500 zł na dziecko – dlaczego pierwszemu dziecku się nie należy?
Oraz krótkie wyjaśnienie dlaczego w zasadzie cały ten program jest kompletnie pozbawiony sensu.
Rządamy pińcet!
Najpierw była 9-letnia Julka, która do Beaty Szydło napisała, że to niesprawiedliwe, że jej siostra dostanie 500 zł miesięcznie, a ona nie. Pomyślałem, że fajnie się ma jej siostra. Z moich informacji wynika, że tych pieniędzy nie dostanie jej siostra, tylko rodzice dziewczynek i to rodzice będą nimi dysponowali, z uwzględnieniem potrzeb wszystkich dzieci w rodzinie. No, ale co ja tam wiem.
Szkoda jedynie, że Julka musiała poprosić panią premier, aby jej to wytłumaczyła, bo rodzice nie byli w stanie.
Jak się okazuje jednak, jest znacznie więcej osób, które uważają takie podejście rządu za niesprawiedliwe. Stworzyli oni nawet wydarzenie „Rządamy 500 złotych też na pierwsze dziecko !” (tak, z błędem w nazwie), w którym już prawie 10.000 osób zadeklarowało udział.
Dlatego też ja, w dniu dzisiejszym, świadom praw i obowiązków, które na mnie na szczęście nie spoczywają, chciałbym odpowiedzieć na milenijne pytanie: dlaczego na pierwsze dziecko 500 zł nie ma i w najbliższym czasie nie będzie.
Ten tekst jest całkowicie apolityczny. Starałem się, aby informacje w nim zawarte, dotyczące polityki były możliwie obiektywne.
Czemu ma służyć 500+?
Na to pytanie chyba każdy z nas odpowie: chodzi o zwiększenie dzietności w naszym w kraju. O to, żebyśmy produkowali większą liczbę dzieci, bo obecne prognozy demograficzne nie wyglądają najlepiej.
Jednocześnie w związku z tym, że model rodziny 2+1 jest dość popularny, to oczywistym jest, że nie ma sensu go dofinansowywać. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że miałby on nikłe działanie motywacyjne (ci, którzy chcą dzieci i tak będą mieć, chociażby jedno, a reszty takie wsparcie nie przekona). Po drugie dlatego, że kosztowałby horrendalne pieniądze (niemal drugie tyle, co cały obecny program 500+ jeśli dobrze liczyłem, a budżet już i tak się nie domyka). No i po trzecie, niemniej ważne (uwaga, uwaga, leci prawda objawiona dla wszystkich „rządających” cudzych pieniędzy): model 2+1 nie prowadzi do wzrostu demograficznego. On do prowadzi do niżu. Z punktu widzenia państwa, nie jest on więc pożądany.
Tu nie chodzi o to, że pierwsze dziecko jest gorsze
Tak nie jest i nigdy nie było. A każdy rodzic, który wypowiada takie słowa, powinien dobrze się nad nimi zastanowić, bo krzywdzi tymi słowami nie rządzących (nie mylić z „rządającymi”), ale własne dzieci, które słuchają rozmów dorosłych znacznie częściej niż nam się wydaje.
Ten program nigdy nie miał być programem dającym ludziom wsparcie czy poczucie bezpieczeństwa i stabilności finansowej – zbyt wiele byśmy chyba oczekiwali od rządu – on miał jedynie zapewnić państwu zwiększony przyrost naturalny. To nie jest zabawa w Robin Hooda czy dobrego wujka. To jest zwyczajna inwestycja. Tym na górze nie zależy na pierwszym, drugim, trzecim, ani dziesiątym dziecku – im zależy tylko na ogólnej liczbie dzieci, bo większa ich liczba zapewni nieco stabilniejsze funkcjonowanie państwa w przyszłości i może uda się dzięki temu podtrzymać przy życiu chociażby takiego trupa jak ZUS na przykład.
Brutalne, ale prawdziwe. Żadne dziecko nie jest w tym programie pokrzywdzone. Wszystkie są tak samo przedmiotowo traktowane.
Niemniej ja sensu tego programu i tak nie widzę
Bo to, że oni planują zwiększony przyrost naturalny to jedno. A to, że rodzice potrzebują czegoś zupełnie innego niż 500 zł na koncie, to zupełnie inna sprawa (najlepiej pokazują to prognozy, które podają, że ten program zwiększy przyrost naturalny o zaledwie 10%, względem roku poprzedniego, co jest wynikiem tragicznym).
Czego więc potrzebują rodzice?
Trochę tego jest.
1. Przedszkoli i żłobków. To przede wszystkim. Nie mówię tylko o ich ilości, ale też o jakości, bo ta druga pozostawia obecnie w skali całego kraju wiele do życzenia.
2. Zatrudnienia. Niestety obecna polityka państwa przerzuca sporą część kosztów urlopu macierzyńskiego na pracodawcę powoduje, że są oni mniej skłonni do zatrudniania młodych kobiet, bo wiążą się one z większymi kosztami, niż jakikolwiek inny pracownik. To musi się zmienić.
3. Dostępu do lekarzy. Może wydawać się śmieszne, że to pojawia się w postulatach, ale czekanie w kolejce półtora roku na wycięcie migdałków, gdy dziecko powoli traci słuch (co wpływa negatywnie też na rozwój mowy), to jest jakaś pieprzona pomyłka (alternatywa to ok. 1.500 zł i zabieg za dwa tygodnie – autentyczny przypadek).
4. Większego wsparcia dla rodziców dzieci niepełnosprawnych. To jest może mniej popularny postulat, bo dotyczy mniejszej części populacji, ale jednak to wsparcie w chwili obecnej jest bardzo nikłe i gdyby nie różnego rodzaju oddolne inicjatywy (które nie wszędzie są), to byłoby wręcz fatalnie.
5. Tańszych/darmowych lekarstw. Chore dziecko to wystarczające zmartwienie dla rodzica. Dodatkowa wizyta w aptece i paragon z trzycyfrową kwotą w tym naprawdę nie pomaga.
A czy nie można tego wszystkiego załatwić za owe 500 zł?
W wielu miastach w naszym kraju już na samo przedszkole braknie. Problemu z brakiem zatrudnienia też nie rozwiąże. Musimy też pamiętać, że niestety, ale część tych pieniędzy z 500+ trafi do patologii, która je roztrwoni i na dzieci nie przeznaczy nawet złotówki – w przypadku powyższych rozwiązań tego problemu by nie było. Pieniądze trafiałyby tylko do ludzi, którzy rzeczywiście się dziećmi zajmują i efekcie ich skuteczność byłaby nieporównywalnie większa. Nie mówiąc już o tym, że te powyższe propozycje, w przeciwieństwie do programu 500+, mogłyby mieć jakiś realny wpływ na wzrost demograficzny.
Nie powinniśmy więc pytać dlaczego pierwszego dziecko nie dostanie 500 zł. Powinniśmy się raczej zapytać dlaczego nasze „mądre głowy” postawiły na zwykłą kiełbasę wyborczą, zamiast zastanowić się chociaż przez chwilę nad tym czego naprawdę potrzeba rodzicom w naszym kraju.
Prawa do zdjęcia należą do Pawel.
Oczywiście akcja z tą dziewczynką to działanie pod publikę i akurat merytorycznie niezbyt uzasadnione, ale tak jak wyżej, niezależnie od tego program 500+ to tylko wydawanie pieniędzy *w błoto*. I to ogromnych pieniędzy, które można by spożytkować dużo efektywniej. A żebyśmy jako kraj nie stali się *drugą Grecją* to i tak któraś kolejna władza będzie musiała ten program szybko zakończyć, a tym którzy zapisali się dotychczas – obniżyć datek i skrócić czas jego wypłacania, a najpewniej jedno i drugie.
Chyba, że nagle odkryjemy jakieś złoża ropy 😉 Albo staniemy się azylem dla zachodniej europy i nagle wszyscy będą u nas inwestować 🙂
Nareszcie ktoś wprowadził rozróżnienie, które już zaczynało mnie drażnić: 500 zł DLA rodziny wielodzietnej, NA drugie i kolejne dziecko, a nie DLA dziecka! Odnoszę jednak wrażenie, że rodzice doskonale o tym wiedzą, ale zmanipulować tłumy jest łatwiej, obierając sobie za środek krzywdę dziecka – w tym wypadku pierwszego. Rodzice uwielbiają wyolbrzymiać krzywdy swoich dzieci. Tak mi się przypomniało, jak na pewnym blogu pojawił się konkurs, w którym można było wygrać komputer [chyba komp, albo inny drogi sprzęt], a zadanie było skierowane do dzieci. Nagroda była jedna, dzieci kilkadziesiąt. Co stało się po ogłoszeniu wyników? Bunt mam, bo JAK ONE TERAZ MAJĄ POWIEDZIEĆ DZIECIOM, ŻE ICH PRACA NIE WYGRAŁA? No bo przecież czy to rola rodzica, żeby wyjaśniać dzieciom kwestie podstawowe? Np. na czym polega konkurs, konkurencja, albo – wracając do tematu – rzeczywiste założenia programu?
No.
Z resztą się zgadzam.
Mnie to w ogóle rozbraja sytuacja, w której rodzic robi za dziecko pracę na konkurs. Czego on go uczy? Jaki przykład mu daje? Niestety to się zdarza bardzo często. A z taką sytuacją jaką opisałaś, też się już spotkałem.
Ta albo też konkursy na fb (za ilość) lajków i pisanie do znajomych, udostępnianie na tablicy by znajomi rodziców głosowali, badz po forach proszenie różnych o głosy. Są tak samo właśnie wychowawcze…Jak te przykłady powyżej. Bo nie ma w tym przypadku znaczenia wkład dziecka w pracę czy efekty jego pracy, tylko jest zalezne od ilości znajomych których mają rodzice….
Jak by nie było, to całkiem fajnie, że dają te 500 zł – dla wielu rodzin to spore wsparcie. Lepsze to, niż nic. Ale niestety zawsze znajdą się tacy, którym nie dogodzisz – będą krzyczeli, że niesprawiedliwie, że pierwsze dziecko gorsze, że dla patologii (bo przecież tylko patologia ma więcej niż jedno dziecko, nie?). A już podejście, że wszystkie te pieniądze mają iść dla tego drugiego dziecka, jest jakąś totalną pomyłką. Aż trudno mi uwierzyć, że ktoś wpadł na tak abstrakcyjny pomysł…
Jasne, wiele rodzin na tym skorzysta. Niestety skorzystają też tacy, którzy tego nie potrzebują albo tacy, którzy to źle wykorzystają. Więc jako jednostki, niektórzy z nas będą mieć lepiej – jednak jako społeczeństwo – nie jestem pewny.
Kamilu, tak długo jak pieniądze trafiają do tych, którzy faktycznie płacą podatki, nie powinieneś się czepiać. Niepotrzebnie powielasz schemat „bogatemu nie powinno przyslugowac” w części swej wypowiedzi.
100% przyznaję Ci rację. Nie wiem o czym myślałem pisząc o tych, którzy nie potrzebują pieniędzy, ale raczej nie chodziło mi o to, żeby zrobić górne kryterium dochodowe.
Ale dlaczego? Wszak, zgodnie z treścią Konstytucji, wszyscy jesteśmy równi. Nie wystarczy, że już teraz mamy tak wiele grup uprzywilejowanych (np. mundurówka, górnictwo, rolnictwo)? Zgadzam się z Tobą w tym, że projekt powinien być inaczej skonstruowany (np. darmowe przedszkola i żłobki, nawet te prywatne i zmiana podejścia do dziecięcej służby zdrowia). Co więcej – uważam, że zamiast becikowego powinny być wyprawki dla każdego noworodka. Jednakże projekty te byłyby mniej chwytliwe medialnie, w związku z czym polskim politykom na nich niekoniecznie zależy. Szkoda tylko, że projekty te zostaną sfinansowane zarówno podwyżką danin (ceny w sklepach dodatkowo podskoczą przez podatek od obrotu), jak i… dodatkowymi daninami na utrzymanie miejsc pracy dla osób „prowadzących” te dotacje celowe.
Znaczy prywatnie jestem za tym, aby wszystkie grupy uprzywilejowane znieść, bo są one utrzymywane kosztem reszty społeczeństwa. Czyli mamy wyzysk większości, przez mniejszość, co nie powinno mieć miejsca. Czy to w przypadku rodziców, jak z powyższym programem, czy to w przypadku górnictwa, rolnictwa i innych. Państwo powinno sprawować nadzór nad działaniami obywateli, ale samo nie powinno działać zbyt wiele, bo to prowadzi do zbyt wielkich nadużyć i zbyt dużego marnotrawienia naszych wspólnych pieniędzy. A gdyby nam ich na wstępie nie zabierano, to nie potrzebowalibyśmy państwowego wsparcia.
hmmm a ja dziękuję za wyprawkę dla drugiego dziecka bo po co mi ona? dla pierwszego kupiłam wszystko co niezbędne, jednorazowe nie było więc zostało też dla drugiego, za becikowe mogłam starszemu dziecku kupić większe łóżko a małe poszło dla malucha, także nie każdemu odpowiada to samo 🙂
mnie 500+ do posiadania kolejnego dziecka nie przekona – potrzebowalibyśmy większego samochodu a tu 500 zł niestety sprawy nie załatwi 😀 ale owszem, są tacy co się cieszą, a Ci co mają jedno mówią „ale Wam dobrze, dostaniecie 5 stów za darmo”
co do uprzywilejowania rolnictwa – rolnik rolnikowi nie równy, ale tak może napisać tylko ktoś kto nim nie jest i nie zna jego pracy…
Odnośnie pomysłów na opcję dotacji rodziców to jeszcze nie znalazł się taki, który by wszys
no właśnie wywodzę się z rolniczej rodziny poza tym dalej mieszkam na wsi i wiem co to praca 24h/365 dni w roku bez świąt, urlopu i takie tam, za dzień zwolnienia masz 10zł a kto za ciebie wtedy zrobi? no przecież nikt… widzę jak rolnicy żyją teraz kiedy jest trudna sytuacja i znam już kilka przypadków kiedy z powodu postępującej biedy w rodzinie przytrafiły się tragedie 🙁 dziś nawet w kolejce w sklepie słyszałam rozmowę dwóch kobiet, że znów im cenę mleka obniżyli o 5 gr i dostają już tylko 0,85 gr/litr, a czy produkty mleczarskie w sklepach potaniały? kupuję wciąż i jakoś różnicy nie zauważyłam… znajomy ma dużą chlewnię która stoi pusta bo cena tuczników jest niska, cena chowu przewyższa cenę sprzedaży, zbytu nie ma więc co z nimi robić? nie jest tak jak piszesz, że ktoś to kupi… tak samo było z nadprodukcją mleka, ludzie nawet po setki tysięcy złotych kar płacą, wiedziałeś o tym? bardziej się opłacało wylewać szczerze mówiąc 😉 mi tylko otwiera się nóż w kieszeni na „rolników” którzy mają po 3ha dla samego ubezpieczenia w krusie a zapierdzielają za granicą na czarno i bujają się furami że hoho, znam też rolników którzy nawet nie pracują w swoich „gospodarstwach”, które notabene bardziej przypominają wielkie przedsiębiorstwa, dlatego też absolutnie jestem za tym, że składki powinny być zależne od realnych przychodów gospodarstwa, bo niektórzy na papierze mają 10ha a obrabiają 100ha więc oczywiste że i dochód mają większy… do opieki pójdą nawet po 60 zł bo przecież im się należy prawda? Inaczej pracuje ktoś kto tylko uprawia ziemię czyli pracuje tylko kilka tygodni w roku, inaczej ktoś kto hoduje zwierzęta i pracuje 365 dni, no ciężko to sobie wyobrazić nie znając tego od podszewki 🙂 tylko czy ktoś wymyślił sensowny system podatków dla rolników? no właśnie nie i tu jest problem… jak w każdej dziedzinie – „jeszcze nie znalazł się taki, który by wszystkim dogodzil” – Twoje słowa 🙂 jestem jak najbardziej ZA uregulowaniem takich kwestii bo sama dobrze wiem, że to co jest teraz jest niesprawiedliwe, nawet pomiędzy rolnikami
Ano, jeśli Kowalski ma krowy, bo ma je też Nowak (i tak w kilku okręgach) albo jeden zasieje na całym polu ziemniaki, bo tak zrobił w zeszłym roku jego sąsiad i dobrze na tym wyszedł, to właśnie tak się to kończy: czegoś jest za dużo i jak ma to rozsądnie kosztować w skupach?
no tak dokładnie jest, kilka lat temu jeden rolnik zgarnął kupę kasy za rzepak, rok później połowa pól w okolicy zasiana została rzepakiem – dostali za niego o połowę mniej, jeszcze posądzali tamtego o kłamstwo, że on wcale tyle nie dostał tylko oszukał 🙂 później rzucili się na kukurydzę i znów ceny pospadały, bodajże rok temu miała wejść dopłata do roślin wysokobiałkowych, mówiono o 1200zł/ha, ludzie ponasiewali nie wiadomo czego, niektórzy nawet nie pokosili… jako że areał upraw się zwiększył to i dopłaty spadły do chyba 300-400 zł i tak się ludzie burzyli że oszukano ich bo miało być 1200… ja nie ogarniam takiego rozumowania i tej pazerności…
” Powiedz mi czym różni się praca rolnika i przedsiębiorstwa produkcyjnego? ” – ja też zadaję to samo pytanie za każdym razem, kiedy rolnicy krzyczą, że im się należy, bo tak, bo oni produkują jedzenia i nas karmią… No dobrze, ale firmy krawieckie nas ubierają, sprzątające sprawiają, że nie toniemy (zbytnio) w śmieciach, wodociągi dają wodę zdatną do picia po przegotowaniu itd. Kot, zakałdając firmę nie tyra całymi latami bez urlopu po kilkanaście godzin na dobę?
nie wiem czy miałaś styczność z pracą na wsi ale niektóre jej gałęzie są specyficzne, opieka nad zwierzętami to jednak praca 24/dobę 😉 ja nie jestem za strajkami i przywilejami w ogóle, bo dlaczego na przykład rząd miałby pomóc frankowiczom a tym co spłacają kredyty w PLN już nie?
Bardzo dobry wpis. Bez politycznych uniesień. Mądry. Temat już tak oklepany, że nie chce mi się wchodzić w kolejne umieszczone posty blogerów, tu weszłam.
Ale Ty to przecież wiesz. Lubię tu zaglądać, bo można prowadzić bloga treściwie, rzetelnie i bez zbędnych fajerwerków czy wabików 😛
Do Twoich postulatów dodałabym jeszcze jakąś realną pomoc/perspektywę posiadania własnego lokum. Wiele osób wstrzymuje decyzję o potomstwie własnie przez warunki mieszkaniowe – i doskonale to rozumiem! Jeżeli „niedoszli” rodzice wynajmują mieszkanie 1-2 pokojowe lub mieszkają na pokoju u rodziców to jak mają decydować się na dziecko? Przecież to dziecko będzie dorastać i wymagać własnej przestrzeni. Nawet jeśli zdecydują się na jedno to na tej kawalerce do czasu dadzą sobie radę (sami tak mieliśmy) – ale później trzeba rozglądać się za czymś większym. Więc o kolejnych dzieciach nie ma mowy. To takie moje drobne przemyślenia 🙂
Prawda, też o tym pomyślałem jakiś czas po publikacji. Mieszkanie/dom ma duże znaczenie. Program MDM wydaje się jakimś początkiem, ale słyszałem, że mają go wycofać, więc to byłby krok wstecz.
Kamil, na jakimś TVN czy innym tego typu portalu czytałam, że to 500+ to tylko część programu pomocy rodzinom i mają właśnie wziąć się za mieszkanie, zlikwidować MDM (chyba w 2018) a wprowadzić Narodowy Program Budowy Mieszkań. Państwo ma postawić a rodzice mają spłacać to w czynszu i oszczędzać coś w stylu książeczki mieszkaniowej. Dokładnie nie pamiętam na jakiej zasadzie to miało być… Zobaczymy 😉
Najem sam w sobie nie jest taki zły! Dużo większym problemem jest nasz dziki dość rynek najmu i stosunkowo mała popularność wynajmu długoterminowego. Teraz królują umowy na rok albo kilka miesięcy, żeby latem zarobić jeszcze na turystach. O możliwości choćby tymczasowego zameldowania w większości przypadków można zapomnieć.
Pokuszę się o stwierdzenie, że stabilna umowa najmu może być nawet lepsza niż zaciągnięty na granicy możliwości kredyt. Z tą dodatkową zaletą, że wynajem większego mieszkania to nieporównywalnie łatwiejsza przeprawa niż sprzedaż i zakup nieruchomości 🙂 Największy spokój daje chyba pewność, że będziemy mogli mieszkać w danym miejscu przez co najmniej kilka-kilkanaście lat. I tu widzę pole do popisu.
Justyna, oczywiście najem też może być opcją. Sami wynajmowaliśmy mieszkania – wpierw kawalerkę (oczywiście bez meldunku) – mieszkaliśmy tam prawie 2 lata, jednak właścicielka wyszła za mąż i mieszkanie remontowała dla siebie więc musieliśmy się wyprowadzić. Cena za wynajem w centrum Gdyni była wtedy bardzo niska bo 750 zł (dlatego, że nie było pralki i lodówki). Następnie wynajmowaliśmy ze znajomym mieszkanie 3 pokojowe (dzielnica na uboczu). Wpierw za wynajem płaciliśmy 1000 a później 1100, bo właściciel zapowiedział, że co roku może nam podnosić czynsz o 10% ceny aktualnego czynszu. Czyli w kolejnym roku mieszkanie kosztowały by nas już ok. 1200, później 1300 itd. Mówię tylko o zapłacie dla właściciela – nie o czynszu do spółdzielni czy innych opłatach, które my również opłacaliśmy. Oczywiście mieszkanie również bez meldunku. Zdecydowaliśmy, że nie chcemy już płacić komuś za coś co nigdy nie będzie nasze i w każdej chwili ten ktoś może nas wywalić (miesiąc wypowiedzenia) i po 1,5 roku udało nam się zaciągnąć taki właśnie „na granicy możliwości” kredyt. W tej chwili mamy mieszkanie ponad 50 m, rata kredytu wynosi około 900 zł. Mam jednak pewność, że dopóki płacę nikt mnie nie wywali 🙂 Kiedyś (gdy mieszkałam w innym mieście) mieliśmy opcję wynajmu długoterminowego. Za mieszkanie 2 pokojowe ze stałym meldunkiem Pan zażądał 30 tyś „wpisowego” + oczywiście co miesiąc opłata dla niego i rachunki. Dla porównania powiem, że mieszkanie w miejscowości obok (10km odległości) o podobnym metrażu kosztowało 70 tyś. Więc zgadzam się z Tobą w pełni, że wynajem dla rodziny z dziećmi jest ryzykowny. Chciałabyś np. zrobić remont i pokój dla dziecka – rezygnujesz, bo przecież za miesiąc właściciel może Ci wręczyć wypowiedzenie i kasa pójdzie w błoto. To zjawisko o którym piszesz w Gdyni jest bardzo popularne – wynajem na okres od września do czerwca, bo na wakacje można zarobić kilka razy tyle (np. za 5 dni Heinekena można zgarnąć nawet z 2 tyś).
A czego ja „rządam”? Powiedzmy, że mogłabym być matką wielodzietną, 4-5 dzieci? Czemu nie.
Jednocześnie nie bardzo mam ochotę oddawać świeżo urodzone dziecko do instytucji, żeby je wychowywała za mnie. Muszę więc iść na urlop wychowawczy. Oh 5x 3 lata wychowawczego, ładna luka w pracy, piękna emerytura… Żądam sensownego systemu, dzięki któremu nie zostanę na starość bez środków do życia po tym jak wychowałam państwu nowych podatników… Żądam zlikwidowania vatu na produkty dla dzieci 😉
Żądam dostępu do mieszkań. Może bym i chciała mieć gromadkę ku chwale Ojczyzny, ale gdzie z nią mieszkać? MDM ok, ale nadal mało kto ma zdolność kredytową! A już z gromadką to bez szans…. 500zł w takiej sytuacji w sumie nie pogardzę. Wychowuję dziecko ja a nie instytucja i nie zostaję bez kasy. Wsparcie jakieś tam jest. Ale mam nadzieję, że na tym drogi Rządzie nie poprzestaniecie.
A propos emerytur (fan fact do refleksji): w Szwajcarii pierwszy filar jest obowiązkowy dla wszystkich mieszkańców od 21 roku życia. Niezależnie od tego czy się pracuje, uczy, czy pracuje w domu.
No a poza tym zgadzam się z wpisem: też się zastanawiałam dlaczego nie podpatrzono rozwiązań zagranicznych (no ale to chyba cecha wspólna wszelkich naszych władz) i nie wyciągnięto właściwych wniosków. Bo – tak mi się przynajmniej wydaje – wyprawki szkolne, system wypożyczania podręczników (np. Francja), darmowe obiady dla wszyskich, zajęcia pozalekcyjne, ferie, kursy językowe, zaawansowane przedmiotowe laboratoria w szkołach (USA), zróżnicowane zajęcia sportowe, pomoc specjalistyczna dla rodziców i dzieć oraz wspomniane przedszkola i żłobki miałyby wg mnie więcej sensu w dalekosiężnej perspektywie.
A kwestia wynagrodzenia matek lub ojców czy dziadków za pozostanie z dziećmi w domu i praca na rzecz ich wychowania to jest osobna, choć równie ważna kwestia. Czy w jakimś kraju wprowadzono w tym zakresie rozsądne rozwiązania? Pewnie, że u nas jest roczny macierzyński płatny (jak się ma pracę?) co stawia nas w grupie uprzywilejowanej (dla tych, którzy chcą tak długo pracować w domu) względem co najmniej kilku krajów, ale co dalej? Czy są jakieś zachęcające pracodawców rozwiązania względem zatrudniania (chętnych) rodziców na ileś tam procent etatu? Czy będą?
Kiełbasa wyborcza jest łatwiejsza. Dajesz i nie musisz nikomu tłumaczyć się z rezultatów. Rodziny się cieszą, bo po raz pierwszy od wielu lat, ktoś poprawił ich los ot tak, bez żadnych warunków.
Zamiast programu 500+ skupiłbym się na pracy. To dla mnie najważniejszy postulat.Przekazałbym nawet 17 mld zł. Mając dobrą pracę, nie musimy się martwić o utrzymanie dzieci. Jeśli nie ma miejsca w przedszkolu, stać nas na opiekę prywatną. Jeśli brakuje na kupno mieszkania, mamy pieniądze na jego wynajem itd…
Tylko wiesz, oni by pewnie wpadli na pomysł, żeby „stworzyć miejsca pracy”. A państwowa praca to droga donikąd. Ktoś musiałby wreszcie pomyśleć o tym, aby zmniejszyć podatki obciążające normalną pracę, uprościć je i zwolnić na początek 50% administracji państwowej, która zajmuje się tymi wszystkimi daninami. To byłby duży zastrzyk finansowy dla ludzi (20-30% wyższa pensja? 50%?), a ogromna ilość ludzi na rynku pracy, którzy wreszcie byliby wartościowi dla gospodarki też byłaby dodatkowym kopem.
@rodzinneporachunki:disqus , @BlogOjciec:disqus Może nie wiecie, ale dzięki temu powstaną miejsca pracy. W urzędach. Już mówi się o wzroście zatrudnienia w urzędach, które będą rozpatrywały wnioski. To co? Nie jest już lepiej? Przypomnę tylko, że jeszcze nie dawno TK uznał obecną kwotę wolną od podatku za niezgodną z konstytucją. Ciekawe, że Państwo stać na danie 500 PLN, a nie stać na obniżenie podatków o tę samą kwotę…
Świetnie. Cieszę się. Strasznie. Bardziej bym chyba nie mógł. Nie ma to jak dobra posada, która poza przejadaniem publicznych pieniędzy nie przyczynia się społeczeństwu absolutnie niczym.
W końcu głos rozsądku! Dzięki za ten wpis.
…..” czego naprawdę potrzeba rodzicom w naszym kraju….” — hmmmm….. te „mądre głowy” powinny NAJPIERW zastanowić się nad tym czego naprawdę potrzebują DZIECI, bo potrzeby dzieci są zawsze na pierwszy miejscu przed tymi rodziców.
…..” czego naprawdę potrzeba rodzicom w naszym kraju….” — hmmmm….. te „mądre głowy” powinny NAJPIERW zastanowić się nad tym czego naprawdę potrzebują DZIECI, bo potrzeby dzieci są zawsze na pierwszy miejscu przed tymi rodziców.
kochana jestem tatą, potrzeby dzieci najważniejsze, ale rząd niech da odpowiednią prace rodzicom to wtedy ja jako tata dam moim dzieciom to czego potrzebują naprawdę oprócz miłości, czyli jedzenia, zabawy, wyjazdów etc,etc…
A od kiedy to rząd daje prace? Oczywiście – w urzędzie możesz ją dostać, najczęściej za marne pieniądze, a jednocześnie bedziesz narzekać na rosnącą biurokrację. Najpierw poznajcie choć podstawy ekonomii, a dopiero potem wysnuwajcie zadania.
„A każdy rodzic, który wypowiada takie słowa, powinien dobrze się nad nimi zastanowić, bo krzywdzi tymi słowami nie rządzących (nie mylić z „rządającymi”), ale własne dzieci, które słuchają rozmów dorosłych znacznie częściej niż nam się wydaje.”
Amen.
Z jednej strony każda pomoc się przyda. Te 500 zł to jest dla części rodzin bardzo dużo, a dla innych to tylko kropla w morzu. Czy zachęci to rodzenia kolejnych dzieci, pewnie nie. Myślę, że nie jest to najgorsze rozwiązanie, ale do optimum mu bardzo daleko.
Dużo lepiej sprawdziłoby się dofinansowanie leków, przedszkoli czy rozwoju świetlic dla dzieci z mniej zamożnych rodzin, tak żeby miały lepsze warunki do rozwoju.
Ja bym do punktu 3 czego potrzebują rodzice dodała opieki ginekologa podczas ciąży bo szczerze nie znam osoby która w ciąży nie chodziła do ginekologa prywatnie z różnych powodów ale generalnie opieka nad kobietą w ciąży kuleje
U naszej znajomej w ogóle była historia, że chodziła do państwowej lekarki bezpłatnie i ona po dwóch miesiącach ciąży, w czasie których wystawiała L4, stwierdziła że na kolejny (piąty czy szósty) miesiąc nie może L4 wystawić. Bo nie. Ale jeśli znajoma poszłaby do niej prywatnie to bez problemu. Koszt wizyty 120 zł i L4 tylko na dwa tygodnie, więc w sumie 240 zł miesięcznie. Bo L4 jak się okazuje też może być powodem do szantażowania pacjentów. Jednym słowem: masakra.
Czy rzeczywiście chodzi o zwiększenie dzietności w naszym w kraju? Dla rodzin 2+1 żadna motywacja, owszem. A dla rodzin 2+5? Chyba nie wydadzą na świat 6go dziecka dla 500 zł? Zapomogą i nagrodą za wielodzietność, tym jest ten program.
Mam dwójkę. Super, że się 'załapię’, taki bonus od państwa, choć nie głosowałam za pomysłodawcami. Natomiast o trzecim dziecku ja akurat nawet nie myślę. Gdybym miała tylko jedno dziecko i nie chciała więcej, to 500 zł też by nie skusiło. Tak to działa, dla każdego 'normalnego’, odpowiedzialnego rodzica. Szkoda, że tysiące tych z pogranicza patologii teraz sobie robi dzieci, właśnie dla tych 500 złotych, aż żal tych dzieci.
Dokładnie, o 500zł to taki tymczasowy chwyt reklamowy zamiast prawdziwych zmian. Bo o tym, że za kilka lat to zniosa jestem przekonana.
Z jednej strony, teraz ten pomysł krytykujemy, z drugiej – aż strach pomyśleć, co będzie się dziać za kilka lat jak spróbują te 500 zł zabrać…
Nie wiem czy uderzasz w mój wpis, czy to zwykły zbieg okoliczności, ale ja jestem rodzicem, który zadał pytanie w czym moje dziecko jest gorsze. Jesteśmy pracującymi rodzicami (na pełnych etatach, z umowami o prace, żadne tam śmieciówki). Wielu ludziom wydaje się (jakże mylnie!), że wszystko spada nam z nieba. Że posiadajac jedno dziecko możemy sobie pozwolić na kino i basen i zajęcia dodatkowe w pakiecie i pełno innych atrakcji, na które sorry-memory, ale przy dwójce, czy trójce już ciężej. Nikt nie bierze pod uwagę, że jadąc na basen z Janem, wolę zabrać jego kolegę, bądź kuzyna, bowiem pakiet 2+2 jest bardziej opłacalny niż 2+1, wyobraź sobie, że są pakiety, gdzie to drugie dziecko wchodzi za darmo. Tadam. Za jedno ZAWSZE płacę. Moja druga ciąża z kolei wyniesie mnie kilka tysięcy. Mogłabym taniej, mogłabym na NFZ, ale nie w moim przypadku. To 500 złotych nie pokryłoby mi wizyt ginekologicznych z badaniami. 🙂
Mogłabym oczywiście powołać na świat drugie dziecko, a nawet trzecie, ale no ni w ząb, nie przekonują mnie te stówy. Mnie interesuje to co wymieniasz w punktach, bo widzisz płaciłam za prywatne przedszkole (za które w pewnym momencie naprawdę nie było nas stać i musieliśmy się nieźle napocić, bo ja nie miałam pracy), do publicznego się nie dostał. Teoretycznie mówi się, że posiadając jedno ma się mniej wydatków. Być może. Ale ja pierwszy rok mojego syna spędziłam u lekarzy i na rehabilitacjach, wydając wiele tysięcy złotych na leczenie. Pytasz co daje mi Państwo? Gówno mi daje. 😉 A kiedy wreszcie dać może ( a właściwie ODDAĆ moje pieniądze!) to ja jednak nie dostanę, bo mam tylko jedno dziecko. I pal licho, słowa bym nie powiedziała, gdyby był kryteria dochodowe. Okej, mając trójkę dzieci masz teoretycznie razy trzy wydatki, rozumiem, kumam, przy takich dochodach jak nasze będzie inaczej, niż z jednym. Ale skoro Pan Wiesiu, który zarabia miesięcznie 20 patoli otrzyma te 500 złotych (i nie żeby mu się nie należało!), a ja nie, choć mam ciężej niż ten Pan Wiesiu (nie mam 20 patoli w miesiącu), to już jest problem. I nie dziw się, że ludzie się wkurzają.
Ale ja ogólnie jestem przeciwniczką socjali w Polsce. Dla mnie ta ustawa nie byłaby dobra nawet gdyby dawali każdemu. Ja sobie bez tych pieniędzy poradzę. Sama sobie zapracuję. Ale łatwiej by mi było, gdybym miała darmowe leczenie dla syna, publiczne placówki itp. Do kina wbrew pozorom też nie jeździmy co miesiąc.
Kiełbasa wyborcza? No właśnie. Sedno sprawy. I właśnie dlatego, że ludzie głosowali „bo chcieli dostać” teraz się irytują. Ja nie głosowałam. 😉 A za rok zaczną się rodzić niezbyt chciani obywatele, których rodzice powołają na świat dla kasy. Ciekawy projekt.
3. Dostępu do lekarzy. Może wydawać się śmieszne, że to pojawia się w postulatach, ale czekanie w kolejce półtora roku na wycięcie migdałków, gdy dziecko powoli traci słuch (co wpływa negatywnie też na rozwój mowy), to jest jakaś pieprzona pomyłka (alternatywa to ok. 1.500 zł i zabieg za dwa tygodnie – autentyczny przypadek).
To jest jeszcze „zabawniejsze” – czekanie półtora roku, przeziębienie, przegapienie terminu z powodu choroby, czekanie kolejne pół roku, przeziębienie, przegapienie terminu, czekanie… zapłacenie 1500 zł i święty spokój. A po roku to samo, już bez wygłupów z NFZ, bo szkoda i dziecka i nerwów. Migdałki to akurat świetny przykład, bo przeziębienie napędza migdałki, migdałki napędzają przeziębienie – perpetuum mobile.
@matkaprezesa:disqus wiesz dobrze, że demografia pada na pysk. Coraz mniej dzieci się rodzi, co przekłada się na nasze – i moje i Twoje – obciążenie podatkami. Będzie jeszcze gorzej. To, co słusznie zauważył Kamil, to fakt, że pieniądze nie są dla dzieci, ani na dzieci! Są dla rodziców, którzy mają więcej niż jedno dziecko. W sumie to nie Twoje dziecko jest gorsze od innych, tylko (przepraszam za stwierdzenie) Ty jesteś kiepskim rodzicem, bo masz tylko jedno dziecko – a możesz (ale nie chcesz) mieć więcej dzieci. Państwo chodzi o zwiększenie przyrostu (i słusznie), ale metody są niewłaściwe.
Problemów rodzice w Polsce mają mnóstwo. Nie raz już pisałem, jak w takim Wałbrzychu, gdzie mieszka około 140 tyś mieszkańców, były swego czasu 3 żłobki, w których było około 150 miejsc (2011 rok). Prywatnych jeszcze wtedy nie było. Wtedy dostać się do takiej placówki było cudem, a pracujący rodzice z bliźniakami mieli mniejsze szanse, niż samotna matka na socjalu z jednym dzieckiem. Kto
„Ty jesteś kiepskim rodzicem, bo masz tylko jedno dziecko – a możesz (ale nie chcesz) mieć więcej dzieci.” – mogę, ale nie chcę? To chyba nie o mnie. 🙂
Jeżeli chodzi o przyrost, to jest to nadal niewłaściwe. Ludzie tacy jak jak ja nie zdecydują się dla 500 złotych na drugie dziecko, bo wiedzą, że do tego potrzeba czegoś więcej. Przyrost będzie najbardziej widoczny w rodzinach, w których te pieniądze będą jedynym ,,żywicielem”. Więc już za rok zaczną się rodzić dzieci „dla ustawy” i „dla kasy”. Ja twierdzę, że są to pieniądze DLA dzieci i NA dzieci nie dla rodziców i NA rodziców. Ale ja sama zaspakajam podstawowe potrzeby mojego syna. 😉
Jestem przeciwna wszelkim socjalom w Polsce. Nie tędy droga. A ta ustawa i tak jest o dupy kant. 😉 Moi rodzice mają dwójkę dzieci, mnie i mojego nadal niepełnoletniego brata (lat 16). Nic nie dostaną, mimo iż nie są (jak to nazywasz) „kiepskimi rodzicami”.
Wciąż uważam, że kasa jest dla rodziców, ale niekoniecznie dla dzieci. Pisałem oczywiście z przekąsem, że marny z Ciebie rodzic, bo ja mam dwójkę tylko dlatego, że urodziły się bliźniaki i w obecnej sytuacji pewnie nie zdecydowalibyśmy się na kolejne. Oczywiście dobrze by było, żeby te pieniądze były wydatkowane właśnie na dzieci, ale to w wielu przypadkach pobożne życzenie. Już teraz u mnie w pracy ludzie zgłaszają się, że chcą pracować „na czarno”, żeby dostać 500 PLN. Gdybym tego sam nie słyszał, to bym nie uwierzył… Ja, jak pisałem na swoim blogu mam zamiar te pieniądze oszczędzać na przyszłość moich dzieci, bo wydać to ja je jeszcze zdążę, a jak długo je dostanę? Tego nikt nie wie 😉
Mnie stać na drugie dziecko, bez dwóch zdań, chodzi w moim przypadku o kwestię zdrowotne, ale to już nie temat na publiczne wynurzenia.
Niestety ludzie kombinują. Mojego Artura przyjaciela pracuje w MOPSie w jednym z dużych miast nad morzem. 😉 Historie, które on opowiada wołają o pomstę, tylko nie wiem dokąd. Kobiecina, która oddaje dwójkę starszych dzieci do DD, bo „są za drodzy w utrzymaniu”, a potem ma pretensje, że na młodsze dzieci nie dostanie już takich pieniędzy … Można by mnożyć, a mnożyć. Moja „znajoma” (specjalnie wstawiam to w cudzysłowie, bo znamy się, owszem, ale kontaktów nie utrzymujemy), wyśmiała mnie, że chodzę do pracy, bo „ona ma wszystko z MOPSu”. Bosko nie? 🙂
Właśnie czytam – nie miałem pojęcia, że o tym pisałaś 🙂
Wiesz – takich przypadków jak Ty na pewno jest pełno. I wszystkie są warte wsparcia. Ale właśnie dlatego napisałem ten tekst – nie po to jest ten program. Ja nie oceniam czy to dobrze czy to źle, ja stwierdzam fakt.
Natomiast oceniam sam fakt, że rozdawnictwo czy wszystkim czy części, to nie jest to, czego rodzice potrzebują. Są inne, ważniejsze rzeczy.
Rozdawanie nigdy nie było dobre. Bo to nie poprawia bytu wszystkich rodziców, to nie jest system prorodzinny. Poprawia byt tylko konkretnych jednostkom.
No tak… nawet Ty pochyliłeś się nad tematem. Dawno nie komentowałem, ale tym razem musiałem 😉 Mam dwójkę dzieci, dostanę te „pińcet” złotych, w dodatku je wezmę i zrobię to, co napisałem na swoim blogu. Jestem jednak bardzo przeciwny temu programowi, bo może dadzą mi 500, ale ile zabiorą, żeby to sfinansować?
Jako osoba jeszcze bezdzietna uważam, że to właśnie decyzję o pierwszym dziecku w rodzinie powinno się wspierać, ułatwiać, i zdecydowanie nie żywą gotówką. Przestawienie z trybu „jesteśmy sami, robimy co chcemy” na „mamy potomstwo” wydaje się tak wielką rewolucją, wywróceniem wszystkiego do góry nogami, często całkowitą zmianą trybu życia, że przesadnie długo tkwimy w punkcie „dziecko? Bardzo bym chciała, ale jeszcze nie teraz”. Oczywiście, że model 2+1 nie zapewnia wzrostu demograficznego… ale na pewno zapewnia wzrost lepszy niż 2+możekiedyś 🙂 Mam wrażenie , że decyzja o pierwszym dziecku jest dużo większą życiową rewolucją niż decyzja o kolejnym. Z chęcią usłyszę co na ten temat sądzą rodzice dwóch lub więcej dzieci 🙂
Ja z kolei uważam, że są osoby, które chcą mieć dzieci i takie, które dzieci nie chcą mieć. Tych pierwszych przekonywać nie trzeba, a tych drugich raczej się nie da. Łatwiej jest więc przekonać tych, którzy już ileś tam dzieci mają. Niemniej jest to całkowicie moja opinia, a nie jakieś fakty oparte o badania 🙂
Jest jeszcze trzecia grupa, osoby które chcą mieć kiedyś dzieci, ale… [tu wstaw dowolną przeszkodę, finansową bądź nie]. I tu jest właśnie pole do poprawy. Nie trzeba ich (nas, bo też w tej grupie jestem) przekonywać do samego faktu posiadania dzieci, a raczej ułatwić/przyspieszyć podjęcie tej decyzji. A potem, tak jak piszesz, do kolejnego łatwiej przekonać niż do pierwszego 🙂
I do tego też potrzebne są moje alternatywy, a nie obecne 500+ 🙂
Dokładnie 🙂 Już nawet zamiana tych 500 w gotówce na 500 odjęte od podatku podziałałoby moim zdaniem lepiej.
jestem w podobnej grupie jak Ty Justyno (znaczy jeszcze bezdzietna, młoda) i żeby zachęcić mnie do posiadania dzieci to: ceny mieszkań nie powinny być tak wysokie w stosunku do zarobków, pewność tego że będę miała możliwość wrócić do pracy po urlopie macierzyńskim LUB jeśli będę chciała zostać w domu to mój mąż będzie w stanie utrzymać rodzinę;)
Migdałki to świetny przykład. W zeszłym tygodniu wybraliśmy się z naszym trzylatkiem na konsultacje laryngologiczną do Kajetan. Oczywiście prywatnie, bo pierwszy termin z NFZ to czerwiec. Otrzymaliśmy skierowanie na wycięcie migdałka i drenaż uszu. Spytaliśmy o termin operacji z NFZ i usłyszeliśmy: „Luty 2017r,, nie chwila… tak 2017r.” 🙂 A prywatnie? W następnym miesiącu, koszt 3800zł.
A jeszcze wczoraj oglądałem debatę w TVP o sytuacji w służbie zdrowia i odniosłem wrażenie, że przez większość czasu mówiono o tym jak to brakuje specjalistów. Tylko w tym przypadku Ci sami specjaliści operują na NFZ i prywatnie i to nie brak specjalistów jest problemem tylko limity narzucone przez NFZ na liczbę takich operacji.
Limity i fakt, że sprzęt NFZ jest wykorzystywany przez lekarzy na potrzeby ich prywatnych praktyk.
Odnośnie migdałków, to rozejrzyj się w innych placówkach. Ceny są bardzo zróżnicowane. Ja za migdałka i drenaż uszu płaciłam 1900.
Uważam, że każdy ma tyle dzieci na ile ich stać! A 500 powinni dać od rodziny a nie od ilości dzieci.. nie każda rodzinna 3+ jest odrazu patologia..w większości z nich dobrze się mają.. jednak nie zrobią sobie teraz 6. A ci co teraz mają 1 a zrobią 4 dla pieniędzy! ? To podziwiam. Ustawa jest teraz a czy nie odwołują jej za rok dwa 5 nikt mi nie zagwarantuje.dla mnie nic nie zmienia.. 500 zł nie dostanę jako klasyczna rodzina…
Jeśli mam być szczera, to nigdy nie wczytywałam się w to kto, co i ile dostanie. Może to egoistyczne, ale wychodzę ze staromodnego założenia, że chcesz na kogoś liczyć licz na siebie. Wiem, że jestem w lepszej sytuacji niż część osób, które to świadczenie dostaną, ale wypowiadam się tylko i wyłącznie w swoim imieniu.
Czy byłoby fajnie dostać 500 zł na dziecko? Nawet to pierwsze i z założenia jedyne? Pewnie! Ale wolę nie rozwodzić się nad tym, bo i tak nic to nie zmieni. Zamiast tego skupiam się na tym, jak żyć, co zrobić, żeby bez rządowego programu (jakiegokolwiek) radzić sobie samemu. Bywa ciężko, ale cóż, droga na szczyt wiedzie pod górę.
Zgadzam się w całej rozciągłości, że ta kasa mogłaby być przeznaczona na rzeczy, które wymieniłeś (żłobki, leki, możliwości zatrudnienia) – to byłaby faktyczna, długofalowa pomoc dla wszystkich, pozbawiona całej tej sensacyjnej otoczki co, komu i w jakiej ilości się należy…
„Zamiast tego skupiam się na tym, jak żyć, co zrobić, żeby bez rządowego programu (jakiegokolwiek) radzić sobie samemu.”
Szczególnie, że za rok, dwa albo pięć tego programu może nie być 🙂
Dokładnie:)
Dobrze, że poruszasz ten temat, cieszę się, czytając komentarze, że jednak jacyś ludzie myślą i krytycznie oceniają ten program. W moim otoczeniu większość bezrefleksyjnie cieszy się z tych pięciu stów, a nie dostrzega jakim kosztem to się odbędzie. Wierzą w to, że intencją rządu jest zwiększanie dzietności, a nie zwykły populizm i pozyskiwanie elektoratu. Łatwiej i bardziej medialnie jest dać dziś 500 do łapy, niż stworzyć spójny system rozwiązań wspierających rodziców, dać wsparcie dla samorządów na opiekę instytucjonalną, dla pracodawców na tworzenie miejsc pracy dla rodziców, wspieranie ich w tworzeniu dla nich bardziej elastycznych warunków, wspieranie budownictwa czynszowego. To są sprawy, których efekty byłyby widoczne nie w trakcie jednej kadencji, a ciemny lud tego nie kupi, więc politycznie to się nikomu nie opłaca, a tu tylko o to chodzi. Nikt głośno nie powie, jaki jest koszt i ile innych udogodnień zostało wycofanych, przykład – koniec z programem finansowania in vitro, likwidacja umów na zastępstwo itp.
A co do „rządających” to ja się w pewnym sensie z nimi zgadzam, że to nie jest fair. Bo te 500 to nie spada z nieba, to jest redystrybucja pieniędzy, na które składamy się wszyscy z naszych podatków, rodzice jednaków też. Moim zdaniem lepiej by było, gdyby kryterium nie była liczba dzieci, ale fakt płacenia przez min. 1 rodzica składek ZUS. Proste – pracujesz, płacisz podatki, część pieniędzy do ciebie wraca.
Ten program to największa tragedia dla polityki prorodzinnej w Polsce. Dlaczego? Bo już jest wprowadzony. Niestety, wątpię, że znajdzie się odważny polityk, który powie – „Ten pomysł jest bez sensu, kończymy finansowanie”. A wydawanie tak horrendalnych pieniędzy na coś, co nie ma wpływu na decyzję o powiększeniu rodziny jest skrajną niegospodarnością. Ciekawa jestem, skąd przy takim obciążeniu finansowym znajdą pieniądze na naprawdę potrzebne rzeczy, które opisałeś we wpisie.
Żaden odpowiedzialny człowiek nie zdecyduje się na dziecko „bo 500”. Nie będę nawet pisać, jaka to tragedia dla kobiet, które znowu wyrzuca się z rynku pracy, bo nikt teraz nie powie, że za 15 lat nie znajdą zatrudnienia i nie mają co liczyć na godne życie na emeryturze.
Masz pełną rację. Wycofanie się z tego programu będzie jednym z najtrudniejszych zadań. Ktoś kiedyś powiedział, że spora część polityków wie, co należy zrobić, ale jeszcze nikt nie odkrył jak później wygrać wybory. I tak samo będzie z tym 500+. Trzeba będzie to zrobić, ale ktokolwiek to zrobi, słono za to zapłaci.
Na 500+ najbardziej skorzysta patologia, bawiąc się w produkowanie kolejnych dzieci, które może jakoś wychowa Państwo. A program oczywiście skończy się z następnym rządem, bo jest idiotycznym pomysłem na przyrost naturalny. Dzieci w rodzinach patologicznych pozostaną. I komu to pomoże? Nikomu. Jestem przeciwna, choć przecież dostanę tysia, więc powinnam siedzieć cicho i zacierać ręce. Wolałabym inwestycje w przedszkola, w zajęcia pozalekcyjne, w zniżki na edukację dla dużych rodzin, w lepsze place zabaw, w psychologów, których nadal w przedszkolach jest za mało, więcej godzin logopedów w przedszkolach i szkołach, a w końcu dofinansowanie in-vitro i uproszczenie adopcji, jak w rozwijających się Państwach. Nie mówiąc już o tym, że koszty leków nawet dla dobrze zarabiających rodzin są horrendalne (moje dzieci chorowały w zeszłym roku w każdym miesiącu, przy trójce to był koszt min. 600 zł). I fakt, że korporacje na przykład średnio obchodzą dzieci i ich pracujące matki. Ja na przykład musiałam się w zeszłym roku zwolnić z pracy. Nie dość, że dostawałam na opiece 80%, wydawałam fortunę na leki, to jeszcze w pracy miałam problemy, bo co to kogo obchodzi, że wychowuję troje dzieci. A niania to był koszt połowy mojej wypłaty. Tak więc nie tędy droga, Polsko.
Pomysł skończy się następnym rządem, ale pozostaje pytanie czy ten następny rząd kiedykolwiek nastanie? W końcu kogo wybiorą ludzie? Tego od 500+ czy tego, kto ten program chce zabrać?
Ojciec, ja Cię proszę, nie wyjeżdżaj z takimi wizjami w poniedziałkowy poranek. Strach się bać.
Panie Kamilu – nie łudźmy się, nikt ani nic wieczne nie jest. PiS rozrabia jak pijany zająć i ile to może potrwać? Kolejny rząd przejmując Polskę z na pewno nie mniejszym długiem, niż przejmowało ją PiS po PO, będzie miał twardy orzech do zgryzienia. Komu zabrać? Znów emerytom? Znów niepełnosprawnym i ich opiekunom w imię 500 zł na dziecko? Albo na kogo większe podatki nałożyć i to tak, żeby czegoś jeszcze bardziej nie rozwalić?
Łatwo nie będzie. Ale jaki dokładnie będzie wynik za trzy lata, to nawet boje się zgadywać…
Teraz też nie jest… A kolejny rząd będzie miał naprawdę twardy orzech do zgryzienia. Kiedy dokładnie i kto to będzie – poczekamy, zobaczymy. Pozdrawiam
Ja jak zapewne większość jestem już zmęczona tematem 500+. Mam jedno dziecko więc nie dostanę 500+ i może ktoś stwierdzi, że jestem mało obiektywna. Uważam że 500+ powinno być przeznaczone na edukację dzieciaków. Ile dzieci nie jej posiłków? Ile nie ma książek, zeszytów, kredek itp? Ile nigdy nie widziało komputera, tableta? No przeciez edukacja to jest ich przyszłość. Może warto zainwestować w dzieci właśnie w takim kierunku? Część rodzin podejdzie do tych pieniążków faktycznie tak że wydadzą na dziecko a inni co kupią kolejną flaszę czy stwierdzą, że nie warto się męczyć i iść do pracy bo rząd daje za darmo.
dodam że w wypowiedziach pis rodzina 2+1 to nie rodzina
moja córka czekała 1,5roku na zabieg wycięcia migdała aż się zmniejszył i nie było co wyciąć
500zł nie zmusi mnie do posiadania drugiego dziecka, tym bardziej że nie starczy mi nawet na żłobek w moim mieście zwanym Opole
Absolutnie się z Tobą zgadzam – tymi środkami powinno dysponować państwo w celu zapewnienia jak najlepszego zaplecza wychowawczego zamiast dawać kasę rodzicom.
Przeczytałem ten wpis ponad miesiąc po jego publikacji i też chętnie zabiorę głos w tej sprawie. Faktycznie rzadko czyta się takie wyważone posty na ten temat, tym bardziej, że jakby nie patrzeć, jest to sprawa również polityczna, więc chylę czoła.
Chciałbym się głównie odnieść do tych pięciu punktów, zawartych w niniejszym tekście. Czego chcą rodzice? Z moich obserwacji wynika, że rodzice jak i nierodzice, chcą pieniędzy. To wszystko co opisałeś jest ważne, i te przedszkola i te lekarstwa i zatrudnienie. Nie ukrywajmy jednak, że to pieniądze dają największe możliwości. Państwu chyba łatwiej jest stworzyć taki program 500+ i dać kasę, niż kombinować w jakiś kolejnych ustawach („tańsze leki”, „łatwy dostęp do lekarzy” etc), by zaspokoić konkretne potrzeby rodziców. Rodzic dostaje 500 złotych i kupuje leki, i idzie do prywatnego lekarza, i płaci za przedszkole.
Powiedzmy hipotetycznie, że Państwo zamiast 500+, tworzy ustawę o darmowych żłóbkach i przedszkolach…no świetny pomysł! Tylko co z rodzicami, którzy nie chcą posyłać dzieci do tych placówek? Nie korzystają z tego pomysłu Państwa. Powiedzmy hipotetycznie, że Państwo zamiast 500+, tworzy program „Darmowe leki dla dzieci” – a co jeśli nasze dzieci nie chorują przewlekle, tylko normalnie, schematycznie, zimą, na grypę ewentualnie zapalenie oskrzeli? W jakim stopniu rodzice „wykorzystają” ten program?
Rodzice najlepiej wiedzą jak skorzystać z programu 500+, na co je wydać. Te pieniądze przecież nie znikną, tylko w konsekwencji trafią do właścicieli przedszkoli, do aptek, do firm produkujących zabawki, fryzjerów, lekarzy itd. Oczywiście, że znajdą się tacy rodzice, którzy te pieniądze zainwestują w codzienny alkohol, papierosy i Bóg wie co jeszcze, ale od tego chyba się nie ucieknie. Tacy rodzice istnieją teraz i będą istnieć zawsze. Państwo niewiele tu może zrobić. Na siłę nie zmusi patologicznych rodziców do wyjścia z patologii, nie wychowa ich na nowo.
Nie sposób się z tym nie zgodzić. Szczególnie, że już teraz mamy sytuację, w której osoby płacące podatki coraz częściej nie korzystają z państwowej służby zdrowia czy nawet z państwowej edukacji dla swoich dzieci (za które płacą) – dlaczego więc mielibyśmy jeszcze zwiększać tę niesprawiedliwość?
Jednak ja to pisałem z perspektywy osoby, która zastanawia się nad kolejnym dzieckiem i przelicza różne koszty – 500 zł miesięcznie to wcale mało, ale ono nie daje poczucia bezpieczeństwa, które moim zdaniem może przeważyć nad ostateczną decyzją. Nie w taki sposób, w jaki mogłyby to zrobić darmowe i dobre jakościowo żłobki/przedszkola oraz darmowe lekarstwa.
Mam jedno dziecko i trudną sytuację finansową, z małymi szansami na pracę tu gdzie mieszkam. 500 zł na dziecko na pewno nie zachęci mnie do posiadania kolejnego potomka, bo wolałabym w tym temacie zapewnienie pewnej pracy, a nie programu, na który za rok może zabraknąć kasy albo który umrze z chwilą przejęcia władzy przez inną partię