|

Skąd biorę pewność, że moja metoda wychowania jest właściwa?

Może znacznie lepiej byłoby zapytać: czy kiedykolwiek możemy być tego pewni?

Trudne pytanie

Po ostatnim tekście, o tym czy dlaczego wychowuje moje dzieci bez systemu kar i nagród, dostałem mnóstwo prywatnych wiadomości, w których zadawano mi w zasadzie tylko jedno pytanie (jeśli miałbym je bardzo uprościć):

„A co, jeśli się mylę?”

Czyli: a co, jeśli moja metoda wychowania jest błędna? Co zrobię, jeśli za kilka lat okażę się, że nie miałem racji i moje dzieci wyrosną na degeneratów i społecznych pasożytów?

W związku z tym, że zapytań było wiele, postaram się dzisiaj udzielić na to pytanie wyczerpującej odpowiedzi, aby rozwiązać wszystkie wątpliwości.

Iluzje optyczne

Zanim jednak przejdziemy dalej (a przejdziemy, obiecuję), muszę wam pokazać pewną iluzję:

iluzja2

Jaki linie widzimy na obrazku? Krzywe czy proste?

Oczywiście wydają się krzywe, ale jeśli tylko przyłożymy do nich linijkę – szok i niedowierzanie. Są proste.

Aby sens późniejszych tłumaczeń był jeszcze bardziej oczywisty, pokaże wam jeszcze drugi przykład. Trochę mniej znany i mniej oczywisty.

iluzja1

Patrząc na niego wydaje nam się, że pole B, jest jaśniejsze, niż pole A, prawda?

Jednak w rzeczywistości mają one dokładnie taki sam kolor. Wystarczy zmrużyć oczy, żeby to zobaczyć (a jak ktoś dalej nie widzi, to polecam skopiować obrazek do Painta i wygumować wszystkie pola poza A i B).

Dobra, ale po co mi to pokazujesz?

To co było powyżej, to były iluzje optyczne. I chciałem je wam pokazać, bo w rodzicielstwie też występują swoiste iluzje, które wydają się prawdziwe na pierwszy rzut oka.

Jedną z nich jest przykładowo ciągła wiara w sprawczą siłę klapsa. Wiara w nakazy, zakazy i w „time-out” (wysyłanie dziecka do pokoju). Wiara w to, że dziecko musi dostać nauczkę, jeśli popełni błąd. Nauczanie dzieci, że błędy są czymś złym i że trzeba za nie karać. I że jak się nie popełnia błędów to dostaje się nagrodę. Cukierka tudzież ciasteczko. Niczym piesek. Albo jak foka.

Tresura pełną gębą, ale nam i tak wydaje się, że to działa. I że możemy to nazywać wychowaniem.

Trzy magiczne słowa

Niestety zupełnie w tym wszystkim zapominamy, że całość tego modelu wychowawczego jest oparta o trzy bardzo istotne słowa: wydaje nam się.

Wydaje nam się, że klaps działa. Wydaje nam się, że kary i nagrody działają. Wydaje nam się, że wysłanie dziecka do jego pokoju będzie dobre.

To wszystko się nam jedynie wydaje. Tak samo jak wydawało nam się wcześniej, że pola A i B, są takie same. Tak samo jak wydawało nam się, że linie są krzywe.

Jak można sprawdzić czy coś jest iluzją czy rzeczywistością?

Pamiętacie jak udało nam się sprawdzić iluzje optyczne? Pierwszą za pomocą linijki, a drugą za pomocą programu graficznego. Czyli użyliśmy pewnych narzędzi. I co ciekawe, rodzicielskie iluzje też da się sprawdzić/obalić. Tylko zamiast linijki, musimy użyć badań.

Z takich właśnie badań możemy się dowiedzieć (czyli otrzymujemy fakty, zamiast „wydaje mi się”), że klapsy przynoszą więcej szkód, niż pożytku. Podobnie jak system kar i nagród. Wręcz oba te systemy zostały zakwalifikowane przez doświadczonych psychologów jako rodzicielstwo przemocy (które stoi w opozycji do rodzicielstwa bliskości).

Iluzje karmią się niewiedzą

Czy słyszeliście jednak, aby ktokolwiek powiedział: „Po dogłębnej analizie różnych wychowawczych metod, zdecydowałem się na rodzicielstwo przemocy”? Nie? No właśnie. Bo ludzie nie wybierają rodzicielstwa przemocy po dogłębnej analizie. Ludzie je wybierają tylko wtedy, gdy nie znają alternatywy. Wybierają je z niewiedzy.

Dlatego też piszę. O tym między innymi jest ten blog. O uświadomieniu nas, rodziców. O pokazaniu co jest iluzją, a co nie. I rodzicielstwo przemocy jest właśnie taką iluzją. Iluzją, która bazuje na niewiedzy i na „wydaje mi się”.

Wystarczy jednak przejść się do najbliższej księgarni (może być internetowa), aby zobaczyć setki książek traktujących o pozytywnych skutkach rodzicielstwa bliskości. Z czego zdecydowana większość powstała w rękach ludzi, którzy mają na karku dziesiątki lat doświadczenia, mnóstwo przeprowadzonych badań oraz bardzo wielkie zaufanie społeczne ludzi, którym do tej pory pomogli.

Nie mówię, żeby ufać bezgranicznie każdemu człowiekowi, który wydał książkę

Mówię jedynie, żeby zwrócić na nich uwagę, przeczytać parę z tych książek i samemu się przekonać czy mają rację. Jak to powiedział kiedyś Budda, siedząc z kolegami w pubie:

„Nie wierzcie w jakiekolwiek przekazy tylko dlatego, że przez długi czas obowiązywały w wielu krajach. Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że wielu ludzi od dawna to powtarza. Nie akceptujcie niczego tylko z tego powodu, że ktoś inny to powiedział, że popiera to swoim autorytetem jakiś mędrzec albo kapłan lub że jest to napisane w jakimś świętym piśmie. Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że brzmi prawdopodobnie. Nie wierzcie w wizje lub wyobrażenia, które uważacie za zesłane przez boga. Miejcie zaufanie do tego, co uznaliście za prawdziwe po długim sprawdzaniu, do tego, co przynosi powodzenie wam i innym.”

Dlatego też nie będę pewny mojej wychowawczej metody, aż do dorosłości moich dzieci, jednak jakąś metodę wybrać musiałem

Może wybrałem dobrze, może źle – czas pokaże. Niemniej mając do wyboru niesprawdzone iluzje, oparte o „wydaje mi się”, różne miejskie legendy przekazywane z pokolenia na pokolenie i do tego wymysły ludzi, którzy o wychowaniu dzieci nie mają pojęcia lub po drugiej stronie rzetelne, sprawdzone i działające metody, wypróbowane w wielu rodzinach – postanowiłem zdecydować się na to drugie. Szczególnie, że przekonany zostałem nie cyferkami czy badaniami, ale intuicyjnymi i logicznymi argumentami ludzi, którzy siedzą w tym temacie od długich lat. Argumentami, które zgadzały się z tym, co czuję w środku. Które naprawdę miały sens.

Dlatego też odpowiednim pytaniem nie powinno być: „A co, jeśli się mylisz?”.

Bo tego nigdy nie będziemy pewni.

Odpowiednim pytaniem powinno być: „Czy uważasz, że wybrałeś najlepszą z dostępnych możliwości?”. I moją odpowiedzią na to pytanie jest zdecydowane tak.

Prawa do zdjęcia należą do Caitlin.

Podobne wpisy

0 komentarzy

  1. Czy mógłbyś podrzucić kilka mądrych tytułów o rodzicielstwie bliskości? Bardzo inspirujące są Twoje wpisy,chciałabym poczytać więcej o tej metodzie ☺

    1. Ja moge tak na szybko w miedzyczasie (dla zaspokojenia pierwszego apetytu:) ) podrzucic nastepujace tytuly:

      „Ksiega rodzicielstwa bliskosci” (Sears),
      „Dziecko z bliska” (polska psycholozka: A.Stein)
      „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały. Jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” (A. Faber)
      “Wychowanie bez nagród i kar. Rodzicielstwo bezwarunkowe” (A. Kohn)

      Polecam!

  2. Drogi kolego tato. Moja żona właśnie przeczytała mi twój post i musze powiedzieć ze, nie wnikając w główna tezę artykułu, jest w nim mnóstwo nieścisłości. Niestety to wpisuje się w obraz jaki mam o rodzicielstwie bliskosci a właściwie o wprowadzających go ludziach. Pozwolę sobie wupunktowac:
    Na poczatek male czepialstwo pojeciowe, ciekawa analogia z rysunkami. Jednak pierwszym rysunku w każdym przypadku widzimy linie proste. Iluzja polega na tym ze są one nierównoległe. Krzywa to linia idącą po łuku. W żadnym wypadku nie można się takich dopatrzec.
    No ale teraz do meritum. Z jednej strony twierdzisz, że tezę o wyższości rodzicielstwa bliskosci nad innym popierają badania i autorytet pedagogów o dziesiątkach lat doświadczenia. OK. Pomine fakt ze w naukach spolecznych ciezko o tak jednoznaczne o obiektywne wyniki jak zaproponowana przez ciebie linijka bo niestety w dalszej części sam sobie zaprzeczasz. W kolejnych paragrafach kazesz odrzucić autorytety i metody które są propagowane przez lata. To w końcu na co mam się zdać na obiektywne badania i lata doswiadczen czy intuicję?
    Nie mogę się też oprzeć wrażeniu ze wszystko co nie jest rodzicielstwem bliskosci określasz mianem rodzicielstwa przemocy. To bardzo agresywna retoryka Przywołujesz tu fakt ze źli rodzice każą dzieci za ich błędy. Zgadzam się, jednak większość dobrych rodziców których znam karze swoje dzieci nie za błędy a za świadome naruszanie wspólnie ustalonych zasad. Nie wpisuje się to w nurt rodzicielstwa bliskosci ale też nie zasługuje na miano rodzicielstwa przemocy.

    Sympatyzuje z twoimi tezami, niestety nie sposobem ich podania. Baza czytelników to dar. Korzystaj z niego mądrze.

    1. „W kolejnych paragrafach każesz odrzucić autorytety i metody które są propagowane przez lata.”
      Nie tyle każę je odrzucić, co zwracam uwagę, aby za nimi ślepo nie podążać. To jest zbyt wielka różnica, żeby ją zignorować.

      „Nie mogę się też oprzeć wrażeniu ze wszystko co nie jest rodzicielstwem bliskosci określasz mianem rodzicielstwa przemocy.”
      Nie ja tak określam, ale tak to jest określane w poradnikach i taka też jest prawda. Każda metoda, która sprawia, że rodzic zdobywa swoją pozycję za pomocą siły, a nie wspólnego szacunku, jest przemocą.

      „Zgadzam się, jednak większość dobrych rodziców których znam karze swoje dzieci nie za błędy a za świadome naruszanie wspólnie ustalonych zasad.”

      W takim razie nic, tylko pogratulować znajomych, bo mało kto wspólnie z dziećmi ustala zasady i mało kto karze tylko za nie. Jednak skoro są łamane, to jestem skłonny podejrzewać, że nie do końca zostały wspólnie wypracowane i albo zostały narzucone albo zostały źle wytłumaczone. Ani za jedno, ani za drugie karać się nie powinno, bo wina leży po stronie rodzica, a nie dziecka.

      „Nie wpisuje się to w nurt rodzicielstwa bliskosci ale też nie zasługuje na miano rodzicielstwa przemocy.”

      Ciężko jest się znaleźć pomiędzy. Albo traktujesz swoje dziecko z szacunkiem, tak jak traktowałbyś drugiego człowieka (z tym, że raczej mówimy o obcokrajowcu, który jeszcze nie wszystko wie i nie wszystko rozumie) albo traktujesz go z pozycji siły, czyli jestem większy i silniejszy, więc mogę ci kazać robić różne rzeczy (w tym mogę cię ukarać).

  3. Kiedyś sama zadawałam sobie pytanie, skąd mam pewność, że metody, wychowawcze które stosuję są właściwe? I czy dają one gwarancję, że moje dzieci wyrosną na porządnych ludzi? Dzisiaj uważam, że nikt nie ma takie pewności, a odpowiedź jest prosta – każdy człowiek, również nasze dzieci same wybiorą ścieżkę życiową, którą podążą. Wszystko co staram się im przekazać i o czym z nimi rozmawiam, one mogą wykorzystać, lecz nie muszą i ja jako matka nie mam na to wpływu.

    Kiedyś widząc nastolatka na dopalaczach winiłabym o to jego rodziców, dzisiaj moje poglądy nie są tak jednoznaczne, bo wiem, że z jednej strony uzależnienie dziecka może być wynikiem zaniedbania rodziców, ale równie dobrze może być wynikiem złego wyboru tego nastolatka, na który rodzice choćby najlepsi nie mieli wpływu. Jest jeszcze trzeci możliwy powód, rodzicom tylko wydawało się, że postępują właściwie, bo tak naprawdę nigdy nie sięgnęli do lektury żadnego podręcznika o rodzicielstwie i nie starali się poznać mechanizmów budowania poczucia wartości, które jest kluczowym w przypadku wszelkiego rodzaju uzależnień. Wiem o tym ja i jestem pewna, że wiesz Ty Kamil, ale ilu rodziców poświęciło czas by to zrozumieć?

    Właśnie dlatego już nie odpowiadam sobie na tytułowe pytanie Twojego wpisu. Skupiam się na tym bym siedząc w fotelu, gdy moje dzieci będą już dorosłe, miała świadomość, że poświęciłam im wystarczającą ilość czasu, że dużo z nimi o wszystkim rozmawiałam, że pozwalałam im popełniać błędy i pomagałam im wyciągać z nich wnioski, że zawsze miałam czas na przytulenie i dobre słowo, że towarzyszyłam im w całym tym dorastaniu, w końcu, że najlepiej jak potrafiłam pokazywałam im swoim zachowaniem, co to znaczy być dorosłym. Jeśli mimo temu wszystkiemu wybiorą źle to będę wiedziała, że nie miałam na to wpływu.

    1. Przed niektórymi rzeczami uchronimy nasze dzieci – przed niektórymi nie. I tak jak piszesz – dzieci potrafią być diametralnie różne i niektóre nawet z patologicznych rodzin, nigdy owej patologii nie powtórzą, a niektóre mimo wychowania w wydawałoby się najlepszych domach – kończą na ulicy. Niemniej usilnie wierzę, że odpowiednio silny wewnętrzny kompas u dziecka, pomoże mu poradzić sobie w większości sytuacji. I nawet jeśli sięgną po jakieś używki, jak piszesz, to będzie to raczej w ramach eksperymentu, niż nałogu czy ucieczki od rzeczywistości.

  4. Ja mam trochę wrażenie, że przed rodzicami teraz stanęło milion mało istotnych decyzji związanych z fizycznymi aspektami dnia codziennego – jaki wózek wybrać, jakie pieluchy, czym karmić, jak rozszerzać dietę, jaki szampon, jaki balsamik, jak skompletować wyprawkę, czym doprać zupki, jakie mleko, na jakie zajęcia zapisać; potem co zrobić, żeby odrabiały lekcje, żeby zdały do kolejnej klasy, żeby miały na to wszystko na co mają koledzy, itd. itd. Zrobić takie badania, uczyć tego i tego, bo przecież jak nie teraz to, później będzie za późno. Wszystko trzeba teraz, wszystko już. Nie zostaje za bardzo czasu na zastanawianie się nad sensem, celami tego wychowania itd. Więc rodzice badają składy szamponów i przeszukują oferty edukacyjne i po prostu fizycznie i umysłowo nie starcza im często miejsca i czasu, żeby dojść do rzeczy głębszych. Zajmują się bieżącymi sprawami po prostu. A jak jest jakiś kryzys, to odruchowo sięgamy do metod nam znanych, bo przecież w nerwach i stresie mała jest szansa na wymyślanie czegoś nowego.
    A co do badań – to jakich bym nie przytaczała, to najczęstszym argumentem wśród zwolenników „starych” metod jest to, że teraz to badań jest tyle, że każda teorię w zasadzie poprą, jeśli się dobrze szuka i że teraz mówią jedno, a potem będą mówić drugie, tak jak to było z masłem i margaryną. To samo jest z książkami i innymi publikacjami. Ludzie nie mają czasu na dochodzenie tego, które są warte uwagi, a które nie. Bo zajmują się rzeczami, którymi muszą się zająć bezpośrednio na co co dzień. A często też nie mają umiejętności, żeby rozróżnić czy coś jest wartościowe czy nie. Przecież większość z nas przeszła przez system szkolnictwa, który mówi, że tylko nauczyciel wie, czego masz się nauczyć, nie musisz się więc zastanawiać czego warto się nauczyć, a czego nie, bo nauczyciel ci powie. No a skoro nie mają możliwości zweryfikowania nowych metod, dla bezpieczeństwa sięgają po to, co na nich już zostało wypróbowane. Trudny temat.

  5. Ech, boli mnie, że ludzie zamiast sięgnąć do badań (których dostęp uzależniony jest jedynie od ich chęci) wolą wierzyć w przekaz generacyjny – swoich rodziców, dziadków, itp. Wolą krzywdzić swoje dzieci, byle tylko nie wyszło na ajw, że sami zostali poranieni w dzieciństwie. Przykre to i smutne, bo generuje kolejne pokolenie niesamodzielnie myślących, skrzywdzonych dorosłych.

    1. Szczególnie, że owi rodzice, na których się wzorują, nie mieli dostępu do tylu źródeł, do całej tej wiedzy. Może gdyby mieli – sami by po nie sięgnęli? Ludzie więc powtarzają wzorce, które niestety nie pasują do współczesnego świata i biorą je od ludzi, którzy w wychowali się w zupełnie innych czasach.

      1. CIesze się ludzie ,że w końcu was znalazłam, sama stosuję takie metody lub podobne jak twoje Kamil, nie spotkałam się jeszcze z nikim kto myslałby podobnie „Ludzie więc powtarzają wzorce, które niestety nie pasują do współczesnego świata i biorą je od ludzi, którzy w wychowali się w zupełnie innych czasach.”itd. itp. Moim problemem jest to, że mój mąż nie za bardo chce się oświecić co do wychowywania dzieci, ciągle kiwa w ich kierunku swoim boskim palcem i wrzeszczy -Cicho, powodzenia ludzie oświeceni

  6. Nie za bardzo umiem się odnieść do tego wpisu, oprócz tego, że zazdroszczę, że propagujesz takie świadome rodzicielstwo i wierzysz w to, co robisz. Ja ciągle borykam się z wątpliwościami i chaosem informacji. A czas ucieka i po dzieciach widzę, że popełniam błędy. Często jednak sytuacja mnie zaskakuje i góre bierze moment. No ale pracuję nad sobą, nad dziećmi, umiem przeprosić i wyciągnąć wnioski..

  7. Mam dwójkę dzieciaczków i po chwili zastanowienia, mogę stwierdzić, że mój (czy mój i męża) styl wychowania to wyjściowa tego jak sama zostałam wychowana, tego co do mnie przemówiło z poradników bądź programów o wychowaniu oraz własnej intuicji i przekonania, że wybieram z tego to, z czym ja będę się czuła dobrze jako mama, mając nadzieję, że wychowam zdrowe, zaradne i szczęśliwe dzieci. Rodzic musi wychowywać w zgodnie z samym sobą, niezależnie od obecnie modnej, polecanej albo po prostu podziwianej filozofii rodziecielstwa.
    DWA PLUS DWA>

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *