Czy na pewno dajecie dzieciom dobry przykład?

Bo możecie być pewni, że dzieci będą go u was poszukiwały.

6952952273_61ef8a1d65_k

Dobry przykład

Przy szkole mojej córki nie ma bezpośrednio przejścia dla pieszych. Jest ono 50 metrów dalej. I osobiście przyznaję, że całkiem przyjemnie jest obserwować dziesiątki rodziców, którzy z dziećmi za rękę, jak prawo (i rozsądek) nakazuje, idą w stronę tych pasów każdego ranka. Gdy idą do szkoły. Niestety znacznie gorzej jest wtedy, gdy rodzice już wychodzą ze szkoły i dziecka przy sobie nie mają. Wtedy walą prosto przez ulicę, bo przecież tak jest szybciej i zresztą nie ma już dziecka w pobliżu, więc nie ma takiej potrzeby. W końcu chodzenie po pasach jest dla dzieci. Prawda?

Moralność Kalego

Najlepsze jest to, że oni nie widzą w tym co robią nic złego. To nic, że uczą swoje dziecko jednego, a sami robią coś zupełnie przeciwnego.

– Dlaczego ten Pan wybiegł przed to auto? – zapytała mnie kiedyś córka, gdy jakiś facet przebiegając przez drogę, prawie dał się potrącić.

– Bo jest bardzo nieodpowiedzialny i zbyt leniwy, żeby pójść przez pasy. – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Jeszcze bliżej prawdy byłbym, gdybym dorzucił, że uważam go za skończonego kretyna, gdyż zrobił to przed szkołą i daje okropny przykład dziesiątkom dzieci w okolicy. Cóż z tego, że ów rodzic da swojemu dziecku dobry przykład, skoro ono i tak prędzej czy później dowie się, że to była tylko ściema? Jak będzie mogło zaufać osobie, która mówi jedno, a robi drugie? Zresztą jakie można mieć wytłumaczenie na swoją głupotę? Bo się spieszyłem? A więc jak jego dziecko będzie się śpieszyć, to też może wylecieć na ulicę?

Jedna z tysięcy wsi w Polsce

Ruchliwa ulica. Ograniczenie do 50 kilometrów na godzinę i widoczne oznakowanie przejścia dla pieszych. Młoda dziewczyna, ledwie dwadzieścia lat na karku. Dopiero zaczynająca swoje życie. Nie wie, że za chwile zostanie ono przekreślone bezpowrotnie. Auto jechało 98 kilometrów na godzinę, w momencie gdy wjechało na pasy. Jej auto. Niestety na pasach było też dwóch chłopców. Jedenastolatek i dziesięciolatek. Wracali właśnie ze szkoły. Jak każdego innego dnia. A ich rodzice czekali na nich w domu. Wystarczyła chwila. Nie mieli żadnych szans. Pierwszy chłopczyk zmarł na miejscu, drugi zmarł w szpitalu.

To wszystko wydarzyło się ledwie dwa kilometry od mojego domu. Na przejściu, przez które każdego dnia przechodzą setki dzieci. Do dzisiaj mrozi mi to krew w żyłach.

A teraz zastanówcie się, ile razy wy jechaliście za szybko?

70, 80, 90 w terenie zabudowanym? 120? Ile razy to wy mogliście być tą dziewczyną? Ile razy to wy mogliście potrącić czyjeś dziecko, ale mieliście to „szczęście”, że żadnego nie było w pobliżu? To nie musi dotyczyć tylko terenów zabudowanych. Ile razy jechaliście 180 autostradą? Albo 240 jak niektórzy? Na jedną z takich autostrad wyszedł dzik. Zderzenie nastąpiło jak z betonową ścianą. Nikt z pierwszych trzech samochodów nie przeżył. Nikt. Wiem to z pierwszej ręki, bo opowiedział mi o tym policjant, po tym jak ja sam uderzyłem w sarnę. Pocieszał mnie, bo była druga w nocy, a ja w aucie miałem śpiące dziecko i jeszcze dobrą godzinę do domu. Na szczęście miałem na liczniku jakieś 50-60 i dobrą reakcję hamowania, więc uderzenie nawet specjalnie nie uszkodziło auta. A syn się nawet nie obudził. Niemniej od tego czasu zawsze zwalniam jak tylko widzę znak z sarną. Bo sarny nie obchodzi, to że „przecież wszyscy tak robią”. I wierzcie, mi na słowo: jeśli sarna wyskoczy właśnie wam przed maskę, to was też już nie będzie obchodziło, co robią wszyscy i jak inni jeżdżą.

Najgorsze w tym jest jednak to, że pragniemy dla swoich dzieci przede wszystkim bezpieczeństwa, a sami pokazujemy im coś zupełnie przeciwnego. Myślicie, że dziecko rodziców, którzy bez przerwy łamią przepisy drogowe, będzie miało jakikolwiek powód, aby samemu ich przestrzegać?

Może to wina bezsensownego prawa?

Nakazy, zakazy, obowiązki, prawa – wiem, że jesteśmy tym faszerowani każdego dnia. Od dzieciństwa, aż po późną starość. W domu, na drodze, przy dzieciach, w pracy, w urzędzie, a nawet w sklepie. Jedź prosto, zakaz wejścia, pilnuj dzieci, prosimy o ciszę, sprzątaj po sobie. Tego jest naprawdę mnóstwo i to prawda, że część z nich może być bezsensu. Część z nich może wynikać ze złej interpretacji prawa, część jest po prostu archaiczna, a część jest zwyczajnie niemożliwa do przestrzegania lub tak słabo napisana, że nikt właściwie nie rozumie o co chodzi. Jednak czego by nie mówić o prawie jako całości (w rozumieniu nie tylko prawnych przepisów, ale też dobrych obyczajów i różnych dobrych praktyk), to większość jego założeń jest rozsądna. Zapinaj pasy, nie prowadź po alkoholu, zawsze ubieraj kask na rower, nie pilnuj dzieci po alkoholu, nie wchodź na budowę bez odpowiedniego ubrania, myj ręce przed jedzeniem, nie sikaj do basenu…

Jeśli tylko konkretne prawo, może przynieść moim dzieciom jakąś wartość dodaną, to nie widzę przeszkód, żebym ja, jako rodzic, też się nie mógł do niego stosować. No chyba, że chodzi o typowo dziecięce prawa, dotyczące na przykład przebierania obuwia w szkole. Jednak wszystkie pozostałe, które skupiają się m. in. na dbaniu o zdrowie, dbaniu o bezpieczeństwo czy dbaniu o higienę – dlaczego miałbym się od nich wykręcać? Przecież to chyba oczywiste, że jeśli ja się będę wykręcał, to moje dziecko też w końcu zacznie się wykręcać.

Kto jak nie my?

Kto jak nie my, rodzice, nauczy nasze dziecko odpowiednich zasad postępowania? Kto jak nie my, pokaże mu, że chodzenie po pasach to coś więcej niż tylko pokazówka? Że warto to robić nawet wtedy, jak nikt nie patrzy? Kto jak nie my, pokaże naszemu dziecku, że znaki drogowe, to coś więcej niż tylko wskazówki? Kto nauczy je odpowiedzialności? Za siebie i za swoje otoczenie? Kto nauczy go co wypada, a czego nie wypada robić? Skąd ono będzie wiedziało co jest właściwe, a co nie?

Jeśli sami rodzice będą nagminnie łamać prawo, którego nakazują przestrzegać? Jeśli rodzice nie będą dawać właściwego przykłady swoją osobą? Co wtedy?

Niestety jest bardzo duża szansa, że ono nie znajdzie nikogo innego, kto mógłby mu pomóc. I podąży za jedynym dostępnym przykładem. Przykładem, któremu bardzo daleko jest do tego właściwego.

Prawa do zdjęcia należą do Matt.

10
Dodaj komentarz

avatar
6 Comment threads
4 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
7 Comment authors
SapphireEla BabeckaBlog OjciecNasze KluskiBartłomiej Panek Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Karina Kala
Gość
Karina Kala

Super to napisałeś!!

anonimowy gall
Gość
anonimowy gall

Moge sie zacytowac – komentarz sprzed dwoch dni na innym blogu? „Tak sobie myslalam i myslalam w weekend (czasem mnie tak najdzie, w tygodniu nie mam czasu myslec ) i przyszlo mi do glowy, ze niedostatecznie mowimy o PRZYKLADZIE. Dziecku dawaj dobry przyklad. Najczesciej jestesmy teoretykami, typu: „nie slecz przed komputerem, idz na podworko, ruszaj sie, sport to zdrowie” – rzuca przygnieciony miesniem piwnym tatus sprzed telewizora. „Trzeba zdrowo sie odzywiac” – rzuca mamuska znad paczki chipsow i szesciopaku coli. To sie zdajsie nazywalo w psychologii „ukryty program”, dziecko raczej bedzie postepowalo zgodnie z przykladem, ktory widzi niz z tym,… Czytaj więcej »

Blog Ojciec
Gość

Właśnie dzisiaj przeczytałem, że przeprowadzono na ten temat badania i nasza wiedza bierze się w 5% z tego co słyszymy i w 95% z tego co widzimy.

anonimowy gall
Gość
anonimowy gall

No widzisz, a mnie tego na studiach uczyli, nie byly takie calkiem bez sensu, nie? :) W technikach uczenia sie i zapamietywania podkresla sie tez, ze zeby cos zapamietac, nalezy ROBIC, tak wiec zamiast zapisac dziecko do klubu sportowego (albo: oprocz) warto ubrac trampki i potruchtac z nim troche w niedziele po parku. U wielu znajomych rodzicow, u siebie tez, stwierdzilam obawe, „co to bedzie, kiedy przekaze dzieciom niewlasciwy wzorzec”. Mysle, ze ano nic sie nie stanie, tylko dziec cie rozliczy w okolicach buntu nastolatka. A zeby zobaczyc, jaki wzorzec przekazujemy tak naprawde, warto sie z kims umowic, zeby nas… Czytaj więcej »

Blog Ojciec
Gość

Dobry pomysł z tym nagraniem samego siebie. Muszę nad tym pomyśleć. Bo tak wtedy z perspektywy trzeciej osoby, będzie się łatwiej samego siebie ocenić :) I dokonać poprawek, bo takie też na pewno się pojawią :)

Bartłomiej Panek
Gość

Już nawet nie liczę, ile razy to napisałem – dzieci uczą się od nas, na naszym przykładzie. To zmusza nas, do bycia lepszymi dla nich.

Nasze Kluski
Gość

A ja to tak jednak sobie myślę, że wolę uczyć dzieci zdrowego rozsądku niż bezapelacyjnego podążania za przepisami. Ale oczywiście temat poruszony w artykule jest ważny i dobrze jest wiedzieć czego chcemy nauczyć własne dzieci i jaki wpływ ma na to nasz własny przykład :)

Blog Ojciec
Gość

Zdrowy rozsądek zawsze powinien zwyciężać :)

Ela Babecka
Gość
Ela Babecka

Rodzice, mając świadomość tego, jak wielkimi autorytetami są dla swoich dzieci, często czują na sobie presję, by służyć jak najlepszym przykładem swoim pociechom.Oboje z mężem jesteśmy pracującymi rodzicami, dlatego ciężko nam znaleźć wystarczająco dużo czasu by idealnie spełnić swoją rolę. Dlatego zdecydowaliśmy się na zajęcia w ramach Akademii Królowej, które wspomagają nas w kształtowaniu charakteru naszych córek.

Sapphire
Gość
Sapphire

Popieram zdrowy rozsądek. Czasem bezpieczniej można przejść nie po pasach, byle z głową-ostrożnie, rozglądając się- niż po pasach wychodząc jak jeleń bez patrzenia, ‚bo tu mi wolno’. KAżdego dnia obserwuję ludzi wychodzących na pasy bez spojrzenia w jedną czy drugą stronę z słuchawkami na uszach, a nie mówiąc już o mamuśkach wpychających wózek na pasy, jak coś to przejedzie dziecko, a nie ją, niestety… Wolałąbym, żeby pasów nigdzie nie było, a ludzie patrzyli co robią, a nie łązili jak barany po pasach. Jeśli mój syn będzie przechodził przez jezdnię równie ostrożnie jak ja, to nie musi tego robić na pasach… Czytaj więcej »