtora miliona z nich nie musiała żyć pod jednym dachem z alkoholikiem? Wreszcie co musi się stać, żeby dorośli ludzie zaczęli szanować swoje dzieci i ich prawa?

Musimy zacząć od nas samych (patrz tutu). Musimy również przestać ignorować niewłaściwe zachowania u innych (patrz tutaj). Jeśli chcemy zobaczyć zmianę, musimy być zmianą.

Prawa do zdjęcia należą do Charlotte.

Podobne wpisy

0 komentarzy

  1. Dokładnie. „Bądź zmianą, którą pragniesz ujrzeć w świecie”.

    Co do komisji… zdaje mi się, że przez coś podobnego (bez hiperboli jednak) przechodzą rodzice adopcyjni. Czasem się zastanawiam, dlaczego akurat oni muszą kurs rodzicielstwa zaliczyć? Na pewno niejednemu biologicznemu rodzicowi zdałby się o wiele bardziej.

    1. Ja właśnie czytałem coś wręcz przeciwnego, w kontekście rodziców, którzy oddają dzieci adopcyjne (tzw. zwrotki). Że nikt rodziców adopcyjnych nie przygotowuje do tego co się ma stać (ponoć kursy rodzicielskie są robione po macoszemu). Są jak obiekty doświadczalne, które się bada i testuje, ale nikt im nie mówi, co będzie po adopcji. A najgorsze jest to, że nikt im nie pomaga już po, mimo iż często jest to pomoc konieczna (zwłaszcza w przypadku adopcji dzieci starszych). Dlatego tym bardziej nie wierzę w wymyśloną powyżej komisję.

      Zgadzam się również, że owy kurs przydałby się niejednemu biologicznego rodzicowi. Uważam wręcz, że taki kurs rodzicielstwa (ale dobrze zrobiony) powinien pojawić się już w liceum, jako element popularnego WDŻ.

      1. O, świetny pomysł! Chociaż biorąc pod uwagę, że zgorszenie wywołuje sama rozmowa o poczęciu (a okazuje się, że dzieciaki wiedzą że dzwoni tylko niekoniecznie w którym kościele) pewnie w zarodku taka idea zostałaby zniszczona.

        1. Podobało mi się ostatnio porównanie, że skoro na lekcjach wychowania seksualnego, uczy się seksu (wg niektórych dziennikarzy), to na lekcjach przysposobienia obronnego uczy się wzniecać pożary, podkładać bomby i zabijać ludzi.

          No, ale niestety masz rację, że w naszym kraju takie lekcje są równą fantazją, jak owa komisja.

          1. No, jak sobie przypomnę lekcje strzelania z karabinu na zajęciach z PO, to coś w tym jest. Na szczęście dziewczyny mogły nie strzelać, jeśli miały poglądy pacyfistyczne. Z facetami było gorzej, pan się nie dał przekonać (tak naprawdę strach było z tych karabinków strzelać, straszne złomki na strzelnicy mieli).

  2. Piekna idea. Rozumiem zalozenia i calkowicie sie z nimi zgadzam. Polska jest moim zdaniem szczegolnie zagrozona patologa, alkoholizmem i innymi dysfunkcjami ktore uchadza w tym kraju na sucho jak nigdzie indziej.
    Tak sie sklada ze nie trzeba pisac o Australii jako przykladu tego typu organizacji. Tuz za pasem (no, powiedzmy..:) lezy sobie Skanydnawia- Szwecja, Norwegia gdzie takie instytucje to chleb powszedni.
    Norweskie Barnevernet- ilez ja sie naczytalam o tej insytucji jako zlodziei dzieci, pogromcow biednych i kochajacych rodzicow! KAZDA rodzina przeprowadzajaca sie do Norwegii jest straszona widmem Barnevernet (oczywiscie prze innych Polakow ktorzy z ta instytucja nie mieli nic wspolnego). Opowiesci o smutnej dziewczynce z Polski (sprawa sprzed dwoch lat, nota bene to nie byl powod odebrania dziecka. Jak sie okazalo rodzice naduzywali alkoholu- oboje). kraza i maja sie dobrze.
    Ilez dzieci byloby szczescliwszych gdyby X lat temu.. odebrano je rodzicom.. Gdyby pojawil sie ktos kto poda reke zmeczonej i utrudzonej alkoholizmem meza kobiecie. Gdyby pojawil sie ktos kto pomoglby topiacemu w alkoholu problemy finansowe ojcu. Nie dalej jak wczoraj myslalam ile dobrego moglo by sie stac gdyby w Polsce, chocby Panie z MOPSU (czy jak to sie nazywa), zamiast pierdiec w stolek (przepraszam za wyrazenie), po prostu, po ludzku, spojrzaly na klopoty osob wokol nich czy tych z ktorymi maja kontakt. Ale niestety zwykle maja kontakt tylko z osobami z patologii gdzie nie wiadomo juz za co sie zlapac bo tyle problemow i klopotow.
    Problem polega na tym, ze aby wprowadzic taka zmiane w prawie niezbedna jest zmiana wielu, bardzo wielu mechanizmow w panstwie i spoleczenstwie. W Norwegii nikt nie ma obiekcji by doniesc na sasiada. Panie w przedszkolu nie zastanawiaja sie czy lubia rodzica czy nie. Drobna watpliwosc i szur do BV.
    Ma to niestety tez swoje zle strony, nie jest tak kolorowo. Bo siana dookola panika powoduje ze takie kobiety czy mezczyzni zamykaja sie ze swoimi problemami w domu. Podkresle ze interwencja policji ze wzgledu na pijanego ojca w domu moze skutkowac zabraniem dziecka do BV i nie moznoscia zobaczenia go przez kilka miesiecy,
    A zycie nie zawsze jest czarno- biale. Byc moze ta matka zrobilaby wszystko by sie od niego uwolnic, potrzebuje jedynie malej pomocy?
    Tak sie sklada ze mialam niechlubna okazje kontaktu z ta instytucja i wiem jak to wyglada. Wiem ze bajki o zabieraniu dziecka z tego powodu ze byly smutne sa wyssane z palca. Ale wiem tez ze to INSTYTUCJA panstwowa.. tylko instytucja niestety. Z jej wszystkimi przywarami takimi jak biurokracja i znieczulica.
    Wiele wymagaja, az do przesady, niestety nie przekazujac narzedzi.
    Gdyby taka jedna czy druga zmeczona i kompletnie zorana psychicznie przez meza despote kobieta, mogla finansowo sie odciac, pewnie nie zastanawialaby sie ani chwili. Ale to nie takie proste. Panstwo tych narzedzi nie przekazuje.
    I nie chodzi mi tutaj o finanse. Ja np. poprosilam tylko o drobny telefon z referencjami do najemcy mieszkania . Ale to okazalo sie juz byc zbyt wiele dla Pani z BV.
    Koniec koncow wszystko skonczylo sie dobrze. Ale powiem brutalnie- dlatego ze ja mam taki charakter. Nie dam sie tak latwo, stane na glowie zeby wszystko poukladac. Ale ile wymagalo to ode mnie sily i samozaparcia, wiem tylko ja sama.
    A nie kazdy jest taki, wiele kobiet jest juz po prostu psychicznie wykonczonych, nie maja wyksztalcenia, mozliwosci.
    Taka decyzja jak opisana wyzej ma sens jesli dasz rodzicowi narzedzia ktorych nie mogl zdobyc on dotad sam. Inaczej bierzemy opdowiedzialnosc za druga polowe rodzicow, kochajacych i czulych, stajacych na glowie.. ale czasami nie jest to takie proste.

    1. No niestety. Idea jest piękna, ale głównie dlatego, że pozostaje wyłącznie ideą. Kraje skandynawskie pokazują to najlepiej, gdzie co prawda owe instytucje kierują się dobrem dzieci, ale bardzo często zapominają o tym, żeby wspomóc również rodziców, którzy kochają swoje dzieci, ale czegoś (głównie wiedzy i wsparcia, niekoniecznie finansów) im brakuje.

  3. Całkiem niedawno był przypadek, kiedy chciano odebrać dzieci rodzinie, która sama zgłosiła się ze swoimi problemami do psychologa. Rodzice chcieli się poprawić. Mało brakowało, a nie dano by im szansy.

    Ja, jak patrzę na siebie, z perspektywy 9 lat bycia mamą – widzię, że do swojego macierzyństwa dorastam. Z każdym rokiem bycia mamą staję się mądrzejsza o nowe doświadczenia. O nową wiedzę. O nowe umiejętności.

    A i tak wydaje mi się, że (szczególnie!!!) sektor pozarządowy ma duże pole do popisu, jeśli chodzi o kształcenie umiejętności rodzicielskich. Bo często – nie chodzi wcale o wiedzę – bo wielu z nas wie, że klaps jest zły – tylko o umiejętność zastosowania innych metod niż klaps właśnie.

    Jeśli chodzi o rodziny alkoholików – to już głębszy problem. Bo wielu z tych pijących rodziców, kiedy tylko nie jest w ciągu – jest najlepszym rodzicem na świecie. I należy pamiętać, że alkoholizm to choroba. I im i całym ich rodzinom (i małżonkom i dzieciom) potrzebna jest pomoc – żeby całą rodziną mogli wyjść z takiego zaklętego kręgu.

    1. O tym przypadku, o którym piszesz nie słyszałem, ale to właśnie idealnie pokazuje jakie zagrożenia płyną z oddawania władzy osobom trzecim. Bo te osoby trzecie mogą być jeszcze gorsze, niż wszyscy Ci rodzice alkoholicy i narkomani razem wzięci. Czynnik ludzki jest nie do ominięcia i zawsze będzie popełniał błędy. W Polskich urzędach niestety dzieje się to nadzwyczaj często.

          1. Ja jestem z najprawdziwszego śląska – takiego samego centrum 😉 gdzie się na kole jeździ i śmieci do hasioka wyrzuca, mamy byfyj a skarbek nam regularnie z niego zrzuca durnostojki 😉

          2. Ślązak akurat ze mnie żaden, jeśli chodzi o język śląski 🙂 ale gdyby ktoś chciał ponownie zaszaleć z ruchem autonomii śląska, to ja jestem za 🙂

  4. Idea ideą ,ale w rodzinach w których kocha sie dziecko i dba sie o nie ,niekoniecznie wystarcza na rodzinne wypady co dwa tygodnie .Raczej trzeba najpierw zastosowac polityke prorodzinna.A wiadomo co w rodzinach zastepczych si dzieje a to sa instytycje panstwowe opłacane przez nas podatników i niby sa one do tego przygotowane pod kazdym kątem a nie oszukujmy sie ze w ostatnich latach wiele dzieci zginelo z rak zastepczych rodzicow jak i wiele dzieci odebrano ,gdyz nie mialy nalezytej opieki i to moim zdaniem chory pomysł.

    1. Ja nic nie pisałem o rodzinnych wypadach co dwa tygodnie, tylko o wizytach w (wyimaginowanej na potrzeby tekstu) poradni dla rodziców. Zresztą cały tekst jest tylko górnolotną ideą, która do wprowadzenia wymagałaby zrównania obecnego systemu z ziemią i zbudowania go od zera (a i wtedy mogłaby się nie sprawdzić).

  5. Nie. Taka komisja NIGDY nie byłaby dobrym pomysłem i ZAWSZE doprowadziłaby jednak do krzywdy dla dziecka. Nawet w formie idyllicznej, wyimaginowanej i niemożliwej do zrealizowania – dostępnej tylko w świadomości pisarza SF o społeczeństwie za 300 lat. Dlaczego? Bo taka komisja zakłada jeden model wychowawczy, jeden rodzaj dziecka, jeden rodzaj rodzica. Będzie oceniała zgodnie z jakąś ideologią wychowawczą i każdy kto wyznaje inną zostałby złym rodzicem a prawa do opieki nad dzieckiem byłyby odbierane. Mówisz tutaj o biciu, nadużywaniu alkoholu itp. ale są inne „winy” rodziców. Np dopiero w zeszłym roku minister zdrowia stwierdził że rodzice wegetarianie nie krzywdzą swoich dzieci nie podając im mięsa. Ja jestem od urodzenia wegetarianką, moich rodziców z tego powodu odwiedziła opieka społeczna (ale to było 20 lat temu). Powiadomiła ją o „traumatycznym głodzeniu dzieci” sąsiadka – matka moich rówieśników wyglądających jakby na kości ktoś brutalnie próbował naciągnąć za ciasną skórę gdy my – głodzone biedne dzieciaczki – obrastałyśmy uroczo w słodziutki tłuszczyk. Moi rodzice musieli udowadniać że nas nie krzywdzą. Ponad miesiąc temu będąc w szpitalu po porodzie poprosiłam kobietę podającą obiad by nie polewała mi ziemniaków mięsnym sosem argumentując to wegetariańską dietą – zostałam zrugana że matka karmiąca MUSI jeść mięso. W takiej komisji nie miałabym szans, odebrano by mi dzieci – ponoć dla ich dobra. Gdy tak naprawdę już udowodniono że taka dieta jest nawet lepsza dla maluchów – co jednak w świadomości polaków (i takiej komisji) jest dalej nie do pomyślenia.
    Albo sprawa tych rodziców ze śląskich przedszkoli którzy nie zgodzili się na zajęcia gender. Im też by odebrano dzieci mimo że jak przyjrzysz się dokładnie tej sprawie to mieli zupełną rację. Dzieci dosłownie zmuszano do przebierania się za drugą płeć – dziewczynki musiały zakładać papierowe krawaty, chłopcy paskudne peruki a potem musieli malować paniom opiekunkom paznokcie – dla mnie czysta patologia, zwłaszcza że na dobrą sprawę zaprzecza ideologii gender która mówi że możesz być tym kim chcesz (możesz będąc dziewczynką być mechanikiem samochodowym ale i kosmetyczką bylebyś się czuła spełniona – zmuszanie dzieci do jakiś zawodów jest złe niezależnie czy są one zgodne z ich płcią biologiczna czy też wręcz przeciwnie ale nie o tym ta rozmowa).
    Są różne modele wychowania – i mówienie że jest jeden, uniwersalny, pasujący do każdego dziecka jest tak samo krzywdzący jak uznawanie klapsa jako uniwersalny sposób na przygotowanie dziecka do życia. Dobry rodzic, słuchając swojego dziecka instynktownie dostosuje ją do swojej rodziny. Będzie je w trakcie rozwoju potomka zmieniał – będzie reagował na potrzeby dziecka szybciej i lepiej niż grupka obcych osób widząca malca przez góra kilka godzin raz w roku. Wielokrotnie powtarzano że zrównywanie wszystkich dzieci do jednego poziomu jest złe, grunt do dobrze je poznać a to jest niemożliwe w tak krótkim czasie nawet jeśli byśmy mieli do czynienia z ekspertami (w końcu sam jako ojciec 3 dzieci powinieneś wiedzieć że miewają one różne dni – zresztą tak jak i my dorośli tylko my potrafimy emocje kontrolować – jeśli stawienie się przed komisją wypadałoby akurat w te gorsze okazałoby się że jesteśmy beznadziejnymi rodzicami mimo że tak naprawdę przez większość czasu nasze dzieci są chodzącą bombą szczęścia.
    Nawet sama myśl takiej komisji jest przerażająca i wolałabym żeby nigdy nie została upubliczniona bo ktoś u władzy mógłby podchwycić pomysł.

    Ale oczywiście mówimy tutaj o „normalnych” rodzinach z „normalnymi” problemami (bo stwierdziłeś że takim rodzinom też przydałoby się stanąć przed taką komisją). Patologia to inna broszka i jestem jak najbardziej za tym by byli kontrolowani. 2 piętra pod nami wprowadziła się ostatnio rodzina z 2 dzieci z FAS tak rozwiniętym że mogłyby występować jako sobowtóry Sida z Epoki lodowcowej. Dlaczego nikt nie zajął się tą rodziną po pierwszej ciąży? Czemu nikt nie pilnował kobiety w drugiej i przez to doprowadził do skrzywdzenia tego drugiego? nie mam pojęcia i nie mieści mi się to w głowie. Chociaż z drugiej strony po rozmowie ze znajomą która pracuje w świetlicy dla chorych dzieci jest to zrozumiałe – diagnoza FAS jest tak zwaną „diagnozą oskarżającą”. Lekarze w obawie przed procesem który mogliby wytoczyć rodzice po jej usłyszeniu po prostu zatajają tą informację w dokumentach co utrudnia jakiekolwiek działanie. Ot kolejna tajemnica poliszynela a kobieta może robić co chce – miejmy nadzieje że nie zachce zajść w trzecią ciążę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *