Co zrobić z dziadkami, którzy „wiedzą lepiej” jak wychowywać nasze dzieci?
Sprawdzone sposoby.
List z pewnym problemem
„Na wstępie dziękuję za całą Twoją pracę i wiele artykułów=inspiratorów naszych dyskusji, moich z mężem; tematów, które skłoniły do refleksji. Pozwalam sobie napisać, gdyż mam problem z moją mamą (babcią dziecka) i pomyślałam, że może nada się na wpis 🙂 i może będzie Pan umiał „podpowiedzieć” rozwiązanie.
Mieszkamy daleko od siebie i nie widzimy się często, ale jak już się widzimy…
Zdarzają się sytuacje, w których ja mówię dziecku „nie”, a moja mama „tak”. Np. prosiłam ją, by nie częstowała go czekoladą, jak przyjeżdżamy na obiad, a już na pewno nie w drzwiach na początku wizyty, bo tego obiadu nie zje…, a ona uparcie od progu wita go słodyczami… Proszę ponownie, a ona nic… że przecież dziecku czekolada nie zaszkodzi (ja mam inne zdanie). Wiele jest sytuacji tego typu, gdzie ona jest świadoma tego, jakie jest stanowisko, moje i męża, a i tak nie szanuje naszych reguł i stawia nas w niezręcznej sytuacji jest sporo. Przy stole, przy ubieraniu…
Syn ma 2,5 roku. Czasem się buntuje i potrzebuje wyjaśnienia słuszności danego postępowania. Jak sama, bez niej, mu tłumaczę, dlaczego decydujemy się np. zwrócić zabawkę dziecku w piaskownicy, nim pójdziemy do domu, to zawsze wychodzimy z małych kłopotów bez łez i bez stresu. Z nią w pobliżu nigdy nie wiadomo.
Pytałam bliskich koleżanek. Mają podobne problemy, tym bardziej, ze mieszkają z mamami czy teściowymi. Nasi rodzice przy dzieciach stawiają nas w sytuacjach, gdzie my mówimy jedno, a oni drugie; gdzie wręcz przy dzieciach nas upominają. Jak przetłumaczyć własnym rodzicom, że mogą z nami dyskutować, ale nie przy dzieciach, a ustalonych reguł nie powinni łamać, że to my mamy głos decyzyjny.
Nie wiem, czy udało mi się nakreślić problem (ale się starałam). Lezy mi on na sercu, gdyż moje „uprzejme” rozmowy z mamą nic nie dają. Ustalamy jedno (czasem i jej uwagi czy spostrzeżenia są okey), ale ona i tak wie swoje.
Pozdrawiam i dziękuję raz jeszcze 🙂 za cierpliwość :)”
Kto się z tym nie spotkał?
To nie jest pierwszy list, który dostałem z zapytaniem o to jak sobie radzić z dziadkami, którzy zaczynają wchodzić na nieswój teren. Zresztą nie będę ukrywał, że sam miałem chwilowe problemy podobnego rodzaju i w zasadzie chyba każdy, kto utrzymuje kontakty z dziadkami, spotkał się z tym chociaż raz. Jak sobie z tym poradzić? Czy jest cokolwiek co możemy zrobić, żeby utrzymać kontakt z naszymi rodzicami i jednocześnie nie znaleźć się w roli ofiary, która jedynie potulnie kiwa głową i nie ma nic do powiedzenia?
Ustalenie granic
Na początku musimy między sobą (jako rodzice) ustalić granice ostateczne, których nie pozwolimy dziadkom przekroczyć, chociażby się waliło i paliło. U nas na przykład taką granicą jest podniesienie ręki na dziecko (co na szczęście nigdy nie miało miejsca). U moich znajomych jest to z drugiej strony podawanie słodyczy opartych na mleku, dziecku z silną alergią na nie (nie uwierzycie ilu krewnych uważa, że przecież od czekolady jeszcze nikomu się nic nie stało i o mały włos nie wysyłają dziecka na ostry dyżur). I kiedy już ustalimy takie reguły, przekazujemy je dziadkom i trzymamy się ich bez wyjątków. A jeśli dziadkowie przekroczą wyznaczone linie? Zabieramy dzieci i wychodzimy. Po prostu. I jeszcze trzaskamy drzwiami, żeby mieć pewność, że wiadomość dotarła. Nawet jeśli wyjście jest tylko metaforyczne i tak naprawdę wychodzimy do drugiego pokoju, to innego sposobu nie widzę. Ochrona naszych dzieci przez niebezpiecznymi wpływami, jest jednym z naszych głównych zadań.
Skazani na dziadków?
Jeśli natomiast mieszkamy z dziadkami, którzy opiekują się w trakcie dnia naszymi dziećmi i jednocześnie przekraczają owe ostateczne granice, to niestety nie widzę innej opcji niż przeprowadzka. To oczywiste, że nie są oni (nie ubliżając nikomu) w pełni władz umysłowych, bo dosłownie każdego dnia ryzykują zdrowiem naszego dziecka (czy to podnosząc na nie rękę czy też podając mu czekoladki, na które jest uczulone).
Samopas
Na szczęście przekraczanie takich ostatecznych granic to raczej wyjątkowe sytuacje. Dużo częściej zdarzają się mniejsze „wykroczenia”, typu puszczanie dużej ilości bajek, granie całymi dniami na komputerze czy też faszerowanie słodyczami w ilościach ogromnych. Na to na szczęście jest znacznie łatwiejszy sposób, niż wychodzenie i trzaskanie drzwiami, tudzież wyprowadzka. W przypadku tych lżejszych „wykroczeń”, wystarczy pozostawić swoje dziecko u dziadków na kilka dni. Poważnie. Wystarczy kilka dni (a najczęściej nawet jeden dzień), w którym dziecko pobudzone cukrem i elektroniką da dziadkom popalić, żeby zrozumieli to, co my próbowaliśmy im od lat powiedzieć i bardzo szybko wprowadzą swoje limity. Obiecuję.
Ludzie najlepiej uczą się na własnych błędach, czego my sami jesteśmy najlepszym przykładem, bo przecież ilu z nas słuchało kiedyś wszystkich rodzicielskich rad? No właśnie 🙂 Historia zatacza koło nawet w tym przypadku 🙂
Jeśli macie jeszcze jakieś pytania lub własne historie dotyczące tego jak sobie radzić z dziadkami, to zapraszam do komentowania.
Prawa do zdjęcia należą do Nick.
Łatwo nie jest. U nas czasami jest problem z teściami, bo u nich zawsze strasznie dużo komunikatów na raz powstaje, o wielu zapominają z czasem i ogólnie jest jeden wielki chaos. Mnie po wizycie często boli głowa. Klusek kilka razy wrócił taki trochę zdziczały od nich. Ale jak mówię – nie dziwie się. Oni inaczej nie umieją niestety. Z resztą, myślę, że nie moja rola ich wychowywać. Staram się tylko reagować w sytuacji, kiedy już Klusek naprawdę nie wyrabia emocjonalnie i nie wie kogo słuchać. Zabieram do oddzielnego pokoju, chwila rozmowy i mu przechodzi i znów ma siłę, żeby wejść do gniazda os;) Ale też przyznam się szczerze, że ja wychodzę z założenia, że dziecko z różnymi ludźmi i rzeczami spotkać się musi i nauczyć sobie radzić (nie mówię tu o takich kardynalnych rzeczach jak bicie czy alergia na cokolwiek, tylko tak ogólnie – o tych mniejszych „wykroczeniach”) Chociaż jestem w tej komfortowej sytuacji, że nie mieszkam z dziadkami, ani nie muszę polegać na ich opiece na co dzień. Jakby to były sytuacje codzienne, pewnie inaczej bym reagowała. Pozdrawiam wszystkich dziadków:)
Przyłapałam kiedyś teściową jak pozwalała mojemu kilkunastomiesięcznemu synkowi chodzić po stole w kuchni. Powiedziałam jej że krzywdzi go w ten sposób bo jak mały wróci do domu to my jako rodzice mu na to nie pozwolimy i będzie sfrustrowany. Zadziałało. Teraz często kieruje się tym argumentem. W kwestii słodyczy tesciowie są bardziej oporni na racjonalne argumenty i tutaj pomagają juz tylko awantury. Drastyczne ale skuteczne.
Dla dziecka też istotne jest zobaczenie, że na świecie są inni ludzie, którzy się inaczej zachowują. Dzięki temu mogą zacząć bardziej doceniać to, co mają w domu 🙂
Z własnego doświadczenia wiem, że w porównaniu z pradziadkami dziadkowie to bardzo rozsądne istoty. Ileż na miałam kłótni – przy dzieciach – że przecież ja wiem, że oni mają racje a sprzeciwiam się tylko przez przekorę, albo złośliwość. Wciąż się wkurzam na samą myśl.
Oj potwierdzam. Wszystko zależy od konkretnego przypadku, ale pradziadkom coś przetłumaczyć to jest wyzwanie na skale rozwiązania Enigmy.
Oj, skad ja to znam. 🙂 U nas to troche mamy napieta sytuacje czasem, poniewaz mieszkamy za granica wiec wizyty nie sa czeste ale jesli juz to zostajemy na ten tydzien lub dwa u mojej mamy i sie zaczyna rozpieszczanie naszego 4 latka; albo babcia odwiedza u nas i to samo. Musze przyznac,ze nasz syn uwielbia swoja babcie i zawsze sie rozwija i jest taki szczesliwy jak sie z nia widzi co utrudnia mi stwarzanie regul.
Akurat w Twoim przypadku, myślę że nie ma tragedii, bo jednak wizyty są (jak sama piszesz) rzadkie. Więc nie sądzę, że masz się czego obawiać 😉
Och. Jest to temat który mocno mocno siedzi mi w głowie i zaważył na stosunkach z teściową (dziadki mieszkają prawie stówę km od nas). Ja uważam, że zasady rodziców to rzecz święta, chyba że są obiektywnie głupotą.
Co u nas stało się największą kością niezgody? Podanie starszej suplementów diety bez mojej zgody a raczej mimo moich wcześniejszych zapowiedzi i wyraźnie artykułowanych próśb że na tym etapie i zgodnie z zaleceniami pediatry jest to niewskazane/niepotrzebne. Wystarczyło, ze zostawiłam na dwa dni dziecko z mężem i dziadkami a po powrocie zastałam dwie czy trzy otwarte buteleczki. Wewnętrznie trafiła mnie kurwica, zewnętrznie jak ten kwiat lotosu starałam się wyjaśnić sytuację, usłyszałam że jestem mieszczańską przemądrzałą egoistką, przez którą dziecko ciągle choruje. Kilka miesięcy trwały ciche dni, ale między nami, nie ograniczałam kontaktu córy z babcią, bo nie chodzi o to by rodzić jakieś uprzedzenia czy moje negatywne uczucia przestawiać na córkę i jej relacje z babcią. Uczuliłam tylko męża, by pogadał z babcią wyjaśnił sprawę. Nie udało się, ale spokój na parę miesięcy został potem zachowany. Do kolejnego razu.
Przy czym ciągle mam zagwozdkę, w których momentach odpuszczać, w których nie.
Znam to. Na info że jadę z małą do szpitala (silna alergia) otrzymałam informację zwrotną „poszłabyś z nią w końcu do lekarza”. Czasem wydaje mi się, ze rodzice słyszą co chcą usłyszeć i tyle.
Sory, ale to mąż zawalił sprawę.
Nie twierdzę, że mąż jest bez winy. Z nim rozmowa też została przeprowadzona. Ale główna wina i tak leży po stronie babci. To była jej decyzja by podać i ona to zrobiła, wiedząc jakie mam na to spojrzenie.
Dyskutowałam na ten temat z moim mężem 🙂 I on się nie zgadza ze mną do końca 😉 Moje zdanie wynika z założenia, ze tam, gdzie jest rodzic – to on ponosi podstawową odpowiedzialność za dziecko. Dziadkowie, ciocie itd mają dopiero dalsze miejsce no i powinni szanować i respektować decyzje rodziców, nawet jeśli się z nimi nie zgadzają (pomijam ewidentne krzywdzenie dziecka przez rodziców.) Jeśli się nie zgadzają – mogą rozmawiać, argumentować – ale ostatecznie to rodzic odpowiada za dziecko.
Wiesz, ja piszę w tym sensie, że w całej sprawie główną winowajczynią, jakkolwiek to brzmi, to zawsze będzie babcia, bo to ona podała, nie ja, nie mąż, nie dziadek. Zgadzam się z tobą, że ostatecznie za dziecko odpowiada rodzic i jego decyzje o ile nie krzywdzące dla dziecka muszą stać na pierwszym miejscu. Dodatkowo tu wchodzi również kwestia dogadania się z samym mężem, bo on też na początku nie widział problemu w tym, ze babcia podaje coś bez mojej zgody. Dopiero potem po rozmowie ogarnął, że nie jest to dobra sytuacja.
Trudniej przetłumaczyć w drugą stronę, gdy dziadkowie nie widzą nic złego w krzyku, niedopuszczaniu dziecka do głosu etc. Wizyta raczej ich do zmiany zdania nie przekona…
W takim razie zalecam brak wizyt.
A co gdy dziadkowie działają na szkodę nie tylko rodzicom, ale także wnukom (podważanie autorytetów rodziców, rozpoczynanie awantur, kłamanie, robienie na przekór)? Ostatnio grozili nawet sądowym rozpatrywaniem spraw. Dowodów nie mamy – tylko słowo przeciw słowu. Nagrywać spotkania? Coś to da w sądzie – tzn. nagrania bez uprzedzania ich, że nagrywamy? Żona ma toksycznych rodziców, miała terror w domu. Teraz nie chce do nich jeździć z dziećmi. Spotykamy się u nas – 1-2 razy w miesiącu. Wymuszają wizyty. Dla nas to i tak za dużo. Dla nich za mało. Teściowie kręcą awantury, bo chcą mieć wnuki u siebie. Nie chcemy nic od teściów, ani wsparcia finansowego (nie byliśmy i nie jesteśmy na ich utrzymaniu) ani niczego innego. Tylko świętego spokoju. Uważamy, że są ludźmi kłamliwymi, toksycznymi i nie mają nic do zaoferowania w kwestiach wychowawczych. Zgadzamy się na te wizyty u nas, ale nie wyobrażamy sobie, że to mogłoby być częściej i w domu rodzinnym żony. Nigdzie nie znalazłem wyników rozpraw – orzeczeń, tzn np: ile spotkań i na jakich warunkach ustalono w miesiącu. Jeśli byłoby to z kuratorem 1-2 razy w miesiącu u nas, to jeszcze lepiej. Obca osoba trochę by ich powstrzymała. Proszę o pomoc – udzielenie informacji, jeśli jesteś w temacie.
Jestem w identycznej sytuacji tylko z rodzicami mojego męża. Dołączam się do pytania 🙁
Aj i niestety zgodzić się nie mogę. Mmay w domu zasade „słodycze tylko w niedziele”. Babcia wprowadziła OFICJALNIE zasade ze u niej niedziela jest codziennie. 10 dni na wakacjach z 2 dzieci utwierdziły ją w tym ze to dobre! Wcale nie było efektu „teraz widzisz co sie dzieje jak mu dajesz słodycze”. Co jest ważne? Czasem nie chodzi o przetłumaczenie babci!!! A dziecku. Na wakacjach zjadły. Ale jak idą do babci na dzień czy noc i nie jest to niedziela to po prostu ODMAWIAJĄ. Raz tylko jeden dziecko mi prawie z płaczem w oczach powiedziało ze „mowilem ze nie moge ale ona mi kazała”. Rozmowa z SYNEM pomogła bardziej niż z babcią. Która generalnie poza tym nie ma wielu wad 😉
A ja się z Tobą zgodzę, bo nauczenie dzieci podstawowych zasad dbania o własne zdrowie jest zdecydowanie ważniejsze, niż pilnowanie wszystkich dookoła. Jednak to można wprowadzić dopiero od pewnego wieku, bo taki trzylatek raczej się nie da przekonać, że ta czekolada to taka strasznie niezdrowa jest 😉
Oj mylisz sie. Mam 3,5 lerltnia corke ktora od roku zna te zasade i sie jej trzyma. Tak samo jak wbilam jej do glowy ze mcdonalds jest niezdrowy i nie tknie z niego w zasadzie nic procz frytek ze dwa rady do roku. ale frytki to ona w kazdej postaci zje. Wiadomo, roczniak wszystko przyjmie. czasem trzeba po prostu przetrwac ten okres ograniczajac jak sie da sytuacje ktore moga wprowadzic takie łamanie regul.
poza tym nie zamierzam nigdy dzieciom wmawiac ze czekolada to straszne zlo. bo to nie prawda :p ale umiar, w produktach niezbyt zdrowych – to jest to, czego ucze. zreszta maja przyklad dziecka z czarnymi zebami bardzo blisko. wiedza co znaczy nadmiar slodyczy i brak mycia zebow.
O ile to starsze dziecko, to na pewno lepszy sposób wytłumaczyć dziecku 🙂 bo z maluchem, to już niekoniecznie 🙂
Przeszlam takie sytuacje z pradziadkami a wlasciwie prababciami moich Dzieci. Usilnie probowaly karmic tona czekoladek, pomadek, cukierkow i innych smieci. Nie jestem za totalnym ograniczniem slodyczy, bo to tez przesada tylko w druga strone, ale jak juz mam Im cos dac slodkiego to dobrej jakosci czekolade a nie badziewie. Jednak jak widzialam, ze babcia probowala karmic slodyczami np przed obiadem to tlumaczylam, ze najpierw obiad, ze nie jestem za tym zeby sie obiadaly slodkim, ze potem mam problem z kolacja itd. Dlugo trwalo zanim to doszlo i zrozumialy. Ale jest to jakis sukces. Wydaje mi sie, ze w przypadku z listu trzeba skonczyc z mila polityka i ukladnoscia. Trzeba powiedziec co sie nie podoba, jak to odbieraja rodzice, jak to wplywa na Dziecko. Jest bardzo duza szanse, ze nie zostanie to zrozumiane, ale przynajmniej bedzie jakas proba. W najgorszym wypadku przyjezdzac rzadziej, choc wiem, ze to zly pomysl bo Dziecko powinno miec kontakt z dziadkami. Trudna sytuacja, ale trzeba wykonac ogrom pracy u podstaw i tlumaczyc, tlumaczyc, tlumaczyc. Ja bym nawet powiedziala jak niekomfortowo sie czuje przyjezdzajac do rodzicow i jak takie postawy stawiaja mnie jako matke w oczach Dziecka. Az sie we mnie zagotowalo 😀
Nie zgodzę się, że dziecko powinno mieć kontakt z dziadkami. Tak samo jak są rodzice, którzy nie nadają się do swojej roli, tak samo są dziadkowie, którzy się do niej nie nadają. I nie mają tutaj znaczenia geny.
Ja uwazam, ze rodzice i dziadkowie to dwie rozne bajki. Rodzicow sie nie wybiera i jest kontakt non-stop, nie wspominajac o roli wychowawczej, opiekunczej po prostu rodzicielskiej. Dziadkow tez sie nie wybiera ale mozna wybrac pore i dlugosc spotkania. Mozna tez je kontrolowac ale to znaczy, ze rodzic aktywnie przejmuje role 'moderatora’ spotkania. Zazwyczaj wystarczy rozmowa: jakie sa metody rodzicow, na co pozwalaja, na co nie, jakie sa ich oczekiwania w stosunku do dziadkow. Takie rozmowy sprawiaja trudnosc dla wiekszosci i stad sa problemy. Gdyby wszyscy byli na tyle 'odwazni’ zeby powiedziec o tym wprost nie byloby takich niekomfortowych sytuacji. Dodatkowo uwazam, ze Dzieci powinny miec kontakt z rodzina, czuc te wiezi, korzenie. Dla mnie rodzina jest bardzo wazna i wszyscy staramy sie utrzymywac z soba kontakty. Nie jest sielankowo ale trzeba rozmawiac. Ja sama czulam sie nieraz jak policjant. Ale biore to na klate bo to jest moja rola jako rodzica.
Chyba to faktycznie problem, bo poproszono mnie o podobny tekst.
Na etapie wniosków i przeżyć własnych – u nas wybrzmiewa zasada: „Rodzice są od wychowania”. Aby nie wchodzić w szczegóły, trzeba zawsze jasno trzymać się swojego stanowiska i być zgodnym w małżeństwie. Działa, choć oczywiście jest to ogromne pole dyskusji i tłumaczenia niemal wszystkiego.
Małżeńska zgodność jest bardzo istotna, potwierdzam całkowicie.
Moi dziadkowie zrozumieli żarłoczność moich dzieci i problem z tym jak jedno z nich objadło się czekolady i potem płakało z zatwardzenia, a drugie wspięło na stół, wysypało cukier z cukiernicy i lizało ze stołu…
Rozpieszczać to by każdy chciał, ale później są jeszcze konsekwencje.
Właśnie… skoro dziadkowie coś zdecydują mimo naszego sprzeciwu, to najlepiej dać je odczuć dziadkom, jeżeli to możliwe 🙂 😀 szybko się nauczą, bo z takimi, to trzeba jak z dziećmi 😉
Obserwując różne rodziny widzę, że problem jest głównie w braku konsekwencji i nieumiejętności rozmowy. Tak samo jest z teściowymi. Jeśli coś nam nie pasuje, najlepiej z bliskimi porozmawiać. Przytoczyć sensowne argumenty, nie gorzkie żale. Wyjaśnić, wytłumaczyć, pokazać swój punkt widzenia. Taki jest nasz sposób – nie dajemy słodyczy, ponieważ…Nie podnosimy na dzieci ręki, bo…Wyznaczamy granicę, jak dzieciom, jeśli inaczej się nie da. I kategorycznie mówimy – nie będziemy tego tolerować. Jeśli nie działa, to tak jak napisałeś – trzeba podjąć kategoryczne działania. Naszym obowiązkiem jako rodziców jest dbanie o dobro naszych dzieci i ich ochrona, nawet przed dziadkami.
Dokładnie tak jak napisałaś. W zasadzie te metody na dziadków przypominają bardzo często te metody, które stosujemy z dziećmi, więc przynajmniej mamy w tym trochę doświadczenia 🙂
U mnie właśnie jest zakaz podawania czegokolwiek z mlekiem (młody ma alergię) i na szczęście do tego i moi rodzice i teściowa się stosują. Niestety nie mogę wymusić na moich rodzicach żeby przestali przy moim dziecku mówić jakim to ja byłam nieznośnym dzieckiem. Synek już jest coraz większy i jak tak dalej pójdzie może przestać mnie przez to szanować. Będę musiała kilka razy chyba trzasnąć drzwiami… :-D. Za to niestety moja koleżanka ma większe kłopoty, bo jej teściowa co chwilę coś wpycha córeczce, a ta jest uczulona na wiele produktów. Efektem są wizyty w szpitalu praktycznie zawsze, gdy dziecko ma kontakt z babcią.
Mnie tam nie rusza, jak moi rodzice opowiadają historie z mojego dzieciństwa. Byłem jaki byłem i się z tym pogodziłem – raczej autorytetu nie utracę, bo nie zdobyłem go opierając się na własnym dzieciństwie, tylko na czym innym 😉 A że w dzieciństwie każdy był lekko szalony i popełniał mnóstwo błędów to tylko pokazuje dzieciom, że ich rodzice też są ludźmi i to takimi samymi jak one.
Nastepnym razem jak coreczka kolezanki sie rozchoruje po wizycie w szpitalu, to niech kolezanka zadzwoni do tesciowej by przyjechala do szpitala, zaplacila za leczenie itp.
Temat stary jak świat i zawsze tak samo aktualny.
Co by Wam tu na pocieszenie… Otóż być może za jakiś czas, powiedzmy króciutkie dwadzieścia lat, usłyszycie od swoich rodziców „dobrze wychowałaś/eś dziecko”. To wiele wynagradza.
Ja usłyszałam. Zaledwie 20 lat, kiedy to codziennie chciałam zamordować ich oboje! Niewarte uwagi 😉
PS Trzymam kciuki. Pamiętajcie, że to Wasi rodzice i przecież bardzo ich kochacie. A oni Was. Tylko ta komunikacja taka trudna.
Ja myślę, że jednak bardziej byłbym zadowolony, gdybym te słowa usłyszał od własnego dziecka 😉
Aaaa… Bo ja myślałam, że ten akurat post to o rodzicach. Sorry.
Ten post jest o rodzicach (w sensie dziadkach), ale nie uważam, że byli oni jakimś specjalnym wyznacznikiem tego czy dobrze wychowałem dzieci. I że ich zdanie w tym zakresie ma jakieś wielkie znaczenie.
Przykro mi, że zdanie Twoich rodziców w sprawie wychowania Twoich dzieci nie ma dla Ciebie znaczenia. W końcu są ludźmi, którzy sprowadzili Cię na świat, wychowali i nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stali się mniej istotni niż obcy przechodnie. To dość smutne.
Ale, widzisz… Okazuje się, że dla większości rodziców zdanie dziadków ma jednak jakieś znaczenie. Gdyby tak nie było, nie zadawaliby Ci pytań, które sprowokowały napisanie tej notki. Gdyby tak nie było, nie szukaliby dróg do wyznaczania granic. Zwyczajnie przestaliby się z dziadkami widywać.
Oczywiście rozumiem uciążliwości związane z relacjami międzypokoleniowymi. Warto jednak pamiętać, że nie tylko dzieci nie są od spełniania naszych życzeń, rodzice też nie. Jeśli chcemy tworzyć kochające, wielopokoleniowe rodziny (nie mam na myśli mieszkania razem), musimy uczyć się również sztuki ustępstw. A przede wszystkim szacunku. Bo dzieci na nas patrzą – jak będziemy traktować naszych rodziców, tak nas kiedyś potraktują.
U mnie musztra dziadków jest straszna 😛 Powód? Prosty – syn ma cukrzycę. Nawet nie wiecie jaka moja teściowa jest niezadowolona z faktu, że Wnusio nie może jeść jej ulubionych ciasteczek a na obiedzie nie może mu wrzucić na talerz dodatkowej kluseczki czy kolejnych 10 łyżek sosu. Bo przecież surówki i surowe warzywa biedulek je, żeby dojeść (a wcale tak nie jest). No i jest ciągła walka… „na soku pisze przecież, że jest bez cukru” albo „oj tam przesadzasz, od wafelka w czekoladzie nic mu nie będzie”. Ich upór i zupełny brak akceptacji dla faktu, że dziecko po porostu nie może jeść kiedy chce i ile chce sprawił, że przestaliśmy tam jeździć…
Niestety takie rozwiązanie okazuje się czasami najlepsze. Dla dobra dziecka. Dlatego też nie lubię powiedzenia, że dziecko musi mieć kontakt z dziadkami. Jak dziadkowie nie są odpowiedzialni i nie nadają się do swojej roli, to dziecko nie musi mieć z nimi kontaktu. Żadne geny tutaj nic nie zmieniają.
Trudno mi się jednak zgodzić, że dziecko nie musi mieć kontaktu z dziadkami. Jak dla mnie, nawet z punktu widzenia dziecka którym byłam, kontakt z dziadkami, spędzanie z nimi czasu jest bardzo cenne. W mojej opinii „przewiny” dziadków musiałyby być potężne, typu przemoc (fizyczna i psychologiczna, również w kierunku rodziców), molestowanie, ewidentne działanie na szkodę dziecka itp. by zakazać kontaktu z wnukami. To ze dziadkowie nie słuchają się np. naszych zaleceń żywieniowych to nie jest taki powód, bo oprócz tego że wepchną w dziecko tony słodyczy czy rozpieszczą zabawkami to w pakiecie dziecko otrzymuje różnorodne często ciekawsze zabawy, mnóstwo czułości, oryginalne opowieści, sporo nauki i nowego doświadczenia itp. Wydaje mi się, że najważniejsza jest tu rola rodziców. To my powinniśmy zrobić wszystko by dogadać się z dziadkami w taki sposób by maksymalnie możliwie utrzymać ich kontakty z wnukami. Nawet kosztem naszych wzajemnych relacji.
Karmienie chorego dziecka tym, czego nie może/nie powinno jeść -jest przemocą. Karmienie nadmierne, zmuszanie do jedzenia – jest przemocą. Dotykanie (nawet przytulanie) wbrew woli dziecka – jest przemocą…
Teraz wchodzimy w zakres czym jest przemoc. Nie jestem tutaj specjalistką, ale nie potrafię się zgodzić z tymi przykładami które podajesz. Wydaje mi się, że istotny jest również zamiar wyrządzenia krzywdy, bądź chęć uzyskania konkretnego celu w wyniku zastosowania przemocy. Wedle tego co piszesz również ja regularnie byłabym jej sprawcą, bo czasem przytulam dziecko na siłę (by się uspokoiło), odpycham jej rączki od drapania się (ma AZS), gdy wpadnie histerię zabieram siłą z miejsca gdzie ta histeria się rozpoczęła, by straciła z oczu bodźce które wywołały zdenerwowanie. Jestem za zdrowym rozsądkiem w definiowaniu przemocy.
Jasne, że w pewnym stopniu uogólniłam. Ale trzeba jasno powiedzieć, ze zbyt łatwo nam, dorosłym, przychodzi przedmiotowe potraktowanie dziecka. Nazwanie czegoś (może i dla niektórych brutalnie) przemocą ma nam pomóc uświadomić sobie, ze ten mały bezbronny – to CZŁOWIEK. Ja definiuję przemoc tutaj jako działanie wbrew woli dziecka (jeśli można mówić o woli), jako naruszanie jego granic. Inna sprawa to intencja dorosłego. Czasem muszę coś zrobić, jak w podanym przez Ciebie przykładzie z AZS, choć naruszy to granice dziecka. (Innym przykładem będzie odepchnięcie dziecka, w przypadku gdy na chodnik wjedzie auto itp). Ale jest to usprawiedliwione większym dobrem, czyż nie? Karmienie niewłaściwe, karmienie szkodzące – nie jest usprawiedliwione. Przytulanie wbrew woli dziecka – nie jest usprawiedliwione – czemu bowiem służy? Przyjemności dorosłego? A, to już jest czyste wykorzystywanie dziecka. Czyli czysta przemoc, nawet jeśli takiej intencji nie ma. Ale nie ma też świadomości i podmiotowego traktowania dziecka.
Wiesz, nawet ciężko mi na ten temat dyskutować, bo z jednej strony się zgadzam, patrząc na sprawę czysto teoretycznie, słownikowo, ale z drugiej strony patrząc tak na to to czułabym ciągle wyrzuty, że dziecko otacza przemoc nie tylko z mojej strony ale wszystkich innych. Ja myślę, że trzeba wypośrodkować, w interakcjach z innymi ludźmi rzadko jest miejsce na definiowanie zerojedynkowe, zawsze pewne granice będą łamane. I tak sobie myślę nad przykładami które podajesz, np. przytulanie. Jeśli nie ma podtekstu seksualnego to nie widzę nic złego w tym, ze nawet na siłę przytulę moje dziecko, bo ja mam na to ochotę. Też mam do tego prawo, tak jak moje dziecko ma prawo przybiec do mnie i na siłę się wtulać choć jestem czymś zajęta. Myślę zdrowe wypośrodkowanie i wskazanie na realne zagrożenia są tu kluczem. Mimo wszystko.
Amen.
Ja wychowalam sie bez dziadkow z jednej jak i z drugiej strony (pomarli zanim sie urodzilam albo jak bylam malutka ze nawet ich nie pamietam) i jakos bez tego „dobrodziejstwa” zyje, dałam sobie rade, po nauke siegalam sama bo chcialam sie uczyc, duzo ciepla dawala mi moja mama, na tysiac pytan odpowiadal tata…
Amen.
A jak poradzić sobie z dziadkami, którzy sami mnie traktują jak dziecko i NAPRAWDĘ wiedzą lepiej, jak wychować moje dziecko? Zbliża się lato, więc oni już wiedzą, że trzeba kupić małemu sandały, a jak mówię, że do pierwszych kroków ważna jest elastyczna podeszwa, to posądzają mnie o herezje „bo buty muszą być usztywnione”. Wiele innych takich sytuacji się zdarza. Latem chciałabym ich odwiedzić, ale wiem, że wcale nie będą liczyć się z moim zdaniem w takich sprawach, bo uważają, że ja się nie znam. Co robić, jak żyć? Rozmowy nie pomagają – jak wyżej.
Ja bym polecał skupienie się na dziecku, gdy jedziesz do dziadków. Cały czas bycie obok. Robią coś złego? Reagujesz. Mówią coś złego? Reagujesz. Komentują to, że skupiasz się na dziecku, a nie na nich? Mówisz im, że przynajmniej Ty o swoje dziecko dbasz. Innego wyjścia nie widzę.
Dokładnie tak jak Pan pisze. Trzy lata wytrzymałam w takiej sytuacji. Pół roku temu moja matka przeszła z trzylatkiem przez pasy na czerwonym świetle przy mnie a wcześniej w domu zobaczyłam jak mój syn siedzi na blacie kuchennym plecami do kafelków. Poprosiłam, żeby babcia na to nie pozwalała (jedną i druga sytuacje) usłyszałam, ze ona ma do tego prawo a ja jestem przemądrzała i się mylę. Ze mój syn jest bezpieczny i nic mi do tego, ze nie potrafię pójść na kompromis.
Skończyło się zerwaniem kontaktów. Koszmar! Do dziś jestem na terapii.
Mam dokładnie ten sam problem z moimi teściami. Oni wiedzą wszystko najlepiej. Jak zwracam im uwagę, to przesadzam lub teściowa płacze, bo jej nie słucham
jak pomóc dziecku w nauce??
Język angielski to dla mnie nie tylko język obcy – to moja pasja i miłość, która zajmuje znaczące miejsce w moim życiu od wielu lat. Zapraszam na http://www.sic-egazeta.amu.edu.pl/index.php?t=2737 Jeśli chcesz nauczyć się tego wspaniałego języka angielskiego w sposób inny niż w niejednej szkole językowej… jeśli chcesz płynnie mówić po angielsku
i poznać go w sposób atrakcyjny, nowatorski i ciekawy – zapraszam na angielski konwersacje.
Takie małe ingerencje ze strony dziadków nie traktowałabym powodem do zerwania kontaktów. Dla mnie jedynie kiedy zagrożone jest zdrowie dziecka to tak kontakt jest wskazany do zerwania. Jednak nie wpadajmy w przesadę dzieci często są bardzo zżyte z dziadkami i nie zachowujmy się jak fanatycy, którzy na każdym kroku patrzą na ręce babci czy dziadka. Często spojrzenie się zmienia kiedy sami zostaniemy babciami, dziadkami
Nikt nie mówi, żeby zrywać kontakty, gdy dziadkowie dadzą dziecku jedną czekoladkę 😉 Raczej chodzi o uporczywe niszczenie więzi między rodzicem czy dzieckiem czy też bezpośrednie narażanie dziecka na utratę zdrowia.
To może jeszcze ja opiszę naszą sytuację z teściową.Jest to kobieta, która ZAWSZE ma racje i która ZAWSZE musi wrzucić swoje 3 grosze. Mam z nią same problemy. Zaczynając od tego, że nie widzi nic złego w tym żeby 9-miesięcznemu dziecku dać landrynka (bo czemu odbieramy mu radość ze słodkości), kawę, czy 5 miesięcznemu np orzechy. Teraz dziecko ma 3,5 roku i babcia kojarzy mu się tylko z zabawką, bo zawsze jak się widzimy to musi mu coś dać. Najczęściej nieodpowiedniego do jego wieku (hitem było ogromne auto na akumulator, z karabinami z przodu, przeznaczone dla dzieci od 5 lat, gdy Młody miał 11 miesięcy). A jak proszę, żeby nie dawała mu zabawek za każdym razem kiedy się widzimy, to mówi, że ona jest zapracowana i nie ma dla niego czasu, więc będzie mu dawać zabawki i słodycze. Kiedy proszę, żeby jak ma już mu dać, to niech zrobi to chociaż po obiedzie, to albo nie słucha, albo nie daje, ale biega za Młodym i powtarza: babcia coś dla Ciebie ma, ale mama niedobra kazała czekać do obiadu, a to takie fajne, itp. I dziecko płacze, że już chce, a babcia triumfuje. Młody nie lubi z nią spędzać czasu, bo ona się z nim nie bawi. Daje zabawkę i tyle. A potem chodzi obrażona, że dziecko woli drugą babcię.
Wkurza mnie też, bo zadaje Młodemu pytania, albo rozmawia z nim w taki sposób który ja nie chce. Teraz czekam na drugie dziecko, więc na tapecie jest: to będziesz zazdrosny o braciszka, bo mama nie będzie mieć dla ciebie czasu, bo ci będzie zabawki zabierać, itp. Rozmowy niestety nic nie dają.
Młody jest malutkim dzieckiem, więc teściowa ma kolejny temat do gadania. Wpycha mu słodycze przed obiadem, jak tłumaczę, że tak nie można, to ona, że dziecko jest takie małe, że trzeba mu dawać do jedzenia wszystko co tylko chce i kiedy chce.
Całe szczęście do teściów jeździmy 3 razy w roku. Oni do nas czasem wpadną, ale to max na godzinkę, bo przecież są bardzo zapracowani i wcześniej jak w porze snu Młodego nie mogą 🙂 No i nigdy nie zostawiam ich samych z dzieckiem. Oni nie mają takiej potrzeby, nie wykazują chęci opieki nad Młodym, a ja nie mam do nich na tyle zaufania. Czasem zastanawiam się tylko jak mój mąż przeżył dzieciństwo.
Sami dziadkowie z piekła rodem. Ciekawe jakimi my będziemy dziadkami?
Jeżeli dziadkowie nie przewalaja na całego czyli, że dzieciaka nie uszkadza, to myślę, że należy zamknąć oczy i uszy. Oni nie będą dokładnie wychowywać tak jak my chcemy. Tak jak my chcemy to u nas w domu. U dziadków jest inaczej… Dajmy im pożyć…
A jak dzieciak raz i dwa się przezre słodyczy i się zrzyga to sam się nauczy, że nie opychamy się do nieprzytomności…
No ja znam osobiscie taki przypadek gdzie dziadkowie upaśli slodyczami wnuczke ze ta aż rzygala, bolal brzuch itp. To nie pomoglo, nastepnego dnia dalej podkarmiali wnuczke slodyczami mimo kategorycznego zakazu ze strony matki. Wnuczka dalej domagala sie od dziadka cukiereczka a pozniej przyszla do babci po dropsika-3 osoby bedace swiadkiem powiedzialy by babcia nie dawala a tak jak glucha.
A pozniej babcia dziwi sie ze obiadu wnusia nie chciala jesc- wiec przekupstwo „jak zjesz obiad to dam ci dropsika”…
Bledne kolo.
nie ma jak to nie potrafiący zdobyć miłość i zaufanie dziadek czy babcia, którzy chcą przekupić dziecko słodyczami, czy zabawką… porażka moim zdaniem, z takimi się nie dyskutuje…
nie sądzę… mój się przejadł, nawet wymiotował, ból brzucha, a dzień później jeszcze sam wolał… trzeba jeszcze znać swoje dziecko, bo każde jest inne!
A co Pan powie na wszech wiedzącego dziadka któremu po raz setny się powtarza jakie są zasady i ze to my wychowujemy nasze 7 miesięczne dziecko, na co on reaguje ze wychował już dwójkę wnucząt to i trzecie czyli nasze wychowa!!! Tracę powoli cierpliwość bo nie będę za każdym razem mu powtarzała co wolno a co nie! Czasami wydaje mi się ze robi mi poprószy na złość! Ograniczyłam już nawet spotkania z dziadkiem bo widzę po sobie ze złe to wpływa na moje zdrowie psychiczne a mianowicie gdy mamy zaplanowana wizytę dziadka lub u dziadka dostaje bólów brzucha jak gówniarz przed klasówka, myśle ze to z nerwów! Proszę niech mi Pan powie jak rozmawiać bo jestem załamana
Ciężko mi w ogóle komentować sytuację, w której ktoś chce wychowywać 7 miesięczne dziecko. A co tu jest w ogóle do wychowywania przy takim maluchu?…
Niestety jeśli sytuacja wygląda tak jak opisałaś, to czasami trzeba ją postawić na ostrzu noża, bo inaczej niektórych ludzi się nie zmieni. A jeśli miałbym wybierać kto jest dla mnie ważniejszy, to za każdym razem wybrałbym własne dziecko.
Dziękuje za odpowiedz, czasami wydaje mi się ze z dziadkami jest więcej problemu niż z dziećmi! Dziecko ważniejsze bez żadnej dysusji…
Kamil, ja naprawdę Cię lubię, ale nie zgadzam się z Tobą. Rozumiem, że jak jak rodzice nas krytykują przy dzieciach, wyzywają, to można walnąć drzwiami i wyjść. Bebechy mi się przewracają jak czytam to dzisiaj. Najlepiej dziadków w ogóle oddzielić od wnuków. Moja matula też nie jest święta, ale nie widzę nic złego w tym, że da mojej córce cukierka, czekoladę czy batona przed obiadem. Najwyżej córka obiadu nie zje. Świat się nie zawali. Słowem mówiąc dzisiaj- bredzisz jak nawiedzony.Sorry Kamil- nie do końca masz rację.
Nie wiem gdzie wyczytałeś, ża ja widzę coś złego w tym, aby dać dziecku czekoladę czy cukierka przed obiadem. Ja pisałem o sytuacji, w której podaje się dziecku produkty, na które jest uczulone, a nie o zwykłe rozpieszczanie, które jest nieodłącznym elementem relacji wnuczki – dziadkowie.
U mnie sytuacja zaczyna robić się gorąca. Lada moment wybuchnę. Mieszkamy z rodzicami i mamy 5 miesięczną córeczkę. Od samego początku czuje się traktowana jak bym nie umiała zająć się własnym dzieckiem mimo, że mam wykształcenie medyczne i na co dzień pracuje z noworodkami. Wciąż słyszę słowa krytyki od własnej matki. Im księżniczka większa tym gorzej. Jak ją ubralas? Zimno jej będzie. Teraz to już załóż bluzeczkę z długim rękawem bo jej rączki zmarzną. Przykryj ją na spacerze. Teraz pójdziesz na spacer? Przecież się nie opłaca. Dlaczego nie dasz jej jabłuszka? My zaczynaliśmy od jabłka i to w czwartym miesiącu. Ta woda na kąpiel to za chłodna. Teraz to ona nie będzie spała.itd,itp. Po prostu ręce mi już opadają na ciągłą krytykę. Ile można znieść? Jak to ukrócić? Już kilka razy zwróciłam mamie uwagę, że czasy się zmieniły i wiem co robię. Nie chcę być chamska ale mam tego dość! Co zrobić żeby przestała wszystko negować. Cokolwiek zrobię przy księżniczce jest zaraz skomentowane.
Dopiero trafiłam na ten post. Zgadzam się z Tobą we wszystkim, łącznie z tym, że dzieci wcale nie muszą mieć kontaktu z dziadkami.
Ja sama miałam toksyczną babcię, strasznie zaborczą, do tego schizofreniczkę z licznymi urojeniami, która m.in. nienawidziła mojej mamy za to, że „zabrała” jej syna. Dla mnie babcia była zawsze dobra, ale pamiętam z dzieciństwa, jak odgrażała się moim rodzicom, że im mnie zabierze. Przez kilkanaście lat mieszkaliśmy razem, potrafiła wydzwaniać na policję i pamiętam, jak przychodzili do nas policjanci, bo babka twierdziła, że rodzice mnie biją i wykorzystują seksualnie. Kilka razy we wczesnej podstawówce, wzywano mnie w szkole do pedagoga, który czytał mi stwierdzenia typu: „Mój tata dotyka mnie w sposób, który mi się nie podoba.” To samo rozgadywała swoim znajomym „na dzielni”. To wszystko było nieprawdą, nikt mnie nie bił ani nie wykorzystywał, i niby nauczyciele i rodzice moich koleżanek wiedzieli, że z moja babka zmyśla, ale niektórym koleżankom na wszelki wypadek nie wolno było mnie odwiedzać. Zła sława ciągnęła się za mną przez całą podstawówkę i cieszę się, że to jeszcze nie były te czasy, kiedy takie pomówienia mogłyby doprowadzić do odebrania mnie rodzicom, czy czegoś jeszcze gorszego.
Miałam też dziadka, który był mistrzem niespełnionych obietnic.
Właściwie oboje jeszcze żyją, ale całkowicie zerwałam z nimi kontakty. Wcale nie uważam, żeby obecność tych osób w moim życiu uczyniła je lepszym. Wręcz przeciwnie.
Moje własne dziecko wychowuję z dala od toksycznych członków rodziny.
Odkopałam posta bo jestem teraz w podobnej sytuacji. Mieszkamy z teściową, która oczywiście wszystko wie najlepiej. Wtrąca się w nasze decyzje związane z dziećmi, czasami podejmuje je za nas na siłę. Uważa, że robimy wszystko źle i bez skrupułów wytyka nam to na każdym kroku, nawet w obecności dzieci. Maluchy 2 letnie głupieją i nie wiedzą kogo słuchać. Jak sobie poradzić z taką babcia? Jedyna opcja- wyprowadzka.
A co zrobić w takiej sytuacji…Jestem w wziąku z partnerem,który ma 4-letnie dziecko. Mama dziecka zmarła. Jesteśmy ze sobą 2 lata. Partner ciągle mi zarzuca, że niczego z Młodą sobie nie wypracowałam… Czuję się jak potwór bo wprowadzam jakieś zasady wychowawcze. Uczę ją jeść przy stole, u dziadķów natomiast można biegać z miseczką za dzieckiem i robić z tego zabawę; kładę duży nacisk żeby jadła samodzielnie posługujac sie sztućcami, u dziadków jest karmiona i zabawa w samolociki; ja uczę ją ubierania się samodzielnie, u dziadków jest ubierana nie wspominając o robieniu sobie zabawy i Młoda ucieka po całym domu; ja ograniczam soczki, u dziadków można pić litrami; ja stosuję zasadę że słodycze po obiedzie, u dziadków słodycze od samego rana.Partner podważa mój autorytet przy dziecku. Mam dosyć bycia „potworem”. A potem pretensje, że dziecko mnie nie poważa…Kto ma rację. POMOCY!!!! Bo mam wrażenie, że niedługo zwariuję!!!
Mieszkamy z dziadkami my na górze oni na dole. Syn wiecznej chce do baby i dziadka bo tam dostaje żelki i wiecznie nad nim wiszą i nic niezabranianą robią wszystko by nie płakał .i mimo że schodzi tam na całe dnie jest mega absorbujący a po słodyczach i owocach lata jak szalony oni i tak nie są wykończenia mimo że napisała Pan w artykule że posiedzą dzień lub kilka dni i im się odechce a u nas to nie działa . Co robić ? Przeprowadzamy się w październiku ale jak przetrwać miesiac czy ten miesiąc źle nie wpłynie na dziecko nie będzie potrzebny psycholog po przeprowadzce ? (Syn lat 2 dziadek 70 i babcia 66) proszę o pomoc bo syn uwielbia dziadków i ich styl wychowawczy spędza tam całe dnie bo krzyczy piszczy woła za dziadkami niczym go od tej myśli nie można odwieźć
Co zrobić w sytuacji, gdy nie pozwalam na podrzucanie rocznego dziecka, a babcia twierdzi, że się czepiam. Gdy zwróciłam jej kolejny raz uwagę, to się popłakała, że mi wszystko nie pasuje co ona robi. Druga rzecz, wyrywanie mi dziecka z rąk, bo ona lepiej go ubierze idt. jak reagować?
Moi teściowie są bardzo konserwatywni. Nie uznają zdania małego człowieka, który w ich mniemaniu, już po pierwszym wydaniu jakiegoś polecenia, powinien lecieć w podskokach i z uśmiechem na twarzy wykonać go natychmiast. Bo co to znaczy, żeby dziecko nie zrozumiało, że jak dorosły, czy to rodzic czy to dziadek, mówi, żeby nie zrozumiało i nie zrobiło tego co się mówi??? Jest wtedy wielkie oburzenie i bardzo głośny, nieprzyjemny głos. Mówi nieprzyjemne rzeczy, że dzieci niewychowane, że to mają w genach (tu uwaga tylko o mnie), że jak ja je wychowuję bez szacunku, na leni, nierobów, że mi na stare lata szklanki wody dzieci nie podadzą… Nie mogę tego słuchać! Dzieci nie mogą przyprowadzić kolegę czy koleżankę bez rodziców obecności, bo kto wie czy czego nie ukradną te obce?
Wychowana jestem na osobę grzeczną, ustępliwą, miłą… Nie umiem się sprzeciwić, mąż mówi, że moja w tym wina, że tak dzieciom na wszystko pozwalam…
Ale to wspaniałe dzieci, cudowne i wymarzone… Oczywiście, nie ma mowy o aniołkach, maja wady. Są leniwe często, są znudzone, są buntownicze coraz bardziej…
Jednak ja staram się z nimi rozmawiać, tłumaczyć, szukać kompromisów, rozwiązania, zawsze być przy nich gdy im źle, nawet jak nabroiły (też się wtedy nasłucham, bo dzieci nabroiły, a ja je jeszcze przytulam… ale uważam, że czas na uspokojenie też muszą mieć, a potem jest czas na konsekwencje), staram się ich bronić przed tymi niereformowalnymi ludźmi…
Nie odpisujcie, żebym się w końcu postawiła, bo naprawdę nie umiem… próbowałam kilka razy, ale szybko mnie zgasili…
Nie jestem idealna, ale czy moje dzieci mają przez to cierpieć, bo kocham je takimi jakie są, takimi jakie ja je tworzę?
dodam tylko, że zanim znajdą się spece od „nie twórz dzieci po swojemu”, że „tworzę” je tak, aby to one miały wybór, swoje zdanie, swoje potrzeby, swoją wartość… tak chcę je stworzyć… ale w mojej sytuacji jest mi bardzo ciężko, bo sama nie umiem być taka, jak marzę o swoich dzieciach…
Niestety metoda na zostawienie dziecka z dziadkami kończy się u mnie oskarżeniami, że nie wychowuję dziecka, dlatego dziecko źle się zachowuje.
Ja miałam ostatnio trudną sytuację, z którą nie potrafię sobie do dzisiaj poradzić. Mianowicie moja mama obcięła moją córeczkę, jej piękne pierworodne i nigdy nie obcinane loczki, bez naszej zgody i wiedzy, twierdząc że córka je powiedziała, że można obciąć. Chcieliśmy iśc razem kiedys do fryzjera jak bede uwazala to za sluszne i zrobic sobie takie mini święto z tego pierwszego obcięcia. Pozostał ból poczucie nieodwracalnej straty, czekanie aż odrosną do tamtej długości, choć kształt już nie wróci.. Dla mnie mentalnie to było już przekroczenie właśnie jakiejś granicy i coś we mnie pękło nie chcę już utrzymywać bliższych relacji z moją mamą, choć wiem, że pewne „poprawne” relacje muszę utrzymywać i nie mam wyjścia i nie mogę ich tego kontaktu zupełnie pozbawić. Wobec córki także jakbym się zmieniła i podchodzę mniej entuzjastycznie z tego powodu. Za każdym razem kiedy patrzę na nią i jej obcięte włosy to mi się to przypomina – jakie miała piękne i już nie ma. Oczywiście przekazałam, że nigdy więcej nie życzę sobie czegoś takiego. Ale zastanawia mnie, co jeszcze mogę zrobić teraz po fakcie, jak zabezpieczyć przed jakimiś innymi pomysłami mojej mamy, o których nawet jeszcze mi się nie śniło że mogą się wydarzyć. I jak sobie z tym poradzić i to przeboleć.
No właśnie, jakim prawem dziadkowie pozwalają sobie na zabieranie tak INTYMNYCH momentów z dzieckiem????
Krew mnie zalewa na coś takiego!!!
Osobiście uważam to za celowe i złośliwe działanie!
To przekroczenie uprawnień!
„Wystarczy kilka dni (a najczęściej nawet jeden dzień), w którym dziecko pobudzone cukrem i elektroniką da dziadkom popalić, żeby zrozumieli to, co my próbowaliśmy im od lat powiedzieć i bardzo szybko wprowadzą swoje limity. Obiecuję.”. Właśnie testujemy. Okazuje się, że istnieje też opcja „nadal nie wprowadzą żadnych limitów, będą za to skarżyć się (wszystkim) codziennie, że dzieci są niewychowane więc nikogo nie słuchają” 😉
A u mnie w domu nie mam nic do powiedzenia w kwestii własnych dzieci babka narzuca nam dosłownie wszystko. Zamyka okna temperatura w pokoju wynosi 28 stopni. Uchylisz je ona w nocy przyjdzie zamknie odkręci kaloryfer rano poprostu wstajesz z takim bólem głowy. Ubiera dzieci jak na Syberię rajstopy przyczym nie da sobie nic powiedzieć. Pomocy. Mamy ciężką sytuację ja jestem po złamaniu kręgosłupa więc narazie nie mamy możliwości wyprowadzki a babka poprostu spędza sen z powiek. Nw zgłosić to gdzieś?