|

Dlaczego dzieci nie potrzebują tradycyjnej, szkolnej edukacji?

Choć wydawać by się mogło, że jest inaczej.

6085668928_7a0b98840f_b

Ostatnie pokolenie wychowane w wierze

Nie wiem czy jesteście tego świadomi, ale jesteśmy ostatnim pokoleniem, które większość swojego dzieciństwa oparło na wierze. Wierzyliśmy rodzicom, wierzyliśmy nauczycielom, wierzyliśmy kolegom. Wierzyliśmy niemal każdemu, kto tylko miał odpowiedni autorytet i zabierał głos. W końcu i tak nie mieliśmy zbyt wielu alternatywnych źródeł informacji. Słuchaliśmy więc tych, którzy „prawdopodobnie” wiedzieli więcej niż my.

Niestety mimo tego, że dziesięciolecia minęły i świat zmienił się niemal zupełnie, niektórzy dalej chcą wierzyć w owe stare metody. Jedną z takich dziedzin, w które wierzymy, jest tradycyjna, szkolna edukacja. Twór, który mimo setek lat historii, nie ma prawie żadnej konkretnej wartości w dzisiejszym świecie.

Kontrowersyjne podejście? To jeszcze nie wszystko.

Ludzie, którzy wierzą w tradycyjną edukację

Widzicie, ludzie którzy wierzą w taką edukację mają mnóstwo argumentów na poparcie swojej wiary. Najważniejszym jest oczywiście to, że przecież tak się robi od lat i działa. No i oczywiście mają „rację”. Tak samo jak rację mieli właściciele niewolników, którzy sprzeciwiali się ich uwolnieniu. W końcu po co uwalniać ludzi, skoro tak długo wszystkim taki układ pasował i tak dobrze działał?

Dokładnie po tej samej stronie stali też biali mężczyźni sprzeciwiający się równouprawnieniu ze względu na kolor skóry czy ze względu na płeć. „Po co te zmiany, skoro wszystkim było wcześniej tak dobrze?! Przecież to działało!”

Oczywiście, że działało. Tak samo jak działa tradycyjna edukacja. Przestarzale, niewydolnie i nieskutecznie, ale działa. Tylko czy to jest powód do zachwytu i utrzymywania statusu quo?

Skąd masz takie wnioski? Pokaż badania!

Proszę was bardzo. W książce „Geny i edukacja”, której autorami są Kathryn Asbury i Richard Plomin, naukowcy badający dziecięcy rozwój pod względem tego, za co odpowiadają geny, a za odpowiada środowisko, udowadniają, że do prawidłowego rozwoju dzieci potrzebują tylko czterech szkolnych umiejętności. Nie czternastu, nie czterdziestu, nie czterystu, ale czterech. I te cztery umiejętności powinna zapewnić szkoła. Są to pisanie, czytanie, liczenie oraz korzystanie z nowoczesnych technologii. Te umiejętności są bazą do wszystkich innych i posiadając je, dziecko może rozwijać się już w dowolnym kierunku, jaki tylko sobie obierze.

A co z historią, geografią, biologią, chemią czy fizyką?

Wybaczcie, ale już parę razy o to pytałem na tym blogu i powtórzę to po raz kolejny: a na cholerę mi to jest w życiu potrzebne? Tak całkowicie poważnie, po co mi są owe szkolne umiejętności potrzebne w życiu, gdy mam 12 lat? 15 lat? 18 lat?

Jasne, można rzucić setki przykładów, w których wiedza z danego przedmiotu przydałaby się w życiu codziennym. Zresztą ja sam potrafię ich pełno wymienić. Tylko wiecie co? Ja żadnej z tych wartościowych, życiowych informacji nie nabyłem w szkole.

Języka angielskiego nauczyłem się z gier komputerowych i filmów. Patriotyzmu uczyłem się czytając książki, których w szkole nie przerabialiśmy. Wiedzę o tym gdzie leży Francja czy Hiszpania nabyłem dopiero wówczas, gdy zacząłem podróżować. Co to jest symbioza wyjaśnił mi Qui-Gon Jinn, a nie pani z biologii. Nawet tego, żeby nie wlewać wody na gorący olej na patelni czy żeby nie wkładać palców do kontaktu szkoła też mi nie dała.

A takiej interpunkcji na przykład, nie nauczyłem się do dzisiaj.

Co więc mi dała?

Na przykład wiem, że krowa ma czterokomorowy żołądek (albo coś równie dziwnego), wiem, że pierwszym królem był Bolesław i wiem też mniej więcej, co się wydarzyło w 966 i w 1410. Wow. Normalnie wielkie brawa dla tradycyjnej edukacji. Wielkie brawa szczególnie dlatego, że jedna z moich koleżanek wychodząc z liceum dalej wierzyła, że w 1410 roku wygraliśmy, bo mieliśmy więcej czołgów. Yeah!

Żeby jednak tak negatywnym nie być, to muszę w tym miejscu docenić ludzi. Tak, ludzi. Nauczycieli. Bo wszystkie wartościowe informacje i umiejętności, które szkoła mi ostatecznie przekazała, zdobyłem dzięki tym kilku wspaniałym ludziom z którymi moje drogi się na szkolnych korytarzach przecięły. Ludziom, którzy byli nauczycielami z powołania i którzy wykonywali świetną robotę pomimo tego, jak nasz system obecnie wygląda i którzy podejrzewam, poradziliby sobie w każdym innym systemie równie dobrze, o ile nie lepiej.

No dobra, ale pomiędzy tymi „nieważnymi” przedmiotami są też te cztery, o których piszesz. Skąd więc wniosek, że szkoła jest niewydolna?

W zasadzie jest jeden główny powód dla którego tak uważam. Otóż szkoła „mieli” nas przez kilkanaście lat. Kilkanaście lat! I po tych kilkunastu latach w dalszym ciągu potrafi wypuścić ze swoich murów ludzi (bo już nie dzieci), którzy niejednokrotnie nie potrafią dobrze czytać, pisać, liczyć, tudzież posługiwać się nowoczesnymi technologiami. Po kilkunastu latach! Jak podają eksperci OECD (źródło), spędzamy w szkole ponad 6 tysięcy godzin. Jeśli doliczyć do tego czas spędzany na nauce do egzaminów i zadaniach domowych, to podejrzewam, że moglibyśmy szacować nawet 10 tysięcy godzin!

Aż ciężko sobie wyobrazić tyle czasu spędzonego na nauce! A mimo wszystko, mimo całego tego czasu, nie potrafimy nauczyć wszystkich dzieci czterech prostych umiejętności. Czy w takiej sytuacji ktokolwiek może zaryzykować więc nazwanie tego systemu inaczej niż niewydolnym? Nieskutecznym? Szczególnie, że nauka niemal dowolnej umiejętności powinna zająć nam zaledwie 20 godzin (źródło). Czy ktokolwiek jest dalej zdziwiony, że dzieci naprawdę nie potrzebują „edukacji” tego rodzaju? Przecież to co nazywamy tradycyjną edukacją, z prawdziwą edukacją niewiele ma wspólnego.

Do tych podstawowych czterech umiejętności, dodałbym od siebie jeszcze jedną

Niekoniecznie uważam się za mądrzejszego od naukowców, którzy spędzają nad badaniem takich rzeczy setki godzin, ale osobiście dodałbym jeszcze jedną umiejętność, którą szkoła powinna pielęgnować i to wręcz bardziej niż te cztery pozostałe. Tą umiejętnością jest ciekawość. To jest pierwsza i najważniejsza umiejętność jeśli chodzi o naukę. Zamiast kazać dzieciom wkuwać daty, zaciekawmy je historią i pozwólmy im poczuć jak to było, gdy odkrywano Amerykę albo gdy wyruszano na bitwę. Zamiast uczyć ich nazw naszych sąsiadów, dajmy dzieciom na zadanie zaplanowanie miesięcznej podróży po okolicznych Państwach i do tego określmy im jeszcze budżet. Nie tylko będą bardziej zaciekawione i same zaczną pozyskiwać informacje, ale jeszcze nauczą się czegoś, co rzeczywiście im się w życiu przyda.

Nie da się tak? A ja mówię, że takie podejście za kilka lat będzie jedynym słusznym podejściem.

To jak wyglądałaby szkoła, gdy skupić się na tym co mówię?

Chyba taką szkołę pełną dziecięcej ciekawości (z nauką jedynie podstawowych „narzędzi”, niezbędnych do odrywania świata, o których pisałem wcześniej), najlepiej jest pokazać za pomocą filmu:

The Art of LearningStanding ovation for teachers who are already doing this in classrooms every single day.

Posted by Erik Wahl on 28 września 2015

Na koniec jeszcze dodam, że słowo edukacja pochodzi z łacińskiego educere, co znaczyło wzajemnie się inspirować, aby stać się najlepszymi wersjami samych siebie. Nauczanie jest kreatywnym zawodem. Pozwólmy więc nauczycielom obudzić wewnętrznych artystów, którzy będą wzmacniać dziecięcą ciekawość, zamiast wpychać je do standaryzowanego systemu nauczania. Jednak na samym początku to my, jako rodzice, musimy zmienić nasze podejście do edukacji i stać się bardziej otwarci na alternatywne metody nauczania. Bo bez tego nawet najlepsze pomysły nigdy nie staną się rzeczywistością.

Prawa do zdjęcia należą do Phil.

Podobne wpisy

0 komentarzy

  1. Totalna ignorancja i oderwanie od rzeczywistości. Powiedz to tym wszystkim setkom tysięcy rodziców z najniższą krajową żyjących na skraju ubóstwa, albo w zwykłej biedzie od 1 do 1. Rodzicom, którzy słowa Montessoriego w życiu nie słyszeli, a szkoła demokratyczna mówi im dokładnie nic. Powiedz to ich dzieciom, dla których to jedyna szansa, żeby nauczyć się choćby tylko podstaw, dla których szkoła to jedyne życie i zajęcia, które kino, teatr, ognisko i dziesiątki innych wycieczek i przygód poznają tylko w szkole. O wait! Przecież to nie do nich piszesz, oni nigdy Twojego artykułu nie przeczytają.
    Wysyłajcie swoje dzieci do przedszkoli i szkół Monterssoriego, demokratycznych, twórzcie homeschoolingi i co tam jeszcze ciekawego można. To cudownie, że są rodzice i dzieciaki, które mogą sobie na to pozwolić. Ale nie pozwalacie sobie przy tym na takie opluwanie tej strasznej publicznej najgorszej na świecie przedpotopowej edukacji, bo wielu innej mieć nie będzie. Trochę empatii, trochę rozglądnijcie się wokół siebie, nie tylko na swoich znajomych, sąsiadów z domku obok, wspołpracowników i kolegów z zajęć dodatkowych. Zobaczcie też innych. Tych zupełnie innych.
    Zostawić szkołę taką jaka jest. Boże broń. To właśnie Wy możecie tę szkołę zmienić. Dlaczego na żadnym blogu parentingowym nie widzę: rodzice ministerstwo cyfryzacji robi darmowe kursy nt. internetu, a za każdy zdany test rodzica wyśle do wybranej przez niego biblioteki szkolnej książki, rodzice powalczcie z wychowawcą, żeby tak poprzestawiał ławki, żeby ten 25 sam wyalienowany nie siedział, wywalczycie z radą rodziców skrzynkę jabłek dziennie, która będzie stała w korytarzu szkolnym, wymuście na dyrektorze dystrybutor z pitną wodą na tym samym korytarzu. Powalczcie z dyrekcją, żeby po przerwie obiadowej gdzie Wasze dzieciaczki zjedzą płatny dwudaniowy obiad, zrobiła drugą przerwę z zupą bezpłatną. Podeślijcie swoim wychowawcom cudowne pomysły na lekcje z użyciem różnych metod podglądniętych w tych alternatywnych nowoczesnych systemach nauczania. Podzielcie się za małymi ciuchami swoich dzieci i z biedniejszą koleżanką czy kolegą z dziecka klasy, gwarantuję, że w każdej znajdzie się ktoś kto potrzebuje. Wtedy może oprócz pięknej notki na blogu i kilkuset lajków pomożecie, a jeśli nawet nie całemu systemowi edukacji, to swojej własnej szkole, swojej własnej klasie. Może kilku uczniów w klasie nie będzie się wstydziło swojej biedy w ciuchach, może kilku więcej będzie się lepiej uczyło, bo brzuch nie będzie burczał. Może osiągniecie znacznie więcej niż można sobie wyobrazić, a na pewno dużo więcej, niż lajki, poklask i kilka ofert więcej na blogowej wyprzedaży na Allegro.
    Przeprasza za komentarz i przydługi i chaotyczny. Emocje.

    1. A dlaczego ma ktoś walczyć z systemem i tracić na to swój czas? Czy nie lepiej skupić się na edukacji swoich dzieci i swojej pracy zamiast walczyć z systemem, nieudolnymi nauczycielami, głupimi i nic nie rozumiejącymi matkami. Kogo na to stać?

  2. Do tych czterech dodałabym jeszcze naukę wyciągania logicznych wniosków, czy może obserwację zależności przyczynowo-skutkowych. Dla mnie taką własnie nauka jest fizyka, ale może to skrzywienie zawodowe 🙂

  3. Ciekawość to podstawa. Ale to wychodzi z domu. I z osobowości i umiejętności nauczycieli. Nic podstawa programowa czy prykazy MENU nie dadzą. Na szczęście sporo grono nauczycieli ma w sobie pasję do pracy, potrafi tak wiedzę przedstawić, żeby dzieciaki aż rwały się do poznania kolejnej rzeczy.
    Najważniejsze to nie zabijać też w sobie tego ciekawskiego dzieciaka, którego nosi każdy z nas w sobie 🙂 Mój nauczyciel angielskiego, choć teraz ma 73 lata i ciągle uczy, to głównie przez tą właśnie ciekawość świata godną 8 latka zaraża wszystkich dookoła i jakby się nie starzeje 🙂

    1. Z nauczycielami niestety jest ten problem, że oni bardzo często tej ciekawości nie mogą przekazać, bo za twarz trzyma ich podstawa programowa. I nie mają czasu pochylić się nad jakimś interesującym problemem czy też na siedem różnych sposobów wytłumaczyć jakąś część materiału. Dlatego też tak długo jak system się nie zmieni, to nawet najlepszy nauczyciel nie wykorzysta w pełni swojego potencjału.

  4. Trochę przesadzasz… obejrzałem ten film i z jakiej racji moja córka miałaby mieć o tyle lepiej ode mnie?
    🙂
    Jak przypomnę sobie te wszystkie lata koszmarnej harówki przy szkolnej ławie.. nie było wygodnie.

    Wydaje mi się, że ten system, który mamy nie jest w 100% zły tylko wymaga ewolucji i szczęśliwych nauczycieli. Wiedza na pewno powinna być przekazywana w lepszej formie, ale na późniejszym etapie kształcenia muszą być pewne wymagania, a tym samym weryfikacja wiedzy. Należałoby również zmienić formę wszelkiego rodzaju egzaminów. Powinny mieć charakter bardziej indywidualny (czyli np poprzez rozmowę), a nie testy, które uczą schematów. Ogólnie to jest bardzo trudny temat moim zdaniem i wymaga wiele zdrowego rozsądku, a jednocześnie wyobraźni:)

  5. Wszystkie przedmioty szkolne obecne w dzisiejszej szkole są potrzebne, ale nie na każdym etapie i nie w takim zakresie. Kluczem jest to co napisałeś: nauczyć dzieci ciekawości, nie bezmyślnego mamlania i robienia na odwal się (tego wymaga szkoła!), a podawać im naukę w ciekawy sposób, INSPIROWAĆ. Nie jestem zwolenniczką całkowitego zniesienia obowiązku szkolnego, a tylko przystępnej wiedzy, bo wszystko da się przekazać w łatwy i przyjemny sposób. Pozdrawiam 🙂 i życzę żebyś nie pozwolił zepsuć swoich dzieci 😉

    1. Absolutnie nie znosić obowiązku szkolnego. Jestem od tego bardzo daleki. I tak jak napisałaś, te przedmioty są potrzebne, ale nie w takiej formie, jak obecnie. Ja po prostu jestem za tym, żeby wskazać dzieciom kierunki i pozwolić im samym poszukiwać najciekawszych dla nich informacji. Nauczyciel w takim układzie służyłby za przewodnika i mentora, a nie pana i władcę.

  6. To jeden z tych tematów, gdzie z Tobą się nie zgadzam. Właściwie to wystarczy umieć czytać, niekoniecznie ze zrozumieniem, pisać na tyle, żeby własne imię wykaligrafować czasem na kartce papieru, liczyć do 1000 z dodawaniem i odejmowaniem włącznie. Dzielenie i mnożenie to już przesada. No i te nowoczesne technologie… dziwię się, że niemowlakom nie kupuje się jeszcze tabletów. Trochę przesadzam? Na pewno. Ale zanim mnie wszyscy „zjecie”, to zastanówcie się przez chwilę, czy dobrze definiujecie problem? Długo by pisać, jakie umiejętności są potrzebne w dzisiejszym świecie, ale ja mogę napisać w oparciu o swoje doświadczenie. Błąd nr jeden, to założenie, że wiedza jest powszechna, można się jej nauczyć w każdej dowolnej chwili. Wystarczy użyć np. Google i wszystkie problemy świata można w ten sposób rozwiązać. Jaka jest więc motywacja do nauki? Żadna. Wystarczy zobaczyć statystyki, ile książek ludzie przeczytali w ostatnim czasie. Błąd nr dwa, to założenie, że uczymy się niepotrzebnej wiedzy. Nasz umysł działa na podstawie zdobytej wiedzy i doświadczeń – szuka analogii. Im mniej wiemy, tym trudniej podjąć właściwą decyzję. Tak działa też doświadczenie, które też jest rodzajem wiedzy, ale praktycznej. Nie doceniamy nie tylko swoich możliwości, a te są ogromne, ale też nie rozwijamy ich myśląc, że wszystko co wiemy to te kilka prostych umiejętności, jak czytanie czy pisanie, a przecież umysł trzeba ćwiczyć. Błąd trzeci, to wiara w nowoczesne technologie, chociaż chyba nikt z Was nie wie o czym mówi. Chciałbym jakiś przykład tej nowoczesnej technologi, która sprawiła, że możemy poprzestać na tym co mamy. Komputer? To na pewno nie jest dobry przykład, bo to na pewno nie jest nowy wynalazek.
    Co mi się nie podoba w naszej szkole, to sposób przekazywania wiedzy, ale czemu się dziwić, skoro 1 nauczyciel ma za zadanie zająć się 30 różnymi dzieciakami. Do każdego trzeba mieć trochę inne podejście i każdego zainteresuje coś innego. Ale szkoła uczyć powinna podstaw nie tylko teoretycznych, ale też praktycznych. Nieśmiertelny wzór skróconego mnożenia – po co to komu? A widział ktoś formę graficzną w jaki można to przedstawić? Chyba, że nikt w praktyce nie potrzebuje pola kwadratu, to przepraszam. Ciąg geometryczny? Zupełnie nie praktyczne! Chyba, że ma się kredyt w banku i chce się ratę policzyć. Historia – ja osobiście nie lubię dat i ich nie pamiętam, ale wiem jak wpłynęły na nasze losy i co ciekawe zaczynam widzieć dużo podobieństw do wydarzeń teraz. Geografia – najlepiej uczyć się podróżować po świecie, zwłaszcza z GPS, to takie nowoczesne. Czego mi brakuje w szkole, to właśnie braku pracy w grupie – bo tak trzeba pracować na co dzień, brakuje mi metodologii rozwiązywania problemów, nawet tych najprostszych, planowania. Brakuje mi praktycznego podejścia – i to jest jedyny punkt z którym się zgadzam – ale chciałbym, żeby to było równolegle, a nie zamiast. Zresztą chyba rozwinę ten temat po swojemu, na blogu…

    1. Motywacja do nauki jest żadna, bo mamy Google? To tylko wina rodziców i nauczycieli, a nie otaczającego nas świata. Ja tam znam i rodziców i nauczycieli, którzy mimo powszechności wiedzy są w stanie zaciekawić dzieci i zmotywować je do działania i do odkrywania. To raz.

      Dwa, w który miejscu założenie, że wiedza jest dostępna i możemy się wszystkiego sami nauczyć jest błędne? Mamy programy do nauki, mamy webinary, mamy wykłady online. Podaj jedną szkolną umiejętność, której nie jestem w stanie nabyć z domu.

      Wzór skróconego mnożenia, ciąg geometryczny i znajomość geografii – jasne, jak chcesz wracać do prehistorii to pewnie się przyda. Ale tak długo jak żyjemy w XXI wieku, to po co mam wyciągać kartkę i ołówek, kiedy komputer zrobi to za mnie lepiej i szybciej? Będę potrzebował się tego nauczyć, to się nauczę. Niemniej teraz uważam, że równie dobrze co tych umiejętności o których piszesz mógłbym się uczyć wykuwać zbroje czy podkuwać konie. Mogę, ale po co?

      1. Motywacja jest żadna, bo oprócz tego, że jakiś temat nas zaciekawi, to potrzeba jeszcze w to włożyć sporo wysiłku i pracy, żeby pójść za tym dalej.
        Dwa, nauczyć możesz się wszystkiego w domu – jasne. Też tak myślałem, jak byłem młodszy, zwłaszcza że na pewnym etapie życia nauka szła mi wprost wyśmienicie. Zmieniłem zdanie, jak trzeba było to zrobić i chociażby znaleźć czas. Samouków i talentów, którzy bez szkoły wynaleźli lekarstwo na raka jeszcze nie ma za wielu. Czas pokaże…
        Mamy XXI wiek i komputery, które za nas to wszystko liczą. Argument nie do zbicia ;-( Tylko zastanawiam się, kto te wszystkie komputery zaprogramował? Jeżeli chodzi o wzór skróconego mnożenia i ciąg geometryczny, ale też o wzory trygonometryczne, to nawet nie chodzi o to, żeby to dobrze liczyć na papierze i ołówkiem, ale żeby zrozumieć jak to działa. Tu nawet nie chodzi o to, żeby program w c++ napisać, ale żeby zrozumieć zasadę działania. Założę się, że nawet do Excela byłby problem z poprawnym przepisaniem – bo to nudne. „Ktoś” za nas to już zrobił, więc po co się wysilać? A czy dobrze zrobił? Widzisz jestem praktykiem. Skończyłem studia wyższe, inżynierskie i niemało czasu spędziłem po prostu przy produkcji różnych maszyn i przedmiotów, które czasem od początku do końca wymyśliłem sam i sam wykonałem. Wciąż czuję niedosyt wiedzy teoretycznej, nawet tej ze szkoły średniej.

  7. Dzieciaki mają to do siebie że są mega chłonne. Wystarczy nie zepsuć ciekawości świata i już jesteśmy oczko wyżej 😉 Zresztą mam wrażenie że dzisiejszy świat jest strasznie rozhisteryzowany na punkcie emocji i obecne dzieciaki potrzebują wyższego poziomu pobudzenia niż kiedyś.

    1. Znaczy na pewno dzisiejsze dzieci wymagają silniejszych bodźców, bo w końcu świat dookoła stara się na wszystkie sposoby skraść ich uwagę. I to nasze zadanie, aby tą uwagę utrzymać na właściwym torze. Kiedyś tego problemu nie było, ale nie ma w tym winy ani dzieci, ani rodziców. Po prostu świat się zmienił i musimy się przystosować.

  8. Całkiem niedawno trafiłam na Twój blog i lubię Cię czytać co raz bardziej, a po tym tekście to wręcz czuję wdzięczność za kolejne dobre spojrzenie na to co się obecnie dzieje w temacie edukacji. Jestem zadnia, że im więcej w tematach edukacyjnych „wbijania kija w mrowisko” tym większa jest szansa, że odbije się to z lepszym skutkiem, dla naszych dzieci już pewnie nie, ale może przynajmniej wnuki się załapią 😉 U mnie niebawem też będzie m.in. o edukacji w innym wydaniu więc tym bardziej się cieszę, że znalazłam to miejsce 🙂

  9. przykre jest to, że nauczyciele patrzą tylko w podstawy programowe w szkole nie dostrzegając umiejętności dzieci. Kiedyś w 2 klasie podstawówki mieliśmy zareklamować przed klasą książki. Doszłam do wniosku, że zwykła prezentacja będzie nudna, a ponieważ miałam mnóstwo karteczek, które dawniej się kolekcjonowało zrobiłam losowanie z nagrodami po prezentacji. Oczywiście konkurs na najlepszą prezentację wygrałam, jednak nauczycielka w ogóle nie zauważyła mojej przedsiębiorczości w wieku 8 lat. A to było w czasach, kiedy w telewizji było dosłownie kilka reklam. Innym razem chcąc na języku obcym wykazać się twórczoscią pisząc o chorobie psa, a nie człowieka (bo wszyscy mieli takie same, nuuda) dostałam uwagę, za to, że robię sobie jaja z nauczycielki!! Jaka to jest lekcja dla dziecka? Nie wyrywaj się przed szereg, tylko rób jak inni.

  10. Jako ojciec 6 latki, która właśnie rozpoczęła naukę w szkole, częściowo się zgadzam z Kamilem. Tradycyjna szkoła nie działa jak trzeba. Jednak myślę, że wiedza ogólna jest nam potrzeba (coraz bardziej doceniam sztukę i historię, mimo iż jestem ścisłowcem), a technologie nie są lekarstwem na wszystko (choć pracuję w IT). Przykład: pytając wujka googla można się dowiedzieć jakie cechy ma dana „substancja”, ale tak nie odkryjemy jej nowych właściwości i zastosowań. I gdzie tu ciekawość i kreatywność? Takie google i wiki to jedynie początek i inspiracja, żeby wziąć tę „substancję” do ręki i ją poznać.

    Ciekawe spojrzenie na edukację można zobaczyć na kanale TED, polecam szczególnie okrągłe przedszkole: https://www.youtube.com/watch?v=J5jwEyDaR-0&list=PLOGi5-fAu8bGiEvsxHyAvT8oIwkV8aOVk&index=5

    1. Ja jestem bardzo daleki od tego, żeby koncentrować się tylko na technicznych przedmiotach. I oczywiście ani google, ani wikipedia nie pozwolą nam nie tylko odkryć nowych rzeczy, ale nie pozwolą nam też ich poczuć, dotknąć czy posmakować. Dlatego też nie mówię, że pozamykać szkoły. Mówię tylko, że w obecnym kształcie są dalekie od ideału i że powinny się skupiać na tym, aby tych czterech umiejętności nauczyć każdego dziecko, a później umiejętności uczyć już zależnie od zainteresowań.

      Te filmiki z TED są genialne. Siedzę właśnie już kolejny kwadrans i oglądam. Dzięki.

  11. W pełni się zgadzam. Jedyne z czym nie do końca się zgadzam to nauka korzystania z technologii. Jak to zrobić, gdy wszystko zmienia się tak szybko, a osoby, które nie ogarniają technologii uczą się korzystać „z tego jedynego, mojego telefonu” dostając do ręki inny smartfon nawet z tym samym systemem operacyjnym wciąż są zieloni?

    1. Bardziej chodziło mi o naukę bezpiecznego korzystania z technologii czy umiejętności wyszukiwania informacji, a nie o naukę każdego systemu operacyjnego. Ogólne umiejętności. Te szczegółowe każdy i tak nabywa indywidualnie.

  12. Mój mąż jest z Australii. W szkole uczył się naprawy drobnych rzeczy w domu, wymiany żarówki, konstruowania prostych mebli i malowania okien. W domu potrafi zrobić absolutnie wszystko. Uczył się jak naprawiać pralkę i zmienić koło. Z geografii uczył się przede wszystkim państw i stolic, flag, sztandarowych dań i rozpoznawania mowy/języków ludzi innych narodowości. Ja uczyłam się w tym czasie o morenach! Ze szkoły wyniósł umiejętność grania we wszystkie sporty, pływanie, pierwszą pomoc. Wszystkie egzaminy to były testy, dzieci były zachęcane do czytania gazet i orientowania się w tym, co się dzieje na świecie. Uważam ich za naród bardzo oczytany, świadomy. Uczył się też jak pisać maila, pisma urzędowe, podstawowego prawa podatkowego. To on wyjaśnił mi co to tak naprawdę są akcje, na czym polega giełda, choć miałam na studiach ekonomię. Uczyłam się ze skomplikowanych książek, a oni bardziej praktycznie. Trochę mu zazdroszczę, bo niektórych tych umiejętności musiałam nauczyć się sama, a żeby moje dzieci umiały pływać właśnie wydałam 250 zł za 3 miesięczny kurs. Przy trójce robi się to duża kwota, że nie wspomnę o kwestii czasu, który musimy na to poświęcić. A one w zamian na w-f będą skakały przez kozła. Ta znienawidzona czynność, która do teraz, 20 lat po opuszczeniu podstawówki śni mi się po nocach, okazała się rzeczywiście niezbędna do mojego przeżycia!

    1. Idealnie podsumowałaś to z czym próbuję walczyć i to, na co w przyszłości mam nadzieję. Jak wyjdzie zobaczymy, ale właśnie chociażby zamiana skakania przez kozła czy wiecznego grania w siatkę, bo akurat wuefista jest niespełnionym siatkarzem, na pływanie czy inną czynność, która będzie sprawiała przyjemność. I to tylko przykład wuefu, a podobnie da się zrobić z każdym niemal przedmiotem.

      1. Kamil, mnie nawet nie chodzi o coś, co sprawia przyjemność, chociaż oczywiście byłby to bonus. Ja wspominam szkołę jako obowiązek, mąż jak ekscytujący, niekończący się eksperyment. Chodzi mi o praktyczne umiejętności, które pomagają przetrwać lub przeżyć we współczesnym świecie. Na przykład pływanie, czy pierwsza pomoc. Jeśli kogoś interesuje geografia, niech idzie na studia i wtedy zgłębia moreny. Nabijanie tego w głowy dzieci na zasadzie zakuć-zdać-zapomnieć w szkole podstawowej uważam za niepotrzebne.

  13. Takich bzdur dawno nie czytałam. Uczenie geografii przez podróże- bez komentarza. Nie każdego stać na podróże szczególnie takie długie, gdzie faktycznie pozna kraj. I wtedy co, ma siedzieć w 4 ścianach bo nie może sobie wyobrazić Francji, bo nigdy się o niej nie uczył i dopiero jak pojedzie to zamaluje białą plamę na mapie??? Niektórzy potkną się o wieżę Eiffla, a nie będą wiedzieć że są we Francji. Olej i metal w kontakcie- no proszę….tego to w domu się powinno uczyć. I symbioza z Star Wars… a w Ewoki też wierzysz? A korzystanie z technologi? Jeśli jej zabraknie, to dzieci zginą jak we mgle, bo teraz encyklopedię szturchają kijem i mówią 'co to?’. Totalne zaprzeczenie komentarzy o sprawnościach manualnych.

  14. To smutne że usunął Pan moje wpisy na swojej stronie,i zablokował mnie,gdzie nie obraziłam Pana,bo nie lubię nikogo obrażać,zawsze dyskutuję z kulturą.Ale Panu nie podobało się że broniłam swojego zdania,które było inne niż Pana.Zawiodłam się bardzo,bo wychodzi ze nie jest Pan takim człowiekiem,jakim myślałam że jest.I nie tylko moje wpisy Pan skasował.Smutne i żenujące.

  15. Niestety to wszystko co piszesz, jest prawdą. Zadaniem szkoły jest przygotować nas do… pracy. W końcu ile razy powtarzano nam: „musisz się uczyć, żeby pójść na studia i mieć pracę”. Czasem też dodaje się „dobrą pracę”. Zadaniem szkoły jest wykształcić dzieci na bezmyślnych pracowników i wyborców, którymi łatwo sterować, a nie na ludzi, którzy będą umieli poradzić sobie w życiu. Sama szkoła uczy tylko schematycznego myślenia, tego jak się dostosować do tych, którzy nas oceniają i są wyżej niż my albo jak się wstrzelić w klucz. Nikt nie ma czasu, a raczej chęci nauczenia uczniów krytycznego myślenia i kreatywności, która jest moim zdaniem najważniejsza w życiu. Oczywiście zaraz obok tych czterech (pięciu) umiejętności, które wymieniłeś 😉

  16. Ja bardzo żałuję, że w szkole nie kładziono nacisku na muzykę i plastykę, prawdę mówiąc była na nich niezła „zdziera” a na instrumencie grać się nie nauczyłem, bo zaczynali od jakiś tam nut, gam itd. Ale model edukacji jaki był za komuny nie uważam, że był zły. Zresztą model edukacji, tzw klasyczny, gdzie uczono greki, łaciny i wielu wierszy na pamięć też miał swoje zalety. Miało być prosto i czytelnie, a wyszło jak zwykle…

    1. Ja też osobiście żałuję, że w szkole przykładowo nie było jednego stałego zestawu gitar czy tam skrzypiec i chociaż jakichś podstaw gry na owych. Z chęcią bym skorzystał 🙂

  17. Oczywiscie, ze nauczyciele przestali byc autorytetami.
    Oczywiscie, ze nasze dzieci beda mialy autorytety. Chocby blogerow, co nie? 🙂

      1. Oj chyba nauczycieli też. Połowa nauczycieli z mojego liceum nie miało żadnego autorytetu. W momencie gdy do liceum przyszło pokolenie gimnazjum szybko stracili do reszty kontrolę i liceum wkrótce zamknęli.

        Różne systemy były na świecie wdrażane (nie mówię tylko o edukacji). Nawet najlepszy będzie miał swoich przeciwników. Nawet najgorszy zwolenników. Koniec końców z każdego można wyciągnąć wartość dodaną, ale robią to ludzie.

        1. Ja chciałem uczyć (jestem nauczycielem z wykształcenia) i miałem jeden wybór: albo się dostosowuje do systemu albo Panu dziękujemy. I podziękowałem. Podejrzewam, że wielu postąpiło podobnie, ale jednocześnie jeszcze więcej osób po prostu uległo. I z nauczycieli z ambicjami i marzeniami, stali się trybikami w maszynie, niczym nie różniący się do tego z czym chcieli walczyć. Więc mimo wszystko bardziej winiłbym system.

          1. Tak samo jest podobno w korporacjach, ale jakoś jak patrzę na to jaką atmosferę ludzie faktycznie potrafią stworzyć, zupełnie nie widzę tych ograniczeń, które się teoretycznie stawia. Wracając do szkoły, pamiętam wielu nauczycieli, którzy może i realizowali program, ale robili to w taki sposób, że na ich lekcje aż się chciało przychodzić. A potem wyciągało się poza wiedzą o przedmiocie, masę ciekawostek o świecie, ludziach, życiu.

            Ja rozumiem, że otwiera się pewien rozdział w życiu, ciężko wejść do ogniska jeśli wiemy, że będziemy mogli się tam sparzyć. Ale doświadczenie mi podpowiada też, że jako ludzie rozumni, potrafimy szybko się zaadaptować i kształtować otoczenie po swojemu, rozciągając granice systemu. Te same schematy widziałem w szkole, na studiach i widzę je również teraz w pracy.

            I mówię to świadomie jako jakościowiec wiedząc, że zarządzanie przez jakość to przede wszystkim sprawnie działający system 🙂

  18. Tak naprawdę warto by było, żeby ogólny zarys każdego przedmiotu przekazany był przez kompetentne osoby. Oczywiście kompetencja nauczycieli zawsze jest tematem sporów, ale nie oczekujmy, że rodzice będą w stanie przekazać każdy temat w ciekawy sposób (tak, nauczyciele też niekoniecznie, ale statystycznie mają większą szansę). Jeśli chcemy, żeby dzieci wchodziły świadomie w życie, muszą zdecydować w jakich dziedzinach chcą się rozwijać na podstawie jakiejś bazy. Rodzice, którzy pracują są w stanie poświęcić dzieciom tylko kilka godzin dziennie maksymalnie. Pewnie dwa jeśli nie trzy razy mniej czasu niż szkoła. I tu zachaczam o system. Oczywiście mógłby być dużo lepszy, ale znów podkreślę, że ważniejsi są ludzie, bo 1. Każda szkoła może wdrożyć autorski program nauczania i do pewnego stopnia odciąć się od systemu, 2. Każde dziecko może być na indywidualnym toku nauczania, przez co relacje z nauczycielami stają się jeszcze istotniejsze.

    1. Średni czas rodzica spędzany z dzieckiem sam na sam, wynosi 7 minut dziennie, wg ostatnich badań (to chyba w USA było badane). Także te kilka godzin, to bym się nawet nie wygłupiał 🙂

      A co do indywidualnego trybu dla każdego dziecka – wątpię, aby było to wykonalne. Niemniej połączenie na przykład kursów online, z indywidualnym nauczaniem, byłoby moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem. Czyli dziecko uczy się samodzielnie za pomocą kursów i dwa razy dziennie powiedzmy spotyka się z nauczycielem, aby omówić ewentualne problemy czy niejasności.

      Te kursy to mi siedzą tak w głowie odkąd zobaczyłem ten film: https://www.youtube.com/watch?v=U6FvJ6jMGHU&list=PLOGi5-fAu8bGiEvsxHyAvT8oIwkV8aOVk&index=7

      1. Tymi 7 minutami to mnie zabiłeś, ale przyznam, że ciężko mi tak wrócić do domu, żebym przed rozpoczęciem wieczornej rutyny kąpania i kładzenia dzieci spać, miał więcej niż godzinę na zabawę z nimi.

        Z indywidualnym trybem, zgadzam się, bez pomocy opiekunki (chociaż żeby zabrzmiało odpowiednio od strony kompetencji – guwernantki) byłoby to niezmiernie ciężkie to zorganizowania przy obojgu pracujących rodziców i jednym dziecku. Kiedy mamy więcej niż jedno dziecko, problem przestaje być możliwy do rozwiązania bez dodatkowych zasobów.

        Ech. Kursy online. Dziś są takie możliwości. TED, Akademia Khana, Coursera, Tree House. Darmowe, płatne. Tylko wybierać i korzystać. Nawet nie wspominam o całej masie kursów na YT. Ale przyznam, że do teraz nie pomyślałem, że za chwilę moje dzieci faktycznie będą gotowe na to, żeby z tych kursów również korzystać 🙂 Dzięki 🙂 Oczywiście mówimy o materiałach dostosowanych do wieku i wiedzy dziecka 🙂 Bo wielu przypadkach to raczej nie będą mogły być te same materiały co dla dorosłych. Może powinieneś napisać osobnego posta o tych szkoleniach online? 🙂

  19. Nie zgodzę się z tym stanowiskiem. Podajesz skrajne przykłady, a te nie mogą być argumentami w takiej sytuacji. Po to każdy powinien mieć jako takie ogarnięcie w podstawowych dziedzinach, by nie być głupcem. Co z tego, że jest się w jakiejś dziedzinie ekspertem, jeśli ogólnie nie wie się za wiele o świecie? Zresztą obecnie wiele dziedzin nauki coraz częściej łączy się ze sobą. I nie porównywałbym tego do niewolnictwa etc., ponieważ było to zachowanie nieetyczne, krzywdzące, często makabryczne, tutaj mowa o nauce.

    Problemem są raczej słabi nauczyciele, którzy nie potrafią wyjaśniać i zaciekawiać uczniów, a nie system szkolnictwa. Poza tym wiele dzieci ma olewcze podejście do szkoły ze względu na to, jak zostali wychowani przez rodziców. Piszesz w notce o antyszczepionkowcach, że na pojedynczych przykładach wyciągają bzdurne wnioski (zresztą często w ogóle na jakichś wyimaginowanych przez nich objawach czy objawach nie związanych z szczepionkami), ale sam tutaj podajesz przykłady ludzi, którzy ze szkoły nic nie wynieśli i sądzę, że są oni skrajnością.

    Nie ma lepszego systemu edukacji, a negowanie obecnego porównując do niewolnictwa jest nieadekwatne – jak już pisałem – bo nie jest krzywdzeniem dzieci itd. Poziom nauki ciągle rośnie i ciągle będzie się trzeba uczyć coraz więcej, to jest jasne, bronienie dzieci przed tą nauką jest działaniem na ich szkolę, jak i na szkodę całej ludzkości. Może za kilkadziesiąt czy kilkaset lat będą dostępne neurobiotechnologiczne metody nauki (i może zastąpią wówczas część tradycyjnej edukacji?), bo w końcu jak ogarnąć taki kawał wiedzy, dziś to jeszcze jest stosunkowo proste (dlatego dziwi mnie narzekanie, że w szkołach tyle uczą), ale za kilkadziesiąt i więcej lat może być nieco trudniej.

    Poza tym pseudonaukowe głupoty typu właśnie antyszczepionkowe postawy czy kreacjonizm czy przeczenie globalnemu ociepleniu etc. wynikają właśnie z nieogarniania różnych podstawowych dziedzin nauki, przez co w efekcie ktoś w swojej działce mądry, opowiada na inny temat głupoty jak oszołom. Zawsze można poprawić obecną sytuację, ale fundamentalnie obecny system edukacji od podstawowej do średniej jest dobry. Debatowałbym raczej nad systemami szkolnictwa wyższego, tutaj nie ma już takiego ujednolicenia w skali świata. W tych pierwszych etapach jest, co zdaje się być jasne i o czym wspominałem także wyżej.

    1. Właśnie chodzi o to, żeby nie uczyć się coraz więcej, a zacząć uczyć „jak się uczyć”. Nie można tylko dokładać wiedzy, bo jej i tak jest już zdecydowanie za dużo i 90% z niej jest całkowicie i kompletnie zbędna. Najwyższa pora uczyć jak korzystać z wiedzy dostępnej dookoła.

      Piszesz o tym, że mamy słabych nauczycieli – wiesz czemu są słabi? Wiesz jakich systemem ich nauczano? Tym, który opisujesz jako obecnie najlepszy. Sam przez ten system przeszedłem i jako uczeń i jako nauczyciel

      Piszesz, że dzieci są źle wychowane i przez to nie chcą się uczyć – nieprawda. Dzieci chcą się uczyć – wszystkie dzieci tego chcą – to jest genetyczne. Problemem jest to, że szkoła nie wie jak ich uczyć. Jej się wydaje, że wie, bo robiła to od lat na dzieciach przymuszonych w domu do szacunku i bezwzględnego słuchania autorytetów, ale te czasy są przeszłością (i całe szczęście – bezwzględne posłuszeństwo jest czymś przerażającym).

      Skoro więc dzieci nie potrafią (i nie chcą) uczyć się w sposób, w jaki nauczamy, to może najwyższa pora zmienić ten sposób? Dlaczego mamy dostosowywać 30 dzieci do 1 nauczyciela? Dlaczego mamy zmieniać 30 osób, zamiast 1?

      Zgodzę się tylko w tym, że system podstawowej edukacji jest dobry, bo wtedy jeszcze chęć dzieci do nauki jest w miarę duża. Niestety im dłużej dzieci są w szkołach, tym więcej bzdurnych rzeczy muszą się uczyć, tym częściej spotykają się z bezsensownymi zasadami i niesprawiedliwościami – i w efekcie tym bardziej zaczynają się zniechęcać do jakiekolwiek nauki. Obecne gimnazjum jest najlepszym przykładem porażki polskiego systemu edukacji, który przyjmuje dzieci chętne do nauki, a po 6 latach otrzymujemy osobniki, które nienawidzą szkoły, nauki i wszystkiego z tym związanego.

      1. Widzisz, a ja właśnie nie zgadzam się z tym, że 90% tego co trzeba umieć to bzdurne informacje. Myśląc o swoim programie uważam, że tylko w historii trochę za dużo z czasów starożytności i średniowiecza od nas wymagali. A poza tym to wręcz przeciwnie, uważam, że materiału jest zbyt mało, albo że poświęca się miejsce czemuś mniej ważnemu kosztem czegoś ważniejszego. Fundamentalnie system uważam za dobry (czyli jak wspominałem, forma: nauka w szkole, powtórki i zadania domowe w domu + sprawdziany na weryfikację), ale do tego dochodzi masa czynników nad którymi można dyskutować.

          1. Wszystko to mieści się w ramach przedmiotów obecnych w szkole, to ich ewentualne zaniedbanie ze strony nauczycieli jest problemem. Poza tym nie wiem dlaczego ludzie od szkoły oczekują uczenia ich codziennych czynności, takie narzekanie uważam wynika w ogóle z braku rozumienia sensu edukacji.

          2. Szkoła powinna dzieci nauczyć czterech umiejętności: czytać, pisać, liczyć i korzystać z komputera. Reszta powinna zależeć od chęci dziecka do rozwoju. Szczególnie, że każdy kierunek przenika się z innymi, więc chęć do zgłębienia jednego i tak skończy się nauką podstaw we wszystkich pozostałych, ale nauką, której dziecko sens będzie rozumiało. No i najważniejsze – nie zabije się naturalnej dziecięcej chęci do nauki.

          3. Teraz to już nie wiem jak to się ma do krytyki fundamentalnej formy nauczania na świecie.

  20. Hej! Mam właśnie do napisania na studiach pracę na temat: Czy rozpoczęcie nauki szkolnej przez wszystkie dzieci 6-letnie jest decyzja prawidłową? Czy uprawnienia nauczycieli podczas prowadzenia zajęć szkolnych (nie tylko w klasach najmłodszych) są wystarczające? No i chyba skopiuję Twój wpis 😉 (żartuję) Chciałam tylko powiedzieć, że z przykrością stwierdzam, iż nie tylko w szkołach podstawowych program nauczania powinien zostać zmieniony. Studiuję na stare lata pedagogikę w Polsce (przez internet), „uczę się” o tym jak najlepiej nauczać dzieci, a sama mam przed egzaminami „do wyrycia” 80 stron tekstu np. z socjologii na pamięć…mikrostruktury, makrostruktury itd. Na wykładach z pedagogiki uczymy się o Komeńskim i innych gościach, którzy propagowali naukę „bez wkuwania”, a jako pedagodzy ryjemy regułki, aż boli. Kolejna paranoja…mieszkam za granicą i od 10 lat pracuję w zawodzie pedagoga w przedszkolu. Uczelnia nie chce mi zaliczyć lat pracy w Niemczech w poczet praktyk (które należy zaliczyć) ponieważ moja placówka nie jest pod Ministerstwem Edukacji Narodowej!!! Po jaką cholerę jest w takim razie Unia Europejska? Nie wiem czy śmiać się czy płakać? p { margin-bottom: 0.25cm; line-height: 120%; }

  21. Wow! Tego się tutaj nie spodziewałam. Tak rzadko spotyka się kogoś, kto się zgadza, że obecny system jest zły, przestarzały i nieefektywny. Cieszę się, że taki wpis pojawił się na blogu o wychowaniu dzieciu, blogu, który trafia do wielu rodziców. Chciałabym wierzyć, że Pana arguemnty do kogoś trafią i zmienią nastawienie, większość ludzi ciągle ślepo wierzy w państwowy system… Co prawda nie bardzo wiem, co to pomoże, że ludzie zrozumieją, ale może coś, kiedyś się zmnieli. Może zanim ja będę musiała posłać mojego synka do szkoły (ta, akurat!)

    1. Dzięki! Właśnie niedawno jeszcze usłyszałem, że jeśli czegoś dziecko potrzebuje się nauczyć, to się nauczy, bo będzie tego potrzebowało, a jeśli się nie nauczy, to znaczy, że nie potrzebowało. I jakby się człowiek nie zastanawiał to to naprawdę ma sens.

  22. Na pewno lepiej już byłoby żeby szkoły funkcjowały normalnie, nawet z punktu o socjalizacji dzieciaków, muszą umieć komunikować się i dawać sobie radę w społeczeństwie. Jednak, jak patrzę na syna, z edukacją w domu i online obudziła mu się chęć uczyć się, zachwycił się matematyką dzięki https://www.matematykadladzieci.com/ także angielskim, i trochę więcej odpoczywa. Także system byłby super, jeżeli dzieci mieli wszystkiego w miarę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *