|

Wychowujemy pierdoły, bo nie wyciągamy wniosków

Czyli mój komentarz do tragicznego artykułu.

Czy dzieci to pierdoły?

Przeczytałem właśnie artykuł pt. „Dzieci pierdoły. Hodujemy zombie, które nie wiedzą kim są i dokąd zmierzają”, o tym jak to obecne dzieci mają dwie lewe ręce, bo są „chowane pod kloszem”. I jak to kiedyś było dobrze, bo jak chłopak dostał wpierdziel od silniejszego kolegi, to się mu mówiło, żeby się nie mazgaił i był mężczyzną. I jak to było cudownie, że nie było zakazów, bo można było skakać na główkę w niebezpiecznych miejscach i nikomu nic się nie stało (no przynajmniej autor artykułu nikogo takiego nie zna, a że jest (przynajmniej w swoim mniemaniu) największym na świecie autorytetem w tej kwestii, to nie ma co dyskutować). I im bardziej się zagłębiam w ten artykuł, tym więcej absurdów widzę, a jednocześnie zauważam mnóstwo osób, które się tą idiotyczną grafomanią zachwycają. Dlatego postanowiłem rozłożyć to na czynniki dwie najważniejsze rzeczy: dlaczego autor się myli i dlaczego tak bardzo.

Cały artykuł do którego się odnoszę znajduje się tutaj. Ja oczywiście nie twierdzę, że wszystkie dzieci takie są jak ja to poniżej opisuję. Po prostu nie zgadzam się na twierdzenie autora, że WSZYSTKIE dzieci obecnie są takimi pierdołami, za jakie autor je uważa, bo to jest zwyczajnie nieprawdziwe.

Obozy przetrwania czy obozy luksusu?

Najpierw mamy porównanie obecnych obozów, z obozami, które miały miejsce kilkadziesiąt lat temu. Jak to kiedyś był survival, a teraz mamy wszystko podane na gotowo.  Tu jednak niewiele mogę skomentować, bo to nijak wina rodziców, a kwestia wymogów sanepidu. Dlatego lecimy dalej:

„– Przyjeżdżają takie potworki przekonane o swojej wyjątkowości, mądrości i zaradności, a wrzeszczą w panice, jak zobaczą osę czy komara. Na byle uwagę wychowawcy od razu dzwonią do mam i tatusiów ze skargą, a ci z pretensjami do nas. Cholera mnie bierze, ale cóż poradzić, klient nasz pan. No to robię im ognisko w pokoju na ekranach ich tabletów, bo dym z płonących szczap gryzłby ich w oczy – tłumaczy.”

Moja córka była w tym roku na czterech kilkudniowych obozach/wyjazdach. I to prawda, że miała ze sobą telefon, ale dzwoniła może ze dwa razy, bo miała lepsze rzeczy do robienia. Bo świetnie się bawiła, chodząc po lasach czy pływając w morzy. A na zdecydowanej większości takich wyjazdów, jest zakaz zabierania tabletów, a telefony dzieci dostają na 15-30 minut dziennie, więc może wystarczy wybrać odpowiednie obozy?

A co do matek, które skarżyły się na tragiczne warunki higieniczne na obozach. Mój pięciolatek był w ubiegłym roku na kolonii (bez rodziców – patologia, nie?) i wrócił brudny jak nigdy, bo zawsze jak się myli, to on już spał. Przeżył? Przeżył. Wrócił? Wrócił. I był szczęśliwy jak nigdy w życiu.

Dzieci lasu

„[Były harcmistrz] Z łezką w oku czyta dziś w necie wspomnienia ludzi z jego pokolenia, jak w latach 80. wcinali jagody bez strachu, że chory lis je obsikał. Teraz jest psychoza, więc na wszelki wypadek dzieci do lasu nie wysyła się w ogóle, dlatego przerażają je pająki, komary czy osy, a z grzybów znają tylko pieczarki.”

Nie wiem o jakich dzieciach on mówi, ale moje dzieci i jagody i grzyby w lesie zbierają. Tak, ten czteroletni też. A pająki to raz hodowali za oknem, bo chcieli, żeby im komary zjadały. Zresztą całkiem sensowny plan, trzeba przyznać.

Chorobliwe dzieci

„Dziś na lekki ból gardła dzieciaki dostają antybiotyki, a po złamaniu palca zwolnienie na cały rok z WF.”

Mam trójkę dzieci i jedyny antybiotyk jaki mój syn dostał, jak sobie rozciął kolano i wdało się zakażenie. A rozciął je łażąc po drzewie. To tak w kwestii braku ruchu.

Bo bicie jest podstawą wychowania

„Nikt mu [harcmistrzowi] nie pomagał odrabiać lekcji, bo musiał się uczyć sam, a za błędy ortograficzne ojciec go po kilku ostrzeżeniach w końcu sprał, bo tłumaczenie nieuctwa dysgrafią nie było wtedy tak postępowe jak dziś.”

I prawidłowo, że nikt mu nie pomagał odrabiać lekcji, bo lekcje powinny odrabiać dzieci. Tutaj całkowicie popieram Natalię. Jednak bicie za błędy ortograficzne dziecka z dysORTOgrafią (dysgrafia jest wtedy, gdy brzydko piszemy – następnym razem polecam autorowi sprawdzić o czym pisze), jest jak bicie głuchego dziecka, żeby lepiej słyszało. Zwyczajnie głupie i nieodpowiedzialne.

Ryzykowaliśmy życiem i było świetnie

„Gdy z kumplami poszli nad jezioro, nie było ratowników, społecznych kampanii ostrzegających przez skakaniem na główkę i jakoś ani on, ani żaden z jego znajomych karku nie skręcił.”

Uwielbiam to. Uwielbiam podawanie jednego przykładu i tworzenie z tego reguły. W takim razie polecam autorowi, tudzież harcmistrzowi zagranie w rosyjską ruletkę kilkadziesiąt razy. Ja zagrałem raz i przeżyłem, więc strachu nie ma, prawda? Zresztą innym przykładem są pasy bezpieczeństwa, których dawniej nie stosowano, a teraz to w ogóle wymyślają jakieś cuda z fotelikami i innymi niepotrzebnymi rzeczami. Na co to komu? My tego nie mieliśmy i było super!

Być mężczyzną, to brzmi dumnie

„Gdy dostałem manto od silniejszego zabijaki z podwórka i wróciłem zapłakany do domu, ojciec powiedział, żebym się nie mazgaił, bo mężczyzna musi stawiać czoła przemocy. Siłą. Czasami przegram, czasami wygram, ale takie jest życie. A następnego dnia pojechaliśmy do klubu sportowego, gdzie zapisał mnie na boks.”

O ile jak najbardziej popieram ideę zapisania dziecka na boks po takiej sytuacji (czy inną sztukę walki), o tyle pisałem już jak naprawdę działają słowa „bądź mężczyzną”. Niestety statystyki są nieubłagane i aż dziewięciu mężczyzn w Polsce każdego dnia popełnia samobójstwo. Koniecznie chcemy zwiększyć tą ilość?

Pokolenie gnijących niedorajdów

„W domach gniją całe pokolenia niedorajdów, włącznie z trzydziestolatkami, przekonanymi, że guzika w koszuli nie da się przyszyć bez certyfikatu krojczego. I nie jest to pusta konstatacja autora tego tekstu w myśl przekonania każdego dorosłego, że „za moich czasów młodzież była bardziej zaradna”, tylko wyniki naukowych analiz. Gdziekolwiek spojrzeć, jest gorzej, niż było.”

Dokładnie tak jest. Tylko, że autor zupełnie zapomina, że Ci wszyscy nieudacznicy i te wszystkie życiowe niedorajdy, wychowały się w rodzinach, które postępowały DOKŁADNIE tak, jak radzi autor. To właśnie podążanie za radami takich pseudopsychologów, którzy nie mieli zielonego pojęcia o tym jak się rozwija dziecięcy mózg, doprowadziło do obecnej patologii i czterdziestoletnich dzieci żyjących na garnuszku rodziców.

Sprawność ruchowa

„30 lat temu dzieciaki były znacznie bardziej sprawne niż ich rówieśnicy obecnie.”

Tutaj następuje przybliżenie tego, jak to we wszystkim obecna młodzież jest gorsza. Prawdopodobnie te statystyki nie kłamią, bo śmieciowe jedzenie i uzależnienie od ekranu, zbiera swoje żniwo. Ale to jeszcze nie znaczy, że każde dziecko obecnie jest mniej sprawne, niż dzieci 30 lat temu i że ogólnie mamy usiąść i płakać. Moje dzieci spędzają na zewnątrz tyle samo czasu co ja w ich wieku, a i zabawy mają podobne, więc nie rozpaczałbym zbyt mocno.

Świat jednorazówek

„Podczas zeszłorocznych wykładów w The Royal Institution w Londynie prof. Danielle George z Uniwersytetu w Manchesterze przedstawiła badania, z których wynika, że młodzi, ale już dorośli ludzie stali się uzależnieni od gotowych rozwiązań technologicznych oferowanych przez rynek. W przypadku domowej awarii nawet nie próbują sami naprawić zepsutego kontaktu czy przerwanego kabla odkurzacza. Ba, większość z nich uważa, że urządzenia „po prostu działają”, i nie ma pojęcia, co robić, jak się coś z nimi stanie. Najczęstszymi rozwiązaniami są wezwanie na pomoc specjalistycznej firmy albo wymiana niedziałającego urządzenia na nowe. Kto bogatemu zabroni, ale problem polega na tym, że pytani przez badaczy, czy pomyśleli o naprawie, przylutowaniu zerwanego kabelka, nie zdawali sobie nawet sprawy, że tak można. Pochłonął ich świat jednorazówek.”

To już w ogóle jest oderwane od Polskiej rzeczywistości. U nas naprawia się wszystko, nawet to, co lepiej by było wyrzucić i za grosze kupić nowe. Niemniej rozumiem manipulacyjną próbę wciśnięcia tego eksperymentu – pasował do tezy, więc kto by się przejmował rzetelnością dziennikarską.

Wadliwa edukacja

Później następuje narzekanie na obecną edukacje, które akurat jest całkiem trafne, bo rzeczywiście często tak jest, że uczymy dzieci nieżyciowych umiejętności, skupiając się na kolejnych nieprzydatnych dyplomach. Jednak po raz kolejny, nie można za to winić rodziców, co próbuje zrobić autor, tylko system edukacji, którego program nauczania jest zupełnie niedostosowany do wymagań współczesnego świata (a powinien być już przygotowany do wymagań świata dopiero nadchodzącego). Niestety autor po raz nasty w artykule, na podstawie dobrych założeń, wyciąga zupełnie nietrafione wnioski i sugeruje, że ma to związek z tym, że ciągle chwalimy dzieci, a nie krytykujemy ich. Dlaczego takie podejście jest błędne i pisałem o tym w tekście Pięć słów, które wszystkie dzieci chcą usłyszeć.

Ból to najlepszy nauczyciel

„Dzieciom zakłada się kaski, gdy jadą rowerem czy na nartach. Dodatkowo nakolanniki, nałokietniki i ochraniacze na dłonie – gdy zakładają rolki. Przy jeździe konnej modne stały się żółwiki, czyli ochraniacze na kręgosłup. Wszystko dla ich bezpieczeństwa. Zapomina się jednak przy tym o najważniejszym – o zrozumieniu przez dziecko konsekwencji swojego zachowania. Jeśli postąpi nierozważnie, powinno zaboleć, bo ból ostrzega i uczy. Jeśli postąpi głupio, powinno zaboleć mocno i boleć długo, bo ból to najlepszy nauczyciel. Ale nie zaboli w ogóle, bo są środki ochronne. A jeśli Jaś się nie nauczy, że prędkość na rowerze plus nieuwaga są groźne i mogą wywołać ból, Jan nie zrozumie, że szybkość auta plus nieuwaga oznacza już śmierć.”

Czyli aby nauczyć dzieci życia, mam ryzykować ich zdrowiem? I życiem? Mam nie zakładać dziecku kasku, żeby przy wypadku rozwaliło sobie głowę i wylądowało na pogotowiu? Wtedy dopiero się nauczy? Bo dzieci to są skończone debile, które nie rozumieją jak się do nich mówi? Ból to najlepszy nauczyciel? Który to mamy? XIX wiek? A może w ogóle średniowiecze? Czy naprawdę takie zacofane umysły jeszcze istnieją? Przecież głoszenie takich twierdzeń powinno być karane, bo to jest wręcz nawoływanie do ryzykowania życiem osoby od nas zależnej.

Zresztą czy gdy mamy kask, to uderzenie przy wypadku nie boli? Polecam zatem panu autorowi sprawdzenie tej tezy. Najlepiej z rozbiegu. Może też się coś wówczas poprzestawia i wskoczy na właściwe miejsca.

Zakazy i nakazy

„– Mnożenie zakazów i nakazów sprawia, że młodzi ludzie nie potrafią sami sobie wyznaczać granic. Nie rozumieją konsekwencji swoich czynów, nie mają kontroli nad swoim zachowaniem i postępują bezrefleksyjnie.”

Bardzo prawidłowe wnioski. Dlatego też nie powinniśmy dzieciom nakazywać uczenia się ortografii pod groźbą, jak to sugeruje autor (i sam sobie w tym miejscu zaprzecza). Bo one się muszą w większości same nauczyć co mogą, a czego nie mogą robić. My możemy im ewentualnie doradzać, tłumaczyć i czasami postawić wyraźną granicę, aby uchronić je przed oczywistym niebezpieczeństwem. Jednak musimy też pamiętać, że dzięki temu, że dziecko mając siedem lat, spadnie z drzewa, to mając tych lat naście, nie zrobi sobie większej krzywdy. Więc jak najbardziej popieram brak zakazów i nakazów, poza tymi, które chronią przed utratą życia lub zdrowia („oczywiście kochanie, idź pobiegać sobie po autostradzie. W końcu masz już trzy lata”)

Rodzic helikopter

„I do tego ta nieustająca nadopiekuńczość. Ostatnie badania wskazują, że już 43 proc. Polaków mieszka razem z rodzicami, a w wielu przypadkach powodem nie są wcale problemy finansowe. Tak czują się bezpieczniej, wolą pozostać pod rodzicielskim parasolem. Gdy byli mali, rodzice mówili: nie biegaj, bo się wywrócisz i stłuczesz kolano, do szkoły nosili za nich ciężkie tornistry, a teraz mówią: nie pracuj, masz jeszcze czas, my ci pomożemy. Takie ograniczanie samodzielności u dorosłego człowieka to dramat, bo on nie potrafi wziąć odpowiedzialności za siebie i innych. Rezygnuje z podejmowania wyzwań w imię trwania w sferze komfortu – przestrzega prof. Joanna Moczydłowska.”

Z tym fragmentem nie pozostaje zrobić nic innego jak całkowicie się zgodzić. Jednak ponownie – obecne pokolenie, które bywa tak wychowywane (i z którym to wychowaniem ja osobiście też się nie zgadzam) nie ma jeszcze 30 czy 40 lat. To pokolenie, które mieszka z rodzicami, to najczęściej są dzieci, które były wychowywane, jak wspomniałem już wcześniej, zgodnie z wszystkimi radami autora i właśnie dlatego nie radzą sobie w życiu. Bo rodzice swoim podejściem, które wymagało od dzieci ciągłego posłuszeństwa, odebrali im całą pewność siebie potrzebną do samodzielnego egzystowania.

Chwalenie czy niechwalenie?

„W USA według sondażu przeprowadzonego przez Columbia University aż 85 proc. rodziców wierzy, że trzeba wmawiać dzieciom, iż są inteligentne, i chwalić je na każdym kroku. Tymczasem – jak przekonuje psycholog Carol Dweck – to błąd wychowawczy. Przez 10 lat badała osiągnięcia uczniów kilkunastu szkół w Nowym Jorku. Z jej eksperymentów i analiz wynika, że dzieci, które po udanym rozwiązaniu testu były chwalone za mądrość i zdolności, szybciej osiadały na laurach i unikały kolejnych wyzwań, niż te, u których doceniano wysiłek i ciężką pracę w osiągnięcia sukcesu. Te „mądre z natury” bały się porażki przy trudniejszych zadaniach, bo podważałaby one ich wysoką samoocenę. Nie chciały się przekonać, że jednak nie są tak inteligentne, jak uważa otoczenie. A jak już podejmowały ryzyko i skończyło się to niepowodzeniem, rezygnowały z dalszych prób, by nie pogłębiać poczucia przegranej. Te zaś, których sukces był skomentowany jako efekt ciężkiej pracy, dużo chętniej sięgały po bardziej skomplikowane zadania, a niepowodzenie tylko motywowało je do dalszej pracy.”

I po raz kolejny: tak, ciągłe chwalenie jest złe. Tak samo jak ciągłe krytykowanie. To docenianie ciężkiej pracy, jest tym, co powinniśmy robić. Cały akapit jest bardzo dobry, a ja o odkryciach psycholog Carol Dweck pisałem już w tekście Dlaczego niektóre dzieci się starają, a inne rezygnują?

Wychowywanie bezstresowe (bo żaden tekst o wychowaniu nie jest pełny bez tego)

„Amerykański psycholog społeczny, prof. Roy F. Baumeister z Uniwersytetu Stanowego Florydy, mówi wprost, że bezstresowe wychowanie prowadzi do spadku motywacji. Porównując zachowanie uczniów USA z rówieśnikami z Japonii i Chin, gdzie rodzice i nauczyciele stosują kary cielesne za złą naukę, doszedł do wniosku, że to właśnie stres i strach zwiększają szansę na osiągnięcie celów. Zaś sztuczne wzmacnianie u dzieci poczucia własnej wartości i puste pochwały powodują, że gdy dorastają, nie radzą sobie nawet z niewielkimi porażkami. Utożsamiają je z własnymi słabościami – przecież wszyscy są ponoć równi i każdego stać na wszystko – czują się oszukani i odreagowują niepowodzenia agresją.”

Ja naprawdę jestem w stanie zrozumieć, że głupiutki nastolatek, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy, może uważać, że istnieją tylko dwa rodzaje wychowania – wychowanie przemocą (czyli tradycyjne) i wychowanie bezstresowe (czyli brak wychowania). Ale poważny amerykański psycholog społeczny? To wzbudza pusty śmiech i tylko dodatkowo pokazuje totalną ignorancję autora oraz zupełną nieznajomość tematu, który postanowił skomentować. Wstyd, panie autorze. Wstyd. Polecam wyszukać frazy takiej jak Rodzicielstwo Bliskości, Pozytywne Rodzicielstwo oraz Porozumienie Bez Przemocy.

Wychowanie bez stresu ciąg dalszy

„Przez ostatnie lata – kontynuuje prof. Baumeister – tysiące naukowych prac rozwodziły się w samych superlatywach nad pozytywnymi skutkami wychowywania bez stresu, budowania w młodych poczucia własnej wartości i wysokiej samooceny, traktowanych jako lekarstwo na całe zło dojrzewania.”

Pokażcie mi te badania. Proszę, przestańcie się już ośmieszać i mi je pokażcie. Błagam. Najlepiej jakieś oparte o nasze polskie społeczeństwo. Nie trzymajcie nas dalej w niepewności.

„Tymczasem dzisiaj okazuje się, że jest odwrotnie. Przez te lata wyhodowaliśmy „praise junkie”, uzależnionych od pochwał, którzy w zderzeniu z rzeczywistością nie umieją sobie z tym poradzić i reagują agresją z powodu zbyt wysokiego mniemania o sobie. – Ta konkluzja to największe rozczarowanie nauki w mojej karierze – przyznaje profesor Baumeister.”

Szok i niedowierzanie. Naprawdę nie dało się tego przewidzieć? Przecież to nie jest fizyka kwantowa.

Społeczeństwo ma problemy. Jaka jest przyczyna?

„Niespełnione nadzieje i wzajemne nierozumienie w tak powszechnym rozmiarze czynią społeczeństwo słabym. Zamiast leczyć przyczyny, ludzie wybierają antydepresanty, zakładając kolejne kaski ochronne mające uchronić przed skutkami. Efekt? 40 proc. wrocławskich studentów przyznaje się do lęków i zaburzeń nastroju, co 20. cierpi na głęboką depresję, która wymaga leczenia – alarmują naukowcy z Katedry Psychiatrii Akademii Medycznej we Wrocławiu.”

Przerażające wyniki, ale jednak nietrafione przyczyny. Bo to nie tylko bezstresowe wychowanie jest odpowiedzialne, ale przede wszystkim kary cielesne (przypominam, że ponad 60% Polaków je stosuje, a dwadzieścia, trzydzieści lat temu, ta wartość była jeszcze większa). Szczególnie, że jak wspomniałem, u nas w Polsce wychowanie bezstresowe nigdy nie było popularne, więc przypisywanie mu jakichkolwiek efektów, jest zwykłym błędem.

„Z raportu „Epidemiologia zaburzeń psychiatrycznych i dostępność psychiatrycznej opieki zdrowotnej” z 2012 r. wynika, że 2,5 mln Polaków ma zaburzenia lękowe, milion – depresje i manie, kolejny bierze narkotyki, a ponad 3 mln to alkoholicy.”

I jak pokazują badania, to też jest bezpośredni efekt stosowania przemocy wobec dzieci (kliknij tutaj). Tak, przemocy – tego cudownego leku, który autor próbuje nam sprzedać i który miałby rozwiązać wszystkie nasze wychowawcze problemy. To właśnie przemoc wzmacnia kompleksy, zaburzenia lękowe, depresje, manie i uzależnienia. To jej musimy za to podziękować. Tym niewinnym klapsom i strzałom, wymierzonym „dydaktycznie” przez rodziców.

Polecam też tekst czy naprawdę wyrośliśmy na porządnych ludzi?

Czy więc naprawdę wychowujemy pierdoły?

Z samą tezą artykułu nie potrafię się nie zgodzić, bo jest ona prawdziwa. Tak, to prawda. Wychowujemy pierdoły. Częściowo przynajmniej. Jednak nie dzieje się tak dlatego, że wychowujemy dzieci bezstresowo, bo jako kraj, nigdy się tego nie nauczyliśmy (na całe szczęście!). Jest wręcz przeciwnie. Wychowujemy „pierdoły”, bo nasze dzieci wychowywane są w ogromnym stresie.

Wychowujemy dzieci, które boją się bawić swoimi zabawkami, bo ojciec je złoi, jak coś zepsują. Dzieci, które boją się głośniej odezwać, bo matka na nie nawrzeszczy, że przecież miały siedzieć cicho, bo ją głowa boli. Dzieci, które boją się zadać jakiekolwiek pytanie o świecie, bo rodzice je wyśmieją, że przecież takich durnych pytań nie powinno zadawać. Dzieci, które boją się nawet zapytać czy mogą wyjść do toalety. Dzieci, które nie kończąc nawet podstawówki, mają już pełny bagaż chorób psychicznych we wczesnym stadium i które będą później leczyć całe życie.

Niestety, to nie jest najgorsze

A najgorsze w tym wszystkim jest to, że się nie uczymy na błędach. Widzimy, że zawiedliśmy jako rodzice i to na wielu różnych płaszczyznach, ale nie potrafimy znaleźć winy w sobie. Słyszymy o wychowaniu bezstresowym, które zdobyło popularność w USA i zwalamy winę na to, bo przecież my jesteśmy kurwa nieomylni. Omnipotentni psia mać. Gdybyśmy potrafili jednak spojrzeć krytycznie na siebie, dostrzeglibyśmy, że prawdziwym błędem i prawdziwą porażką był każdy kolejny wymierzony klaps. Ciągnący się przez lata i nieopanowany wrzask. To są prawdziwe błędy, które doprowadziły do społeczeństwa pierdół, w jakim obecnie tkwimy, jak określa to autor. Do społeczeństwa pełnego przemocy i kompleksów. I najgorsze jest to, że nie byłyby to błędy, gdybyśmy wyciągnęli chociaż raz wnioski i powiedzieli sobie, że będziemy się starać być lepszymi. Jednak my jesteśmy na to zbyt wspaniali, prawda? Zbyt doskonali. Zbyt genialni. W końcu przeczytaliśmy bzdurny artykuł, który potwierdził tylko nasze zacofanie i nasze uprzedzenia, więc jesteśmy rozgrzeszeni.

Nic bardziej mylnego

Niestety każdy nasz błąd wpływa na nasze dzieci. I to one za kilka, kilkanaście lat, będą przez każdy taki błąd cierpieć. Teraz więc każdy z nas musi sobie zadać pytanie: czy chcemy, aby nasze dzieci dołączyły do tych wszystkich wychowanych klapsem i tych wszystkich wychowanych bezstresowo (bo w efekcie obydwa te rodzaje wychowania prowadzą do wykształcenia w pewien sposób ludzi, którzy na takim czy innym polu mogą sobie nie radzić)? Czy chcemy, aby nasze dzieci dołączyły do tych wszystkich, które już teraz leczą się u psychologów? Mają depresję? Są uzależnione od narkotyków lub alkoholu?

Czy może jesteśmy ponad to i zamierzamy wybrać bardziej wartościową, choć trudniejszą drogę?

To jedno pytanie, może wpłynąć na całe życie naszych dzieci.

I może warto się też zapytać: jeśli wybierzemy niewłaściwie, to czy będziemy w stanie żyć z samym sobą, wiedząc, że nasze dziecko cierpi przez nas? Lub że przez nasze dziecko cierpią inni?

I na koniec, polecam jeszcze ten cytat:

„Nie, nie daje klapsów swojemu dziecku. Tak, dyscyplinuję je. Tak, uczę je odróżniać dobro od zła. Nie, moje dziecko nie rządzi w domu. Tak, mam granice i oczekiwania. Nie zakładaj, że jestem uległy, bo nie biję mojego dziecka. Nie wychowuję niezdyscyplinowanego bachora. Wychowuję człowieka, który wybiera dobro, bo jest dobre, a nie dlatego, że boi się oberwać jeśli zrobi inaczej.”

Prawa do zdjęcia należą do Stephanie.

Podobne wpisy

0 komentarzy

  1. Względem tego artykułu –
    Od dawna już nie czytałem takiego konglomeratu prawdy i bzdur – mam przez to wrażenie że na tę prawdę autor trafił niejako przypadkiem. W jednym tekście autor przytacza badania naukowe obok „ojciec mnie sprał i było dobrze” – wtf?

      1. Teraz tak się zastanawiam i nie wiem jak do tego podejść – czy autor pisał to pod publiczkę, czy po prostu doszedł do błędnych wniosków z jakiegoś powodu.

        1. Wydaje mi się, tak czysto z technicznego punktu, że pisał to po prostu na szybko i dlatego wyszło chaotycznie – każda myśl goniła następną i na końcu zabrakło czasu na ponowne przeczytanie tekstu i złożenia go w jedną sensowną całość.

          1. Jak na coś pisanego na szybko to całkiem dużo tam treści. Słusznej, niesłusznej – wszystko jedno.

  2. Wiedziałem, że nie przejdziesz obok tego artykułu obojętnie i cieszę się bardzo, że się do niego odniosłeś. Ile to razy słyszałem „podawanie jednego przykładu i tworzenie z niego reguły”. Mając 7-8 lat wpadłem na pomysł wyjęcia gorącego kawałka żelaza z ogniska. Dzisiaj mogę powiedzieć, że mój pomysł był wspaniały, przez kilka dni ręka była tak opuchnięta, że nie wiedziałem jak się nazywam, a zamiast biegać z kolegami po drzewach, robiłem zimne okłady by uśmierzyć ból. Tak to były piękne czasy, ale postaram się, aby mój syn nie musiał popełniać tych samych błędów.

  3. Czytałem rzeczony artykuł i na pierwszy rzut oka mi się spodobał. Bo jak miał się nie podobać, skoro gloryfikował moje pokolenie, jakie to było samodzielne, odważne i przebojowe, a krytykował obecne dzieciaki, które od komputera wstają tylko po to, żeby toaletę odwiedzić. Super, człowiek wbija się w dumę. Szkopuł w tym, że coś mi po drodze nie pasowało, kilka elementów wzbudzało wewnętrzny sprzeciw. Nie bardzo jednak miałem czas, by się w to zagłębić.
    Dzięki temu wpisowi już wiem, dlaczego brzęczał mój „pajęczy instynkt” 😉
    PS W cytacie na końcu masz literówkę: „zkaładaj”. Napisałbym Ci o tym w prywatnej wiadomości, ale na FB masz wyłączoną korespondencję, a pod ikoną „kopertki” pod wpisem nie ma podpiętego adresu mailowego 😉

    1. Oczywiście, że tekst się podoba, jak się nad nim głębiej nie zastanawiać, bo przecież „kiedyś było lepiej” zawsze się dobrze sprzedaje. Duma przecież rozpiera, prawda?

      PS. Dzięki, kopertę już poprawię 🙂

      1. Te owe kiedyś, w latach gdy nic się nikomu nie działo, wykonywałem salto do tyłu do wody, któryś tam już raz. Śliski pomost i 6 szwów z tyłu głowy, parę centymetrów obok i byłoby po rdzeniu kręgowym. Gdyby to był basen w Warszawie a nie drewniane deski z głowy nie zostałoby nic.

  4. Takie teksty właśnie dlatego zyskują popularność, bo próbują pokazać, jakie to pokolenie czytającego jest cudowne, a obecne to już tylko równia pochyła, dno i metr mułu. Jakiś czas temu trafiłem na podobny wpis, zaczynał się od: „Kiedyś nasze mamy paliły w ciąży i wszyscy żyjemy”. No cholery, uczciwszy uszy, można dostać czytając takie bzdury.

    Z innej beczki, niecały kilometr od mojego domu jest skate park, byliśmy tam uczyć Młodą jeździć na rowerze i hulajnodze kilka razy. Za każdym razem były tam tłumy dzieciaków. I to nie takich siedzących na płotku i jarających, ale wymiatających na czym tylko się dało jeździć.

    20 lat temu tak samo były dzieciaki, które zamiast iść grać w piłkę siedziały w domu, więc utyskiwanie na dzisiejszą młodzież to zwykłe pieprzenie starego ramola.

    1. Dokładnie, u nas też place zabaw od rana do wieczora są oblegane, a mieszkamy na wsi i ilość placów zabaw na jedno dziecko jest na prawdę spora (ach te dotacje ;). Więc dopóki traktuje się temat po macoszemu, to wszystko gra. Jednak jak się przyjrzymy bliżej, to bardzo łatwo jest dostrzec, że nic się nie trzyma kupy.

    2. Pewne schematy/wzorce zachowań się zmieniły, bo świat nie stoi w miejscu, niemniej faktycznie tekst przypomina jojczenie ludzi których szczęście minęło wraz z dzieciństwem, i teraz próbują prawo do szczęścia odebrać obecnej młodzieży.

      1. Ja też przechodziłem w swoim życiu etap „gimby nie znajo” i w ogóle jaraniem się, że wiem, do czego można wykorzystać ołówek i taśmę magnetofonową. Brawo ja.

        Tym niemniej jakby się nad tym głębiej zastanowić, to dochodzi się do właśnie takiego wniosku – starzeję się, a oni mają życie przed sobą. Można wylewać żółć, albo nauczyć się z tym żyć.

        To co mnie najbardziej wkurza, to wypisywanie, że kiedyś było tak fajnie, bo skakaliśmy na główkę i żyjemy. Albo, jak było w przypadku innego artykułu: nasze mamy paliły w ciąży, jadły tuńczyka i ser pleśniowy i też żyjemy. Jeszcze tylko brakuje, żeby ktoś się nad średniowieczem zaczął zachwycać, bo wtedy to się piętnastolatków na wojnę wysyłało i mężczyźni z nich byli tacy, że dzisiejsi drwale to się mogą schować.

  5. Osobiście miałam problem z doczytaniem tego beznadziejnego tekstu do końca, nawołujcego do przemocy między innymi. Idealizowanie przeszłości wkurza mnie na maksa. A to o mężczyznach to ju ż nie wiem jak nazwać –
    ….”..” Jak dziś wygląda wychowanie mężczyzny? Bardzo często chłopca wychowuje samotna matka wspierana przez babcię lub nianię, a wychowawca w szkole to też najczęściej kobieta. Chłopak rozwija się w kobiecej sferze, gdzie dba się o paznokcie i ciało….” —- bo w przeszłości ojcowie pomagali w wychowaniu dzieci? No chyba tylko w ten sposób, że dawali pasem po tyłku. To teraz coraz więcej ojców pomaga w wychowaniu dzieci. w przeszłości szkoły były też sfeminizowane. Całe szczęście, że mężczyźni dbają o paznokcie i ciało, wierzyć mi się nie chce, że są kobiety, które podnieca śmierdzący facet z brudnymi paznokciami.

  6. Super, że ktoś tak solidnie skomentował ten pseudonaukowy tekst, bardzo Panu dziękuję, bo sama załamałam ręce jak go przeczytałam. Tyle w nim nieścisłości i naciągnięć, że aż głowa boli. Najlepsze jest to, że jego autor gloryfikuje dawne czasy moich rodziców i dziadków, a to wtedy głównych grzechem rodzin był alkohol i raczej ogólny brak samoświadomości, introspekcji, przez który tak wiele ludzi z mojego pokolenia 20-latków cierpi. Od zawsze w społeczeństwach byli toksyczni rodzice, nadmiernie opiekuńczy, ale też cała gama innych. Zresztą, jak tylko widzę, że ktoś tak jednostronnie patrzy na daną sprawę, to już mi coś śmierdzi z daleka. Bo każdy kij ma dwa końce i każde czasy mają plusy i minusy – swoją specyfikę. I ten brak wiedzy o rozwoju dzieci, czy wychowaniu… i podawanie odrealnionych od polskich warunków przyczyn nieusamodzielniania się młodych ludzi od rodziców… owszem magistrów mamy za dużo, ale kiedyś pracę młodym było o wiele łatwiej dostać, i to bez magistra, za PRL-u musieli pracować, a przez parę pierwszych lat w wolnej Polsce miejscowi przedsiębiorcy też mieli duże pole do popisu, gospodarka miała się lepiej, opłacało się zakładać firmy. A teraz wiemy jak jest, jakie podatki itd, nie trzeba nawet się rozpisywać, wiele młodych ludzi, bardzo chcę wyfrunąć z gniazda, ale rzeczywistość ich stopuje, mocno pracujemy na własną niezależność. W każdym bądź razie, długo by pisać, jeszcze raz dziękuję 🙂

    1. Dokładnie tak. Gloryfikuje czasy, które doprowadziły do wychowania obecnych życiowych pierdół i zupełnie nie zauważa w tym paradoksu. Stąd też tytuł artykułu.

  7. Podziwiam cię, że doczytałeś ten tekst do końca. Otwierałem go za każdym razem, gdy jakiś znajomy udostępniał w myśl zasady „teraz to już na pewno przeczytam, bo X zalinkował”. Ani razu nie przeczytałem. Nie umiem i nie chcę.

  8. Oj musisz troszkę ochłonąć zawsze po lekturze tego typu artykułów Emotikon 🙂 Chyba, że sam uważasz się za jedyny autorytet, ale mam nadzieję, że
    nie, bo śledzę Twój blog i chciałbym nadal śledzić. Zauważ, że
    przytaczane są tam badania i opinię naukowców – nie nas
    ludzi, którzy sobie coś domniemają i nam się wydaje, że coś wiemy a tak
    ja jak i tak i Ty zmieniasz zdanie na pewne tematy, bo to tylko zdanie a
    nie wynik badania naukowego. Zauważ, że w tym artykule jest mnóstwo
    racji. Nikt nie napisał – ściągajcie kaski dzieciom, bez nich lepiej się
    wychowają. Ale ktoś napisał, kiedyś nie jeździły w kaskach i wszelakich
    ochraniaczach i wiedziały co to ból, jak smakuje porażka itd. Aktualnie
    naprawdę chronimy (choć usilnie staram się nie) nasze dzieci przed
    wszystkim, to skąd mają wiedzieć co im grozi, gdy zrobią coś złego lub
    niebezpiecznego? Nie mówię o narażaniu dzieci na wypadki. Przypuszczam,
    że chodzisz na plac zabaw, i nie widzisz tam matek, które skaczą za
    swoimi kilkuletnimi dziećmi po zabawkach? Nawet moje trzyletnie dziecko
    się temu dziwi, „-co mama robi na zjeżdżalni?, – synku trzyma dziecko za
    rękę, bo to mogłoby, hmmm, no nie wiem, no trzyma je za rękę, bo lubi a
    dziecko nie wie, że można się uderzyć, bo zawsze jest mama i przed
    ABSOLUTNIE WSZYSTKIM je uchroni”. Nie przeraża Cię to trochę? Nie
    widzisz, że staliśmy się taksówkarzami naszych dzieci, że organizujemy
    im 100% czasu, żeby tylko same nie musiały nawet pomyśleć i nie miały
    chwili, żeby się ponudzić? Kupujemy mnóstwo przeróżnych gadżetów,
    wsadzając do auta na ciut dłuższą podróż włączamy im bajki na DVD, żeby
    tylko nie zamarudziły i broń boże nie patrzyły i nie podziwiały widoków
    za oknem. A jak uczymy swoje dziecko jeżdżenia na rowerku biegowym, to
    zakładamy mu ochraniacze i kaski, bo dziecko ma się nie dowiedzieć, że
    upadek boli? Jadąc 8,5km/h upadek zaboli, ale dziecko nie zginie. Ten
    artykuł miał pokazać, że przesadzamy i to świetnie zrobił. Spróbuj
    podejść ciut elastyczniej do tego opisu, może pismak nie ma dzieci i
    pewnych sytuacji nie potrafił sobie wyobrazić odpowiednio tak, jak Ty,
    który masz aktualnie małe dzieci, ale sens artykułu jako ogół niestety
    jest w 99% poprawny. Nie zauważyłeś co się dzieje z dziećmi teraz? Jeśli
    nie, to należysz to grona szczęściarzy, których nie dotknął ten wyścig o
    zapewnienie coraz to lepszych cudów naszym dzieciom, w którym to
    zapominamy o zwykłym wychowaniu, zwykłej relacji rodzicielskiej. Tak
    jest. Widzę to ciut po sobie, choć walczę z tym i mam z tyłu głowy
    każdego dnia i widzę to bardzo po wszystkich dokoła. Wszyscy
    zapomnieliśmy na czym polega rodzicielstwo – na pokazaniu drogi, na
    popchnięciu do przodu a nie na ubraniu w ochraniacze, zapewnieniu że
    jest cudem tego świata i obronieniu przed wszystkim złem, które może mu
    się przydarzyć, nie sądzisz? Wpis pisany z pełną sympatią do Twojej
    osoby. Pozdrawiam Pana Blog Ojciec 🙂

    1. Mogłabym się podpisać pod twoją wypowiedzią. Sama nie potrafiłam swoich myśli tak ładnie ubrać w słowa.

    2. Z kolei moim zdaniem to Ty interpretujesz ten tekst źle, bo mimo moich usilnych starań nie jestem w stanie przełożyć tego co mówisz, na to co jest w artykule. Podoba mi się w nim tylko kilka ogólnych twierdzeń, np. teza że kult sukcesu jest szkodliwy.

      Naprawdę nie widzę tutaj innej możliwości interpretacji – autor sugeruje (a właściwie zakrawa to już na tezę) że:

      – kiedyś dzieci wychowywane były lepiej, niż obecnie.
      – dawne metody wychowawcze, kary cielesne, szorstkie wychowanie, są radą na współczesne problemy z niezaradnymi dziećmi (przestawienie ścisłej opozycji – „zamizianie” dziecka kontra „spranie” go, na korzyść drugiego rozwiązania).
      – dzieci, które cierpią na różnego rodzaju fobie lub przejmują się niepowodzeniami, to pokraki, bowiem powinny być nieustraszone i od najmłodszych lat godzić się z porażkami, przyjmować „na klatę”.

      – rodzic nie powinien czuwać nad dzieckiem ani przejmować się tym, czy bawi się bezpiecznie. Zakładanie dziecku ochraniaczy i kasku zostało w tym artykule wprost wyśmiane i określone jako przesada.

      Sorry. Chodzenie z siedmiolatkiem za rączkę po równym chodniku, żeby się przypadkiem nie potknęło, to przesada. Całkowity zakaz biegania – to przesada. Ale nie zakładanie dziecku ochraniaczy czy asekurowanie przy nauce czegoś nowego, przy czym dziecko w ogóle nie ma wprawy! Naprawdę zero różnicy?

      Mówisz, że dziecko jadąc 8,5 km/h się nie zabije – może nie, chyba że upadnie niefortunnie np. uderzając w jakiś krawężnik bądź zderzając się z kimś. Z pewnością może złamać kończynę, może też doznać urazu głowy jeżeli będzie jechało bez kasku lub jeśli rodzic nie będzie go cały czas pilnował. Może doznać skaleczenia lub otarcia które nie tylko będzie bolesne, ale może stać się przyczyną zakażenia. Kto by się przejmował dziurą w kolanie, zagoi się! Ludzie, nawet zwierzęta zabezpieczają się jak mogą, mają substancje antybakteryjne w ślinie, nie podejmują ryzyka, gdy nie muszą! Nawet dorośli powinni nosić kaski i ochraniacze, jeśli tego nie robią – ryzykują, mimo tego że przecież ich móżdżek i koordynacja ruchowa są zdecydowanie lepiej rozwinięte niż u dziecka, na skutek DOŚWIADCZENIA. Ja noszę ochraniacze i nie uważam się za mięczaka. Ból jest nauczycielem? Tak. Czy dobrym? Na pewno, bo każdy chce go unikać. Ale :
      – skąd pomysł, że opieka nad dzieckiem i dbanie o jego bezpieczeństwo, czyli znaczne ograniczanie ryzyka doznania bólu ma być czymś negatywnym? Racja, że ryzyko nie jest na poziomie zero, ale jest ograniczone i to psi obowiązek rodzica ograniczać ryzyko nawet nie tyle bólu co urazów (które wiążą się z bólem). Racja, że dziecko nie powinno uważać rodzica za cudotwórcę który uchroni przed KAŻDĄ krzywdą. Ale z dwojga złego zostawianie dzieciaka samego sobie jest chyba jeszcze gorsze.

      – dlaczego upadek i ból z nim związany ma być najlepszą „karą” dla dziecka (czy jak kto woli konsekwencją)? Przecież wypadek może się zdarzyć nie tylko na skutek niefrasobliwości dziecka, tego że postąpiło z premedytacją źle i samo się naraziło, ale także przez jakiś niezależny od dziecka błąd wynikający z braku doświadczenia np. w jeździe rowerem, bądź cudzy błąd. Czy to zawinione cierpienie?

      BŁĘDY (nieważne czyje) są najlepszym nauczycielem. Dlaczego dziecko, będąc bliskim upadku lub będąc świadkiem czyichś upadków miałoby się mniej nauczyć, niż dziecko z dziurą w kolanie albo co gorsza w głowie? Kiedy byłam mała mama pozwoliła mi założyć na głowę czapkę z daszkiem, którą założyłam za nisko, przez co nie widziałam kawałka na górze. Przy zabawie na podwórku biegnąc przed siebie nie widząc kantu balkonu uderzyłam w niego. Uraz głowy, czaszka na wierzchu, do szycia. 100 razy bardziej wolałabym, żeby moja „nadopiekuńcza” mama dobrze mi założyła tę czapkę albo w ogóle nie pozwoliła mi jej założyć – to wszystko mogło się skończyć znacznie gorzej. A kara? Cóż, największa i tak dla rodziców którzy musieli mnie zawieźć na ostry dyżur i bać się o mnie…

      Naturalne konsekwencje to świetna rzecz. Ale czy można mówić o nich w wypadku kiedy narażone jest czyjeś zdrowie choćby w małym stopniu?

      Artykuł jasno sugeruje, że kiedyś było lepiej, że kiedyś nie było tylu mazgajów, maminsynków. To raczej nieprawda, albo połowicznie prawda, ale nawet zakładając, że to 100% prawda, rozwiązania proponowane przez autora jeżą włos na głowie i są nieskuteczne. W żadnym stopniu nie można uznać artykułu za merytoryczny.
      A kult sukcesu, „możesz wszystko”, „jesteś wspaniały i najlepszy”… Postępuje się tak z nami, to potem my tak postępujemy z dziećmi! A dlaczego niektórzy z nas są tak bardzo podatni na to i przelewają to na swoje dzieci? Dlatego, że owi ludzie w dzieciństwie mieli regularnie podkopywane poczucie własnej wartości będąc traktowanymi tak, jak to zaprezentowano w artykule (piętnowanie dziecięcych porażek przez rodziców przy jednoczesnej pogardzie dla sukcesów, karanie za niepowodzenia i emocje itd.). Ich poczucie krzywdy powoduje, że nie chcą tego samego dla dzieci i karmią je tymi zasłyszanymi melodyjnymi frazesami.

    3. A ja podpisuję się nawet dwoma rękoma. Aż mnie nosiło by się rozpisać. Na szczęście przyczytałem komentarz Pana Łukasza i mam zaoszczędzoną godzinkę:). Mi artykuł dał dużo do myślenia i jest jak najbardziej wartościowy. I nie chodzi o skakanie na główkę i bicie się po ryju. Bo artykuł nie jest gloryfikacją przeszłych czasów. A przemyśłenia harcmistrza, choć rzewne, nie stanowią sedna tekstu. Sa tylko punktem wyjścia i odniesienia do szerszych wniosków. A kto tego nie widzi… Cóż, każdy ma prawo do swojego „widzimisię”:)

    4. Zgadzam si z tym co napisał Pan Łukasz. Moim skromnym zdaniem , trochę mniej literalnie traktować cały tekst, a dojdzie się do wniosku, że autor artykułu jednak ma rację. Grunt to zdrowy rozsądek, również w przypadku wychowywania dzieci. Gdyby tak próbować rozłożyć na czynniki pierwsze to co napisałeś, to też dałoby się podyskutować z niektórymi arbitralnymi stwierdzeniami. Trafiłam tu przypadkowo i przeczytałam tylko 2 wpisy więc nie wiem czy piszesz tylko z własnego doświadczenia jako ojciec czy podpierasz się także swoim wykształceniem i doświadczeniem z pracy, ale niestety w tym konkretnym przypadku (podobnie jak autor krytykowanego artykułu) nie uniknąłeś generalizowania podpierając się jednostkowymi przykładami na potwierdzenie swojego zdania/tezy (przykładem są fragmenty dotyczące np. wyjazdów na obozy, podawania leków, edukacji w szkołach czy karania za błędy ortograficzne – nie nie jestem zwolenniczką bicia ale też nie demonizowałabym jego skutków, wszystko zależy od indywidualnego przypadku).
      W sumie chętnie bym podyskutowała, ale nie chcę się rozpisywać, bo wyszedłby z tego zbyt długi wpis 😉
      Pozdrawiam serdecznie.

      1. Tłumaczyłem to już wielu komentatorom, wytłumaczę i Tobie 🙂

        Gdy autor artykułu pisał, że współczesne dzieci są chorobliwe, to wystarczyło podać jeden przykład, aby pokazać, że to zdanie jest nieprawdziwe. Jednak ja na podstawie tego jednego przypadku nie próbowałem udowodnić, że wszystkie dzieci są zdrowe. To jest ogromna różnica i nie da się tego porównywać.

        Analogicznie, jeśli ktoś powie, że współczesna literatura jest słaba, a ja pokażę książkę, która jest dobra, to udowadniam, że nie ma racji, ale nie stwierdzam tym samym, że współczesna literatura jest dobra.

        Także on generalizował, ja w żadnym wypadku.

        1. Dzięki za odpowiedź, ale potwierdza ona tylko to, że odbiór tekstu zależy od czytającego a nie od piszącego :). Ja osobiście to co napisałeś odebrałam tak: „ten facet pisze bzdury, ja mam rację i mam na to dowody/przykłady” (choćby na przykładzie Twojego wstępu 🙂 ), a nie tak: „chciałbym pokazać, że choć zapewne autor może mieć doświadczenia skłaniające go do takiego postrzegania obecnej rzeczywistości, to ja mam przykłady, że nie jest to generalna zasada i nie można wszystkich postrzegać tak samo/nie jest tak źle/bywa inaczej itp.” 😉

          Analogia z książką – niby trafiona ale ta sama książka może być dobra wg Ciebie a kiepska dla kogoś innego. Kwestia odbioru i być może gustu (a o tym się nie dyskutuje 😉 ). Grunt żeby pamiętać, że to tylko książka.

          Tak swoją drogą wygląda na to, że Ty starasz się wychowywać swoje dzieci zdroworozsądkowo. Musisz jednak przyznać, że wokół można spotkać taką masę absurdów (choćby w przypadku wymagań niektórych rodziców wobec szkół czy przedszkoli), że człowiek zaczyna się zastanawiać skąd to się bierze i do czego zmierza.
          Żeby była jasność, jestem matką 2 dziewczynek (9 i 5 lat) więc mam jakieś pojęcie o dzieciach, kwestii wychowania oraz problemów szkolno-przedszkolnych :).
          I co najważniejsze – starałam się tylko wyrazić swoją opinię, nie oceniam 🙂

          1. „chciałbym pokazać, że choć zapewne autor może mieć doświadczenia skłaniające go do takiego postrzegania obecnej rzeczywistości, to ja mam przykłady, że nie jest to generalna zasada i nie można wszystkich postrzegać tak samo/nie jest tak źle/bywa inaczej itp.” Cudowne 😀

            A co do absurdów – zauważam i piętnuje, przy każdej możliwej okazji. Co do samodzielności to zresztą napisałem zupełnie niedawno nowy tekst na jej temat: https://www.blogojciec.pl/dzieci/jeden-z-najwiekszych-bledow-jaki-popelniaja-rodzice/. Powinien się spodobać 🙂

          2. Cieszę się że spodobało Ci się to zdanie 🙂 Mam nadzieję że nie umknął Ci uśmieszek na końcu 🙂
            Tekst z linka na pewno przeczytam, ale raczej już nie dziś. Pozdrawiam, dobrej nocy 🙂

          3. I jeszcze jedno, pisząc o panu Łukaszu miałam na myśli autora komentarz, na który odpowiadałam a nie autora artykułu 🙂

  9. Fajny tekst, chociaż spasowałem na ostatnich akapitach. Kilka spostrzeżeń. 1. rekordy na zawodach sportowych są bite z większą częstotliwością niż kiedyś. 2. coraz częściej się mówi, że młodsze pokolenia są lepiej zorganizowane i przystosowane społecznie do dzisiejszych czasów. Trudno nie wyciągnąć wniosków, że młodsze pokolenia, które były już również wychowywane bezstresowo, sobie świetnie radzą i kolejne też sobie poradzą. W każdym pokoleniu zdarzają się ludzie lepiej ogarnięci i mniej ogarnięci. Nie wątpię, że wychowanie ma wpływ, ale to wychowanie trzeba dobrać chyba do dziecka, a nie do rodzica. Zawsze byłem przeciwnikiem wychowania bezstresowego, ale mam wrażenie, że na moją córkę kombinacja takiego podejścia z jasno sprecyzowanymi obowiązkami działa najlepiej.

    1. Bardzo ciekawe te spostrzeżenia. O tych rekordach nie wiedziałem, a jest to bardzo wartościowa wiedza. A co do tego, że obecne pokolenia są dostosowane do dzisiejszych czasów – tak jest w zasadzie kolej rzeczy i bardzo dobrze, że tak właśnie jest 🙂

      1. W praktyce trzeba wziąć poprawkę na komercjalizację sportu. Parcie na bicie rekordów jest większe, bo i pieniądze za tym idą spore. Nie widziałem danych, ale mogę się założyć, że porównując budżety dzisiejsze z tymi sprzed 30 nawet lat, różnica będzie kolosalna.
        Niemniej, dzisiejsza młodzież jest fizycznie bardziej przygotowana do tego żeby te rekordy przekraczać.

    2. Kontuzje spowodowane przekroczeniem wytrzymałości organizmu i śmierć z wycieńczenia na zawodach też zdarza się coraz częściej. Bicie kolejnych rekordów nie wynika z coraz wyższej sprawności ogółu społeczeństwa, tylko z coraz dokładniejszego wyciskania rezerw z pojedynczych organizmów zawodowych sportowców.

      1. Fajny komentarz i oczywiście masz sporo racji. Nie sądzę jednak, że poprawa rekordów między 3% a 10% w ciągu ostatnich 50 lat, jest zasługą wyłącznie techniki i bata nad głową. Jakby tak było, myślę że już dawno większość rekordów by się ustabilizowała. To nie jest w końcu inżynieria, że można zmienić materiał i nagle sprawność urządzenia nam rośnie o 2-3%. Tutaj mamy do dyspozycji tylko technikę i własne predyspozycje (dopingu nie liczę). Tymczasem (z wyłączeniem zawodów w Moskwie), wciąż jesteśmy zaskakiwani kolejnymi osiągnięciami. Google pokazuje, że naukowcy są podzieleni jeśli chodzi o rozwój sfery fizycznej jako części obecnego etapu ewolucji. Wprawdzie przejrzałem tylko kilka źródeł, ale informacja się powtarza. Ciekawy temat.

        1. Nie tylko technikę i predyspozycje. Myślę, że predyspozycje były od zawsze. Technika zmienia się w bardzo małym stopniu. Najbardziej wg mnie zmienia się nauka i wiedza o organiźmie i możliwościach treningowych. Myślę,że predyspozycje ludzi o ile nie zmieniły się in minus to co najwyżej są na tym samym poziomie. A na zupełnie innym poziomie jest kwestia rozpoznawania predyspozycji i ich umiejętnego rozwijania. I dlatego też sądzę, iż fakt ciągłego poprawiania rekordów nijak się ma do ogólnego stanu fizycznego całej populacji. Kiedyś był jeden trener na 10 zawodników. Teraz jest 10 trenerów na jednego zawodnika.

  10. a mnie wkurza ta medialna hipokryzja: jak tylko zdarzy
    się jakiś wypadek, to od razu całe śledztwo: a gdzie byli rodzice, a dlaczego
    nie dopilnowali, a czy byli trzeźwi, a dlaczego pozwolili 8-latkowi gdzieś tam
    pójść samemu lub 4-latce samej pohustać się na placu zabaw, lub zostawili
    dziecko z babcią, która zasnęła w nocy – zgroza i zgroza, a na poważnie:
    po strasznym ataku z siekierą bardzo szybko na GW pojawił się tekst o
    gnębiącej psychicznie matce, o bijącym ojcu….

    ale jak rodzice wypełniają swoje obowiązki (tak, zapewnienie bezpieczeństwa
    maluchowi, uważam za podstawowy obowiązek rodzica), jak starają się wspierać
    jego rozwój, to „hodują pierdoły”. Nota bene: „hodują”?? cóż, czego można spodziewać się po kimś, kto dzieci porównuje do trzody chlewnej… jak ktoś chce sobie „hodować” proszę bardzo – mnie pozwólcie moje dziecko „wychowywać”

    1. Autor używa słowa „hodują” celowo, aby lepiej zobrazować przesadnie troskliwy sposób wychowania dzieci przez bohaterów artykułu. Pozdrawiam.

  11. Trzeba słyszeć JAK Amerykanie chwalą swoje dzieci, nie słyszałam czegoś takiego w Polsce.

    1. No tak ale czy to godne zachwytu i naśladowania? Społeczeństwo amerykańskie jest mocno narcystyczne i są tego plusy (jeśli wierzę, że mogę wszystko, to pewnie podejmę więcej wyzwań, być może takie których nikt wcześniej nie podejmował), ale i minusy (będę sądzić że świat się kręci wokół mnie)!
      Tak czy inaczej, gabinety terapeutów pełne są dzisiaj ludzi którym ze swoimi narcystycznymi aspektami osobowości bardzo ciężko się żyje…

      1. Wydawało mi się, że to jasne, że według mnie, to kiepski zwyczaj….. Poprostu nie dziwię się wynikom badań, wiedząc jak Amerykańskie chwalenie wygląda. I jakoś nie narcyzów widziałam, ale dzieci bardzo niepewne siebie, jeśli za każdą pierdołę rodzic wokół nich na dwóch łapkach nie skacze..

        1. Gdy byłam dzieckiem, mój tata sądził, że najlepszym sposobem do wzbudzenia w dziecku pewności siebie jest chwalenie go za wszystko i ciągłe zapewnianie, że jest lepsze, mądrzejsze, dojrzalsze itp. od innych dzieci. I jako dziecko rzeczywiście miałam same szóstki, nagrody w konkursach tematycznych i świadectwa z paskiem… do końca podstawówki. Potem, niestety, zaczęło spełniać się to, o czym mówi omawiany przez BO tekst – kwestionowanie tego, czy rzeczywiście wszystko robię najlepiej (gdy zaczynasz zauważać, że społeczeństwo zupełnie nie podziela oślego zachwytu rodziców nad twoją osobą, a rzeczy, które ich zdaniem robisz nadprzeciętnie i wspaniale, inni kwitują wzruszeniem ramion), następnie brak wiary w szczerość jakiejkolwiek pochwały, którą otrzymasz, a potem brak chęci podjęcia nowych wyzwań, aby nie zakwestionować tego, czy rzeczywiscie jesteś taki najlepszy (w co długo wierzyłeś). Dziękuję, nie polecam. Nie popieram wydumanego pomysłu niechwalenia dziecka, tylko pracy, którą w coś ono włożyło. Jednakże pomysł z chwaleniem bez przyczyny też jest absurdem, który przynosi dokładnie odwrotny efekt niż ta mocna wiara w siebie, o której piszesz. Wiem, bo przez to wszystko przechodziłam osobiście.

        2. Dla każdego coś innego jest jasne, a narcystyczna arogancja i pewność siebie to tak naprawdę przykrywka dla bardzo niskiego i kruchego poczucia własnej wartości.

  12. Ja osobiście udostępniłem ten artykuł na naszym blogowym fp i z mocną zachętą do przeczytania. I zrobiłbym to ponownie. Sam również przeczytałem go w całości.
    I moja ocena całości jest – mam wrażenie – dużo mniej negatywna niż wyrażona w Twoim tekście. I nie oznacza to, że całkowicie się z nią nie zgadzam :). W szczególności potępiam wszelkie elementy opiewające 'dobroć wychowawczą’ i jednocześnie poważnie zagrażające bezpieczeństwu dzieci.

    Tak, są obozy o których piszesz, ale są też takie o jakich pisze autor wspominanego artykułu. Są rodzice, którzy mają zdrowy dystans do aktywności swoich dzieci, ale są też tacy, którzy przeginają. Osobiście znam takie przypadki, gdy dzieci miały pretensje o wyjazd do ośrodka, w którym: nie było telewizorów w pokojach.
    Tak, wiele rzeczy zostało przerysowanych, ale przecież tak są pisane teksty, aby jak najbardziej polaryzować, jak najbardziej wzbudzać emocjonalne reakcje i zmuszać do zajęcia stanowiska. Zresztą po reakcjach widać, że to się chyba udało.

    A zgadzam się w całości, że główny problem to rodzice, a nie to co jest wokół, warunki, przepisy, szkoła etc 🙂

    1. Tak, ja wiem, że sprowokowałem wszystkich ludzi, którzy to udostępnili do włączenia się w dyskusję. Winny zarzucanych czynów 🙂 Niemniej da się ten problem ugryźć z innej strony i nadać tym przemianom jakiś sensowny kierunek, a nie tylko narzekać dla narzekania. Bo to jest negatywne dziennikarstwo i nie daje nam żadnej wartości dodanej.

      1. Tak, sporo tam narzekania.
        Jednak chyba zgodzisz się z tym, że wielu ludzi trzyma swoje dzieci zbyt pod kloszem. I ten artykuł ten temat porusza, choć, jak zauważasz niekompletnie. I samo to, że porusza można jednak potraktować jako wartość in plus. Wymusiło reakcje, choćby moją czy Twoją 🙂

  13. Przeczytałam tamten artykuł i zgodzę się z nim w jednej kwestii, otóż ludzie trzymają dzieci pod kloszem. Może nie wszyscy,ale jednak dużo osób zbytnio „chucha i dmucha” na dzieci. Nie mówię, że cały jest dobry,ale zawiera pewne wartościowe przekazy. I żeby nie było nie sądzę, że kiedyś było lepiej…. 😉
    Co do wychowywania bez stresu nie mogę się wypowiedzieć, bo nie mam własnych dzieci. Ale wydaje mi się, że ludzie mylą „bez stresu” z „rozpuszczony bachor”. 🙂

    1. Znaczy bezstresowe wychowanie jest złe, ale to nie znaczy, że mamy nasze dzieci bić. Są inne drogi i tego mi właśnie w tym artykule zabrakło. Bo z założeniami jak najbardziej się zgadzam.

  14. z jeden strony ok komentarz, z drugiej… fajnie ze ty masz takie dzieci. prawda jest taka ze nie tylko takie jakie ty masz istnieja.

    wiec oba artykuly sa o dupe potluc. Jeden przegina w jedna strone, drugi udaje ze problemu nie ma i przegina w druga strone.

    1. Ja nie udaje, że nie ma problemu. Ja otwarcie przyznaję, że problem jest. Ja po prostu nie zgadzam się z tym, że musimy dzieci bić, aby im pomóc.

      1. Wychowanie to nie pomoc. TO nawet więcej niż nauka. Dzieciak wyjdzie z domu gzymsikiem, zobaczy prawdziwy świat i ludzi i się załamie. Trzeba mu pokazać świat, pokazać mu dobro i zło, i nauczyć go że warto być dobrym człowiekiem. Nie naiwniakiem czy pierdołą, niezdolnym się obronić, ale dobrym człowiekiem.

  15. a ja się nie zgodzę z tym, że wychowujemy pierdoły. Ogólnie cały tekst uważam za marny, a panu który zarzeka się, że to wszystko co kiedyś przeżył było takie super a teraz to jest be, polecam się zastanowić bo skoro dalej musi dorabiać na obozach dla dzieci to nie jestem pewna czy to jego cudowne dzieciństwo się opłaciło.
    Nasze dzieci mają przechlapane, bo poziom ich stresu jest niemożliwie wysoki, a to dlatego że nasz poziom stresu też zbyt niski nie jest i to przenosi się na dziecko. Jeszcze 20 lat temu większość rodziców pracowała od 7-15 lub 8-16 teraz jak masz szczęście robisz po 8 godzin a żeby się wyrobić nie jesz, nie pijesz żeby nie siedzieć na nadgodzinach. Nie mówię, że kiedyś była tylko sielanka, ale jednak nie było tak wszechobecnego pośpiechu i ciągłej presji czasu. Może stąd biorą się te choroby „psychiczne” o których mowa w artykule.
    Żal nawet dalej komentować ten nędzny artykuł – serio.
    W ogóle jeżeli żylibyśmy głosem takim jak radzi nam pan harcmistrz już dawno powrócilibyśmy do lepianek a naszym życiowym osiągnięciem byłoby zabicie dzika i rozpalenie ogniska.

    1. „Żal nawet dalej komentować ten nędzny artykuł – serio.”

      No właśnie Pan skomentował.

      „W ogóle jeżeli żylibyśmy głosem takim jak radzi nam pan harcmistrz już dawno powrócilibyśmy do lepianek a naszym życiowym osiągnięciem byłoby zabicie dzika i rozpalenie ogniska.”

      Pan Harcmistrz nie radzi jak żyć, tylko opowiada czym różnią się niektóre obecne obozy harcerskie od tych z przeszłości, a na tym się chyba zna.

  16. Mogę się zgodzić z dużą częścią artykułu. Nie całością, bo rzeczywiście autorowi zdarza się popłynąć, ale generalne przesłanie popieram – ludzie zaczęli zbyt przejmować się dziećmi. Proszę nie odczytać moich słów źle – nie chodzi mi o to, że najlepsze wychowanie to takie, gdzie dziecko jest ignorowane i radzi sobie samo. Sądzę, że najczęściej obecnie popełnianym błędem jest traktowanie wychowania jak jakiejś nowej dyscypliny, w której można się popisać i odnieść sukces. Dziś posiadanie dziecka to decyzja – bardzo odpowiedzialna decyzja, co podkreśla się na każdym kroku. Wbrew temu, co niektórzy trąbią o współczesnym pokoleniu, że nieodpowiedzialne i niedojrzałe – nie było jeszcze ludzi podchodzących do rodzicielstwa tak powaznie jak rodzice współczesni, którzy bardzo rzadko mają dzieci, bo po prostu uprawiali seks – a dam głowę, że był to przeważający powód spłodzenia większości obecnych pięćdziesięciolatków. Współcześni rodzice decydując się na dziecko są przeważnie tak nastraszeni, tak przeuświadomieni (używam tej formy celowo), tak dalece planują swe rodzicielstwo i skupiają się na nim, że dziecko zaczyna cierpieć na nadmiar rodzicielskiej uwagi. Nie ważne, czy jest to rodzicielstwo typu curling, czy przytłaczanie dziecka własnymi niespełnionymi ambicjami, czy też wyczynowe uprawianie Parentingu, zasypywanie się stosami fachowej literatury i ciągłe analizowanie zachowań dziecka – to wszystko mozna uprościć do nadmiernego skupienia na dziecku.

    Czekam na komentarz, że nie można skupić się na dziecku nadmiernie – że można tylko skupić się źle. Nie zgadzam się z tym. Sam fakt bycia cały czas w centrum uwagi nie jest dobry dla nikogo – nawet najlepiej, najdydaktyczniej i najpedagogiczniej traktowane dziecko będąc cały czas w centrum uwagi nie będzie rozwijać się prawidłowo. Czując, jak rodzicowi na nim zależy, będzie się bało od niego oddzielić, przestać mu ulegać i zacząć działać samemu, a nie tak, jak chce on. A co powiedzieć o dzieciach, których rodzice tak ambitnie podchodzą do roli Rodzica, że zaczynają traktować dziecko jak muzyk swój instrument? Którzy podświadomie nie chcą, żeby ich dziecko dorosło, dojrzało i wyszło ze swojej roli dziecka – gdyż tym samym skończyłaby się ich rola Rodzica? Większość młodych rodziców, których znam, postępuje niestety w taki sposób – zamiast więc przygotowywać dziecko do dorosłości, oni skupiają się na stronie pielęgnacyjno-opiekuńczej, jakby hodowali drzewko bonsai.

    I jeszcze jedna rzecz, moze nawet najważniejsza. Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, rodzice chcą być przez dziecko kochani. Ma to korzenie w generalnej tendencji społeczeństwa do narcyzmu, zmorze naszych czasów, ale też w samotności i luźniejszych więziach między partnerami. Kiedyś miłość romantyczna, etos bycia razem po grób miał się dobrze, więc nawet gdy ludziom w związku nie wychodziło, starali się być razem, pracować nad związkiem i o drugą osobę walczyć. Teraz wiele osób po prostu się rozchodzi – akceptowanie rozwodów i posiadania wielu partnerów prowadzi do dużo mniejszych starań o jakość związku – bo nieudany związek można przecież zakończyć i szukać nowego. Całą miłość ludzie przelewają w dzieci – osoby, które powinny kiedys się od rodziców uniezależnić, odejść i zacząć żyć po swojemu. Nie jest jednak łatwo odejść od kogoś, dla kogo było się kimś zupełnie najwazniejszym przez całe swoje życie, prawda?

  17. Skąd się biorą tacy ludzie, nie mam pojęcia. Autor wspomina gdzieś, że sam jest rodzicem? Bo nie dopatrzyłam. Mam nadzieję, że nie. To
    zdanie mnie zabiło: „Zapomina się jednak przy tym o najważniejszym – o
    zrozumieniu przez dziecko konsekwencji swojego zachowania. Jeśli postąpi
    nierozważnie, powinno zaboleć, bo ból ostrzega i uczy. Jeśli postąpi
    głupio, powinno zaboleć mocno i boleć długo, bo ból to najlepszy
    nauczyciel. „

    1. Zdecydowanie autor popłynął w tym momencie na zupełnie nieznane sobie wody. Coś tam niby mu się wydaje, coś niby rozumie, ale jak dochodzi o konkretów, to oderwany jest od rzeczywistości totalnie.

  18. Odmiennie sądzę, że to właśnie Polscy są TOP 1 w naprawianiu wszystkiego. Samodzielnie i bez kwalifikacji remontują mieszkania, tuningują samochody, zmieniają opony na zimowe, układają płytki w łazience czy „bawią się” w elektryka. Jedyna przyczyna takiego stanu to postawa „będzie taniej, się oszczędzi”. Takie działanie, chcąc czy nie, rodzi w końcu jakąś skuteczność.

    1. mówisz o osobach z roczników poniżej 90, no czasami się zdarzają jeszcze wyjątki w wyższych rocznikach…Ale rację masz że polak zawsze był zaradny…jest to dobre i jednocześnie złe…ale każdy jest kowalem swojego losu…jeden musiał się nauczyć kłaść płytki bo go nie stać na fachowca a jak się okazuje nie ma w tym nic trudnego…a inny ma to w dupie bo ma kasę i po to zarabia żeby nie musiał robić tego czego nie potrafi…a jeszcze inny nie ma kasy, nie umie i nic z tym nie robi…

      1. To jest złe jedynie w jednym przypadku. Robimy wszystko sami i pieniądze zostają w naszej kieszeni – gospodarka nie rozwija się, bo nie zlecamy za wiele obcym (mówię oczywiście o średniakach zarobkowych). Swoją drogą: każda żona lubi jak jej mąż i gwóźdź wbije, i kran naprawi…

        1. no jasne że z każdą pierdołą nie ma co wzywać fachowca bo co to za facet jak śruby nie potrafi dokręcić/wbic gwoździa czy zmienić uszczelki…ale grubsze sprawy…no cóż zależy to od majętności zleceniodawcy jak i od stopnia prac…niektórzy są poprostu urodzonymi majsterkowiczami i sam do wszystkiego się zabierze 🙂 ale jak ktoś ma dwie lewe ręce i zaczyna naprawiać kuchenkę gazową albo piecyk elektryczny to ja już podświadomości widzę walkę o życie…;)

          1. A ja w głowie mam wizualizację z porazonym złodziejem Marv’em z Kevin sam w Nowym Jorku. Dlatego nie dotykam prądu.

  19. Wartościowy tekst. Najgłupsze w takich dyskusjach są argumenty ”bo ja i inne dzieciaki w dzieciństwie to robiliśmy i nic nam się nie stało, więc chore jest pilnowanie dzisiejszych dzieciaków” – tak, tylko że w tym samym czasie wśród innych grup dzieciaków zdarzały się różne tragedie.

  20. Jeździłam z dziećmi na obozy jako wychowawca kolonijny. Dzieci w wieku wczesnoszkolnym 6-9 lat. Żadne z dzieci nie miało nigdy przy sobie telefonu a reguły mamy takie same od lat – rodzice nie dzwonią do dzieci, a dzieci nie dzwonią do rodziców. Trzy tygodnie w lesie to nie tragedia, tylko świetny czas który mają tam spędzić. Mieliśmy umowę, że jeden dzień (przez całe trzy tygodnie) będzie dniem rozmów i każde dziecko będzie mogło wtedy porozmawiać z rodzicem przez telefon. Wszyscy się na to zgadzali. I co słyszeliśmy od rodziców potem? „Co wy zrobiliście z moim małym dzieciaczkiem? Mówi mi, że nie ma czasu ze mną rozmawiać bo idzie się bawić!”

    Dzieciaki pieruńsko szybko się usamodzielniają i ostatnie co mogłam o nich powiedzieć, to że któreś z nich jest pierdołą.

    1. Dokładnie tak. Wszystko zależy od perspektywy. Dobrze jest więc zobaczyć perspektywę kogoś, kto widzi też drugą stronę i dlatego też bardzo dziękuję za ten komentarz. Zresztą ja po ostatniej kolonii moich dzieci też takie teksty słyszałem 🙂

  21. Szczerze mówiąc nie doczytałam do końca. Nie mówię że zgadzam się z autorem artykułu o dzieciach-pierdołach, ale obalanie jego teorii czy cytowanych przez niego badań dotyczących ogółu argumentem dotyczącym swoich dzieci uważam za niemożliwe do obronienia. Myślę, że w tamtym artykule chodziło o pokazanie jakiegoś trendu, a że ty w pewnych aspektach wychowujesz dzieci poza tym nurtem to świetnie.
    Wydaje mi się też że nieco się spolaryzowaliście… Być może autorowi chodziło o to że dzieci maja niewiele czasu poza czujnym okiem rodziców przez co trudniej uczyć się samodzielności, wiary we własne możliwości i odpowiedzialności. I relacji międzyludzkich. Zamiast tego maja mnóstwo zajęć dodatkowych, tablet i osiedla strzeżone.
    I jeszcze jedno. Nieźle się spolaryzowaliście. Żadnych dylematów, wszystko jest proste. Trochę zazdroszczę bo sama jako matka mam tych dylematów mnóstwo – odnośnie chwalenia, co do którego przekonana nie jestem, żeby w dużych ilościach budowało poczucie własnej wartości, odnośnie rożnych wyzwań – kiedy jest już odpowiedni czas, odnośnie tej presji na osiągnięcia, na która się wkurzam, ale tez boje się, że moje dziecko w tyle zostanie itd. Itp.

  22. Jeden i drugi autor ma własny punkt widzenia. Żaden bardziej prawdziwy od drugiego.Odwolujac sie do jednstkowyh przypadkow tworzycie reguły.
    Z praktyki lekarza pediatry ponad 20 lat stażu(który z racji zawodu ma do czynienia i z dziećmi i z rodzicami): do gabinetu wchodza rodzice z ok 3/letnim dzieckiem. Dziecko zaczyna płakać. Rodzic z zmartwiona miną: przepraszam źle weszliśmy.Pozwoli doktor że wejdziemy jeszcze raz bo „Adaś” się przestraszył…..
    Przeciętnie lekarz ma na pacjenta 15-20min. To nie jest odosobniony przypadek. Istnieje silną tendencja „dziecinnienia” rodziców na przełomie ostatnich dwóch dekad. Kij ma zawsze dwa konce. A coraz większy odsetek rodzin atomowych 2+1 pogłębia powyższe tendencje. Jakie wyrosną z tego dzieci czas pokaże.

    1. Ja nie tworze reguł. Ja za pomocą jednostkowych przypadków zadaje kłam regułom stworzonym przez omawianego autora. Proszę nie mylić tych dwóch czynności albo wskazać mi gdzie powiedziałem, że wszystkie dzieci są takie jak moje.

      Niemniej sytuacja „źle weszliśmy” mnie aż rozbawiła. Wiem, że nie powinna, ale mnie rozbawiła 🙂 i całkowicie się zgadzam, że niektórzy rodzice idą w złą stronę, ale nie jest to większość, dopóki ktoś tego nie udowodni na jakiejś porządnej grupie ludzi.

  23. Ten człowiek mnie przeraża. Autor artykułu znaczy. mam nadzieję, że nie ma dzieci. Nie zakładajny dzeciom kasków, jak się mają rostrzaskać, to porządnie, nie?

  24. mądry artykuł, ale niestety w paru miejscach robisz to samo, co autor tamtego tekstu – generalizujesz. on pisze, że dzieci boją się pająków, a Ty – że Twoje to się nie boją. jedno dziecko nie czyni reguły, trzeba by faktycznie pojechać na taki czy inny obóz i zobaczyć, jak maluchy reagują w takich sytuacjach.

    1. Nieprawda. On pisze, że współczesne dzieci boją się pająków, a ja mówię, że moje się nie boją, więc z tego wychodzi prosty wniosek, że autor fałszuje rzeczywistości. Ja jednak nie generalizuje i nie mówię, że żadne dzieci się nie boją pająków, bo moje się nie boją. To jest spora różnica, warta zauważenia.

  25. Tekst ciekawy, ale mam jedną uwagę – autor napisał, cytuję: „Uwielbiam podawanie jednego przykładu i tworzenie z tego reguły.” a sam popełnił ten czyn wielokrotnie. Pozwolę sobie wkleić dwa cytaty by nikt mi nie zarzucił gołosłowności: „Nie wiem o jakich dzieciach on mówi, ale moje dzieci i jagody i grzyby w lesie zbierają.”, „Moja córka była w tym roku na czterech obozach/wyjazdach.”

    Poza tą drobną uwagą zgadzam się z więkzsością rzeczy :).

    I coś dla osób, które lubią narzekać, że teraz jest gorzej. 100 lat temu już ludzie narzekali, że wszyscy się śpieszą, nie tak jak kiedyś. Nie rozmawiają tylko czytają gazety. I takie tam: https://xkcd.com/1227/ (link po angielsku)

    1. Nie zgadzam się, choć wielu przed Tobą wyciągnęło podobne wnioski. Ja na podstawie jednostkowego przykładu, nie tworzę reguły (bo ja wcale nie uważam, że wszystkie dzieci są takie jak moje). Ja wykorzystuje jednostkowy przykład, aby zaprzeczyć regule. To jest spora różnica.

      Niemniej link jest genialny! Dzięki 🙂

  26. „dysgrafia jest wtedy, gdy brzydko piszemy – następnym razem polecam autorowi odrobić zadanie domowe”

    Autorowi krytykowanego artykułu chodziło o dysgrafię leksykalną. Wszyscy, oprócz Pana się domyślili. Wystarczyło nieco chęci i odrobienie zadania domowego.

    1. Dysgrafia leksykalna jest bardzo specyficzną formą dysgrafii i jeśli autor miałby pojęcie o jednej albo drugiej, to na pewno nie popełniłby takiego podstawowego błędu. Niestety jak widać – pojęcia nie miał. O tym i o wielu innych rzeczach zresztą również.

  27. Kamil, ja dziś przez te Twoje blogi i artykuły nic nie zrobię w domu :). Kiedy nakręcę fajki to nie wiem. Czytam to od paru godzin, ale warto. Tak, wychowujemy nie tylko pierdoły, ale również kaleki emocjonalne. Moja córka jest u mnie i chce iść do drugiej babci, która mieszka 20 metrów ode mnie. A moja matka już w blokach startowych, żeby odprowadzić wnuczkę. Mała mówi- babcia zajmij się swoimi sprawami. Dziecko zostaje już samo na noc w domu, bo oboje pracujemy na noc. Wszyscy odchodzą od rozumu. A moja córka? Ale fajnie, do 2 w nocy siedziałam w necie, rysowałam, lepiłam. Oczywiście tak jest z piątku na sobotę i jak nie ma szkoły.
    Wycieczka szkolna do Torunia, 80 dzieci, wycieczka jednodniowa, 4 wychowawczynie plus kierowca. Matki czekają z dziećmi aż autobus podjedzie, potem…..wchodzą z dziećmi do autobusu.Zachowują się jakby pieprzu w tyłek im nasypali i radzą nauczycielce. Babcia podchodzi do Igora, żeby…..poprawić mu kołnierzyk u koszuli. Igor- nie rób mi wiochy.
    Plac zabaw- mamo, idę na zjeżdżalnię. Nie, bo zrobisz sobie kuku. Mamo, idę do piachu. Nie, bo tam robaki. To po kiego grzmota przyszłaś kobieto na plac zabaw pytam w duchu.
    Miasto- spotykam koleżankę z synem. Mówię daj marnego trochę do mojej córki do domu, niech się pobawią. No wiesz Grzesiek? Moje dziecko w obcym domu. A jak mu się coś stanie?Chłopiec 11 lat!!
    Zuzia się przewróciła na ulicy, bywa. Matka podchodzi i całuje po nogach 6 latkę. Bo….rana się szybciej zagoi, rana, czyli otarcie. Moja córka spadła z roweru, z drzewa. Mówię- otrzep się i jedziesz dalej. Nie całuję, nie chucham. W domu jak piecze to mam wodę utlenioną i jodynę, plasterki.
    Szkoła. Spotykam syna koleżanki, chłopisko lat 16ście, kończy gimnazjum. 100 kilo i 2 metry wzrostu. W szkole na lekcji techniki uczyli go jak cerować skarpety na grzybku i robić sałatkę. Mnie też uczyli, tylko nie ceruję.
    Czasy mamy dziwne Kamil.Ale…. Serce mi rośnie jak widzę ojców z dziećmi na placu zabaw i owi ojcowie mają inne podejście od mam. Dobrze, że biorą czynny udział w wychowaniu dzieci. Nie ma- ja pracuję i daj mi spokój. Z tym, że…przykład dam po sobie. Chorowałem, więc nie pracowałem, mam rentę( teraz lepiej i pracuję). Wiesz co słyszałem? Że jestem na utrzymaniu żony, bo na pracuje. A ja kuźwa co robię? Bo przecież wychować dziecko to jak zdobyć Mount Everest.
    Że dbam o siebie, chodzę do kosmetyczki. Bo mam prawie 50 lat i córkę 9. Chcę wyglądać jak ojciec a nie dziadek
    Wychowanie bezstresowe- jak najbardziej za. Z jakiej racji ktoś ma zwracać uwagę mnie czy mojemu dziecku, skoro sam nie zwracam uwagi na pierdoły? Żadnych klapsów, krzyków, porównań. Każde dziecko, każdy człowiek jest inny. Rodzice chcą, żeby ich dzieci były takie jak reszta dzieci- czyli nie sobą.
    Kolonie, obozy przetrwania. Kolonie tak, obozy- nie wiem czy bym się zgodził. Musiałbym zobaczyć miejsce. Moja córka była ze mną nad morzem w maju dwa tygodnie. Była żona dzwoni codziennie, wszyscy dzwonią jak na zesranie. A dzwonią bo mam ciężki rok, depresję którą leczę, z dobrym skutkiem, nie daję się. Moje dziecko ma iine zajęcia niż gadka. Foch. A co by było, gdyby pojechała sama??? Nie chcę myśleć. Mając 15 lat pojechałem w góry świętokrzyskie, nie było wtedy telefonów, komputerów. Tydzień mnie nie było. Przeżyłem. Rok później Bieszczady- idę szlakiem deszcz, burza. Nie zdążę do schroniska. Cóż, w paśniku dla sarenek na sianie się przespałem.
    Las- jestem z córką i wtedy jeszcze z żoną. Zbieramy maliny, jagody, po drodze czereśnie. A moja żona- nie jedz, bo na lis nasikał, ptaki nasrały. Jakoś jak chodziłęm z babcią do lasu i jadłem jagody nie myte srania nie dostałem.
    Seks- tu temat tabu. Matka tłumaczy 8 latkowi, że jak rodzice się przytulają to powstaje nasionko. Moje dziecko przychodzi ze szkoły. Tata- mama kolegi zrobiła tacie loda, tak powiedział kolega. Co to znaczy. Krótko i węzłowato wytłumaczyłem. Mała- a fuj. Tematu nie ma..
    Gdybyś był u mnie i zobaczył jak wychowuje to byś chyba wezwał opiekę społeczną :D. Choć może nie, bo jesteś jakiś normalny.

    1. Rzeczywiście też coraz częściej zauważam takie sytuacje i takie historie jak opisujesz. Myślę nawet, że emocjonalość to jedna rzecz, ale taki brak zaufania do własnego dziecka przekłada się później na brak samodzielności i pokolenie 30-40 latków, którzy dalej będą mieszkali z rodzicami, bo nie będą potrafili o siebie zadbać i którzy już do końca życia będą liczyli na pomoc mamy/taty/rządu itp. To niestety nie prowadzi do niczego dobrego. Dobrze natomiast, że są tacy rodzice jak Ty, którzy się temu przeciwstawiają i którzy pokazują, że da się inaczej – bardziej zdroworozsądkowo. Naprawdę wielkie dzięki za ten komentarz – podbudowuje 🙂

  28. Autor tak skrajnie wygeneralizował całą sprawę, że aż ciężko było to przeczytać do samego końca. Jakoś jednak dobrnąłem i jestem tutaj z Wami na samym końcu 😀

    Oczywiście zdarzają się dzieci, które tylko siedzą w domu, przed tabletem i zajadają się czekoladą. Są również takie, które chodzą do Maka na frytki z rodziców przyzwoleniem. Są również takie, które nie ruszają się za dużo.

    Są jednak i takie, jak moje czy Wasze, a z pewnością Kamila :), które więcej czasu spędzają na dworze, niż w domu. Starsza córka mogłaby w domu tylko spać, a ma dopiero 3 latka. Młodsza 12 miesięczna co chwila chodzi do drzwi wyjściowych, bo ona chce iść sobie w siną dal. Tak nauczyliśmy nasze córki. Jeździmy na rowerach i mimo tego, że wyglądam jak misiek, bo pracuje ciągle w domu na komputerze, nie chcę aby moje dzieci siedziały w domu, tym bardziej latem, gdy jest ciepło, a park mamy pod nosem. Jeszcze się nasiedzą, gdy dorosną. Będą miały swoje dylematy, ale teraz?

    Dla mojej córki byłaby tragedia, gdybym przychodząc po nią do żłobka nie zabrał hulajnogi czy rowerka, bo ona musi ścigać się z innymi i jeździć po parkowych ścieżkach.

    Wszystko zależy od rodziców oraz ich podejścia do dzieci. To My uczymy dzieci aktywnego życia i tego co jest tak naprawde dla nich zdrowe i ważne, aby były szczęśliwe. Dzieci uwielbiają place zabaw, biegać, kopać w piaskownicy. Biegać za piłką, jeździć na hulajnodze, rowerze. Moja trzyletnia córka śmiga już na rowerze z pedałami na czterech kółkach, jeździ na rowerze biegowym i na hulajnodze. Bo chciała, bo tata miał dla niej czas w parku, zeby ją nauczyć, a nie dał do łapy tableta, żeby mieć święty spokój.

    Autor się powinien najpierw zastanowić dlaczego niektóre dzieci są takie, a nie inne. Dlaczego tak, a nie inaczej się zachowują. Jakich mają rodziców. Czy promują oni zdrowy tryb życia w ruchu. Czy dzieci jedzą dużo owoców i piją wodę, zamiast słodkich soków i coli. Powininen pomyśleć nad tym, że idiotyczne było jego podejście, bo rozsądni rodzice nie wychowują dzieci na pierdoły i łamagi.

    Jeżeli chodzi o to, że nic się nikomu nie stało? Pieprzenie. Miałem kolegów, którzy poszli sobie nad jezioro. Jeden wrócił, drugiego wyłowiono po 24h poszukiwań. Miałem kumpli, którzy poszli nad jezioro zimą. Jeden szczupły, więc po lodzie przeszedł i tyle. Drugi w konkursie na chojraka nie miał tyle szczęścia, bo lód się pod nim załamał. Nie utopił się tylko dlatego, że uratował go robotnik, który szedł ze sklepu na budowę i rzucił się mu w mrozie na ratunek.
    Koledzy łamali ręce, a nawet nogi na boisku w piłkę nożną. Mnie potrącił kiedyś samochód, dzięki czemu nie pojechałem na kolonie z bratem. Leżałem w szpitalu sam. Po raz pierwszy w życiu. Gdy rodzice wychodzili, było mi tak smutno, że znów zostaje sam, że łzy leciały same po policzku. Byłem w podstawówce. Nie wydaje mi się, że takie rzeczy powinny przeżywać dzieci…

    Na koniec jeszcze odnośnie braku zaufania do swoich dzieci na dworze. Rozumiem troskliwość i chęć uchronienia dzieci przed złem. Serio. Jednak gdy widzę ludzi, którzy nadgorliwie reagują na pewne sprawy, to zastanawiam się dlaczego? Dziecko, to nie robot, którym można sterować. Nie chodź tu, nie chodź tam, najlepeij stój i patrz, jak inne dzieci się świetnie bawią. Nie rób tego, bo się ubrudzisz. Nie jedz tak, bo zaraz cała bluzka będzie brudna. Nie bierz do rączek, bo będą brudne… bla, bla, bla, bla, bla…

    Najszczęśliwsze dziecko, to brudne dziecko. Dzici uwielbiają się brudzić i wycierać rączki w swoje ubrania, bo nie ma czasu na pierdoły. Gdy jest zabawa, nie myślą o tym, żeby umyć ręce. Gdy dziecko się przewróci, również nic się nie stanie. Przecież to nie tragedia. To własnie takim podejściem sprawiamy, że nasze dziecko zamiast wstać i się otrzepać, będzie stało z wielkim rykiem i tragedią, że się przewróciło. Nawet gdy nic nie boli. Jestem ojcem i znam moje córki i wiem, że czasami dzieci potrzebują się po prostu przytulić, gdy się przewrócą, ale widziałem nie raz dzieci znajomych mi, chociażby z placu zabaw, rodziców, które płaczą o wszystko i robią histerię. Dosłownie. Myślę sobie wtedy, że albo rodzice z dzieckiem nie rozmawiają i nie tłumaczą mu pewnych spraw, albo ja jestem kosmitą i odmieńcem i trzeba mnie odstrzelić i powiesić w muzeum osobliwości…

    Na koniec dodam jeszcze coś od siebie na temat wychowania, bicia i rodzicach. Czasami jesteśmy beznadziejni. Jako dorośli zachowujemy się po kretyńsku. Każemy dziecko za to, że próbuje mieć swoje zdanie, gdy zaczyna mieć świadomość swojej osoby, jako odrębnej jednostki, która ma swoje humory, poglądy i złe dni. Myślimy, że dziecko jest małe, nic nie wie i musimy mu pokazać, że ma nas słuchać. A co z nami? Dlaczego tylko to dziecko miałoby nas słuchać? Dziecko to człowiek, który ma wiele do powiedzenia. Nie ma co prawda tych samych problemów co my, ale ma. Swoje. Własne. Błahe dla nas. Dla dziecka jednak ważne, bo ono nie myśli o domu, pracy, pieniądzach. Problemy są dostosowane do wieku.

    Moja dwunastomiesięczna córka płacze, gdy wypadnie jej słodki owoc z ręki. Bo było dobry. Bo jest brudny w ziemi, a chciała go zjeść, ale rączki jeszcze nie potrafią tak dobrze utrzymać i wypadło. Dla nas to pierdoła, bo myślimy zupełnie innymi kategoriami. Dla dziecka, to w danym momencie największy problem, bo nic innego go nie trapi.

    Czasami rodzice biją dzieci. Bo są niegrzeczne, bo nie chcą słuchać. Problem w tym, że to tylko nasza bezsliność, bo najprawdopodobniej my nie słuchaliśmy dziecka i kazaliśmy mu słuchać tylko nas, więc w pewnym wieku również nie chce słuchać i nas. Bo po co. Skoro rodzice pokazali mu taki wzorzec zachowania. Kończy się więc na klapsach albo większym biciu.

  29. Według omawianego artykułu powinniśmy wyłączyć w samochodach abs i wyrzucic poduszki powietrzna bo kiedyś ich nie było i się jeździło. Pownniśmy wychować żołnierzy zamiast nauczyć dzieci, że wojna jest zła. Autor nie rozumie, że kiedys jezdzilo sie rowerem po pustych ulicach, dzis samochody pedza nawet po tych osiedlowych. Kiedys na koniu jezdzilo sie w toczku bo nie bylo niczego co chroniloby przed zlamaniem kregoslupa. Jadlo sie jagody bo bąblowiec wystepowal niezwykle zadko a obecnie wykrywany jest w wiekszosci badanych probek- konsekwencje zarazenia sa potworne. Chronilo sie dzieci tak karną mocno jak dzis, ale na sposoby wtedy dostepne!!!! Jesli nie bylo ochraniaczy na kolana to jak mieli je rodzice stosowac??? Jesli autor chce by dzieci rozbijaly glowy, lamaly kregoslupy na koniu lub zbyt plytkiej wodzie to proponuje jakas sprawe karną bo to zakrawa o chorobe psychiczna. Nie wiem kto autora wychowywal, ale dzieci kiedys chwalilo sie tak samo jak dzis. Byly otoczone opieka i miloscia na poziomie na jakim bylo to mozliwe.

    1. Pani Marta nie widzi niuansu, jej świat jest bolesny, bo zbyt prosty by go opisać i zrozumieć.

      Wojna jest wojną. Może być zła ale istnieją wojny które trzeba toczyć, wojny sprawiedliwe. Istnieją rzeczy o które warto walczyć. Ucząc dzieci że każda wojna jest zła, uczymy je idiotyzmu. I kiedy przjdzie ktoś zdeterminowany, po prostu skapitulują bo przecież „wojna jest zła”.

      Przemoc to narzędzie, jak łyżka czy młotek. Odbierając sobie możliwość użycia tego narzędzia pozostawiamy siebie (a często też i naszych bliskich) na łasce ludzi, którzy nie mają moralnych skrupułów.

      W całym teksie polemiki autora razi mnie jego zadęcie. Gość naprawdę myśli że nasi rodzice nas nie kochali a on odkrył receptę o której od stuleci marzyli tylko alchemicy. Co za dupek!

  30. Widzę, że lubisz tylko pochlebne komentarze 😀 BRAWO!! Komentarze zupełnie nieobraźliwe acz niezgadzające się z Twoim punktem widzenia lądują w śmieciach.

    Dziękuję i pozdrawiam

    Nie mam dalszej potrzeby obserwować takiego bloga.

    Cyt sprzed roku:

    Oj musisz troszkę ochłonąć zawsze po lekturze tego typu artykułów 🙂 Chyba, że sam uważasz się za jedyny autorytet, ale mam nadzieję, że nie, bo śledzę Twój blog i chciałbym nadal śledzić. Zauważ, że przytaczane są tam badania i opinię naukowców – nie nas ludzi, którzy sobie coś domniemają i nam się wydaje, że coś wiemy a tak ja jak i tak i Ty zmieniasz zdanie na pewne tematy, bo to tylko zdanie a nie wynik badania naukowego. Zauważ, że w tym artykule jest mnóstwo racji. Nikt nie napisał – ściągajcie kaski dzieciom, bez nich lepiej się wychowają. Ale ktoś napisał, kiedyś nie jeździły w kaskach i wszelakich ochraniaczach i wiedziały co to ból, jak smakuje porażka itd. Aktualnie naprawdę chronimy (choć usilnie staram się nie) nasze dzieci przed wszystkim, to skąd mają wiedzieć co im grozi, gdy zrobią coś złego lub niebezpiecznego? Nie mówię o narażaniu dzieci na wypadki. Przypuszczam, że chodzisz na plac zabaw, i nie widzisz tam matek, które skaczą za swoimi kilkuletnimi dziećmi po zabawkach? Nawet moje trzyletnie dziecko się temu dziwi, „-co mama robi na zjeżdżalni?, – synku trzyma dziecko za rękę, bo to mogłoby, hmmm, no nie wiem, no trzyma je za rękę, bo lubi a dziecko nie wie, że można się uderzyć, bo zawsze jest mama i przed ABSOLUTNIE WSZYSTKIM je uchroni”. Nie przeraża Cię to trochę? Nie widzisz, że staliśmy się taksówkarzami naszych dzieci, że organizujemy im 100% czasu, żeby tylko same nie musiały nawet pomyśleć i nie miały chwili, żeby się ponudzić? Kupujemy mnóstwo przeróżnych gadżetów, wsadzając do auta na ciut dłuższą podróż włączamy im bajki na DVD, żeby tylko nie zamarudziły i broń boże nie patrzyły i nie podziwiały widoków za oknem. A jak uczymy swoje dziecko jeżdżenia na rowerku biegowym, to zakładamy mu ochraniacze i kaski, bo dziecko ma się nie dowiedzieć, że upadek boli? Jadąc 8,5km/h upadek zaboli, ale dziecko nie zginie. Ten artykuł miał pokazać, że przesadzamy i to świetnie zrobił. Spróbuj podejść ciut elastyczniej do tego opisu, może pismak nie ma dzieci i pewnych sytuacji nie potrafił sobie wyobrazić odpowiednio tak, jak Ty, który masz aktualnie małe dzieci, ale sens artykułu jako ogół niestety jest w 99% poprawny. Nie zauważyłeś co się dzieje z dziećmi teraz? Jeśli nie, to należysz to grona szczęściarzy, których nie dotknął ten wyścig o zapewnienie coraz to lepszych cudów naszym dzieciom, w którym to zapominamy o zwykłym wychowaniu, zwykłej relacji rodzicielskiej. Tak jest. Widzę to ciut po sobie, choć walczę z tym i mam z tyłu głowy każdego dnia i widzę to bardzo po wszystkich dokoła. Wszyscy zapomnieliśmy na czym polega rodzicielstwo – na pokazaniu drogi, na
    popchnięciu do przodu a nie na ubraniu w ochraniacze, zapewnieniu że jest cudem tego świata i obronieniu przed wszystkim złem, które może mu się przydarzyć, nie sądzisz? Wpis pisany z pełną sympatią do Twojej osoby. Pozdrawiam Pana Blog Ojciec 🙂

  31. Zarówno jeden i drugi artykuł nudny jak flaki – jeden z pokolenia starszego – drugi wygląda jak wypociny kogoś kto był skrytykowany w artykule, który był inspiracja do owego.

    Wychowujecie pierdoły bo piszecie pierdoły w internecie zamiast zainteresować się swoimi dziećmi. E-rodzicie, kurwa, to jest dopiero dobry temat.

  32. Zgadzam się jak najbardziej. Zaznaczyłabym jednak dobitnej, że nie samo chwalenie jest szkodliwe, ale sposób w jaki to robimy. Chwalić dzieci warto, ale na zasadzie ” super, że tak wytrwale pracujesz”, natomiast mówienie dziecku” jesteś mądry, ładny itp” ma negatywny wpływ

  33. Ja zauważyłem, że coraz więcej młodzieży nie radzi sobie z bardzo prostymi rzeczami, które można naprawić w kilka minut. Tylko od razu zanoszą sprzęty do fachowców tam włączają program do serwisu i mówią tylko tyle, że to bardzo prosta naprawa, a wystarczyło tylko chwilę pomyśleć i poszukać informacji w internecie.

    1. To prawda, ale trzeba przyznać, że u nas w kraju to jeszcze i tak jest nieźle pod tym względem, bo jednak sporo ludzi potrafi włączyć Youtube i wpisać „jak naprawić…”. Prawdziwy dramat jest na zachodzie, gdzie do wymiany uszczelki, żarówki czy powieszenia obrazu na ścianie, wzywa się fachowców.

  34. Tak czy owak doszliśmy w wychowaniu do pewnego kresu, do ściany. Zresztą nie tylko w tej dziedzinie, co pokazuje aktualna sytuacja na świecie. Każdy, kto miał/ma do czynienia z dziećmi dłuższy czas wie, widzi/widział, że poziom tychże dramatycznie zmienił się na gorsze. Jasne, że nie u wszystkich, zawsze są mądre dzieci, mądrzy rodzice i mądrzy nauczyciele. Ale skądinąd znów wiadomo, że głupich jest więcej. Stąd też wybory demokratyczne są trochę kulawe. Ale z drugiej strony, gdy głupich jest więcej, to niech ten świat będzie głupi. Trudno. Mądrzy zawsze sobie poradzą…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *