Recenzja hotelu i kilka słów na temat biura podróży

Początkowo miałem opisać hotel i biuro w osobnych wątkach. Na końcu znajdziecie wyjaśnienie, dlaczego tak nie zrobiłem.

Diani Sea Lodge – raj na ziemi?

Zdjęcie z widoku małpy (zwykle dokładnie tam siedziały).

Ujęcie basenu z lotu małpy. Zwykle dokładnie tam siedziały.

Pierwsze wrażenie

Na pierwszy rzut oka, hotel wygląda bardzo ładnie. Ciężko jednak nie zrobić dobrego wrażenia na kimś, kto właśnie jechał ponad godzinę drogą, przy której większość budynków zwaliłby porządny podmuch wiatru. Jednakże, powitanie zimnym drinkiem i ręcznikiem nasączonym ziołami, do przetarcia rąk i twarzy po podróży, jest czymś znacznie więcej niż człowiek oczekuje. Diani Sea Lodge robi bardzo dobre pierwsze wrażenie. I ani na chwile ono nie znika.

Kuchnia

DSL-1066

Czasami kuchnia jest przenoszona na świeże powietrze, co dodaje całości niewątpliwego uroku.

Decydując się na Diani Sea Lodge, jedzenie było jedynym elementem, którego się obawiałem. Nie chodzi o to, że jestem wybredny, jednak pojawiło się kilka opinii na Internecie, które opisywały ich jedzenie jako niesmaczne lub mało urozmaicone.

DSC_1509

„Jambo! Alles klar? Wołowinkę czy baraninkę?”

Na szczęście nic z tego nie okazało się prawdą. Jedzenie było bardzo dobre (chociaż jak wróciłem, to schabowego z kapustą zasmażaną wypatrywałem już w samolocie), bardzo dużo i bardzo różnorodne.

DSC_1596

Miski były uzupełniane, w sekundę po ich opróżnieniu. Nawet nie widziałem kiedy to się dzieje.

W jadłospisie przewijały się buliony, kremy, ryby podane na dziesiątki sposobów, wołowina, cielęcina, baranina, jagnięcina, kurczak… dużo tego. A wszystkich dodatków było oczywiście jeszcze więcej. Na dobicie, był cały ogrom słodkości, świeżych owoców i pysznych sosów.

DSC_1503

#dietawciul

DSC_1597

Jak wracaliśmy to samolot był cięższy o pięć kilogramów. Na każdym z dwustu pasażerów.

Mi najbardziej smakowały ryby i smażone pomidory, ale wiem, że każdy znalazł coś wyjątkowego dla siebie, w ichniejszej kuchni.

DSC_1608

Uwielbiam kiedy kucharze przygotowują posiłki na oczach gości.

Jedynym co smakowało dziwnie, to kurczaki. Ale one w ogóle jakieś takie dziwne były. Całkowicie naturalne, zamiast porządnie nastrzykiwane solanką jak u nas w marketach. Nie nasze standardy.

"Ukroić kawałek nóżki? Świeżutka, jeszcze dzisiaj biegała."

„Ukroić kawałek nóżki? Świeżutka, jeszcze dzisiaj biegała.”

Bardzo wybredna osoba, dodałaby że na śniadaniach była mała rotacja nowości, ale z drugiej strony mnogość wyboru sprawiała, że i tak żadne śniadanie nie było takie same (chociaż gdybym był tam dwa tygodnie lub więcej, to faktycznie trochę ponarzekać bym pewnie mógł).

Gdyby komuś mimo wszystko było mało, to oprócz śniadania, obiadu i kolacji, działała również zewnętrzna kuchnia przy plaży, w której zawsze można było zamówić jedno z kilkunastu dań z karty.

Animacje

DSL-388

Gimnastyka w basenie przyciągała kobiety do wody i mężczyzn na widownie.

Każdego dnia, w zasadzie od rana do wieczora, można było wziąć udział w zorganizowanych przez hotel zajęciach. Wśród nich przewijały się: gimnastyka w basenie, wodne polo, siatkówka plażowa, boule, nauka swahili, tenis stołowy czy mini golf. Jeśli o mnie chodzi, skusiłem się wyłącznie na lekcje języka, bo przed przyjazdem poświęciłem parę godzin na naukę i chciałem przećwiczyć umiejętności, ale widziałem, że inne aktywności też były rozchwytywane.

Do animacji wchodziły również wycieczki organizowane przez hotel. W większości były to spacery, ale prowadziły do ciekawych miejsc, których samemu raczej by się nie odwiedziło. Opisywałem już wrażenia z takiej wycieczki tutaj, a dzisiaj je tylko trochę uzupełnię.

DSC_1928

Animacja wewnątrz animacji. Kenijska incepcja.

DSC_1821

Kiedy dom się zaczyna walić, ludzie wychodzą i zostawiają go. Potrafi w takim stanie przetrwać nawet dwa, trzy lata.

DSC_1891

Ważna zasada: nie wkurzaj szamana!

DSC_1957

Kiedy przyszliśmy do wioski, widzieliśmy kilka dzieci. Maksymalnie dziesięć. Kiedy jednak nadszedł czas rozdawania cukierków, nagle pojawiło się ich całe mnóstwo.

Na koniec dnia, po kolacji, hotel organizował pokazy, które można było oglądać siedząc przy basenie (niestety był zakaz pływania nocą). Był pokaz mody, taniec Masajów, taniec narodowy i jeszcze kilka innych, ale nie każdego wieczoru byliśmy obecni, więc nie mogę ze szczegółami o wszystkich opowiedzieć.

DSC_1561

Tancerze dawali z siebie wszystko. I najczęściej byli dokładniejsi i bardziej zgrani, niż to co widzimy na co dzień w Mam Talent.

Plaża

Z plażą przed hotelem od początku wiązała się pewna zagadka. I wcale nie chodziło o to w jaki sposób, na ogromnej białej plaży, potrafi do Ciebie niepostrzeżenie zakraść się murzyn z dwoma wielbłądami (a potrafi). Zagadka dotyczyła innej materii. Jak to możliwe, że wszędzie plaża była pokryta glonami, a zaraz przed hotelem była całkiem czysta?

Magiczne, samoznikające glony?

Magiczne, samoznikające glony?

Musieliśmy poczekać do ostatniego dnia, żeby odkryć tajemnicę. Kiedy po raz pierwszy cieszyliśmy oczy wschodem słońca, dwóch ludzi pracowało od samego świtu na plaży. Jeden kopał dziury w piasku, a drugi grabił do niej glony. Oczywiście na następny dzień woda wyciągała je wszystkie na nowo, ale z drugiej strony pracę należy sobie szanować, prawda?

Diani Sea Resort

Korzystając z hotelu Diani Sea Lodge, jego goście mają również możliwość korzystania z dobrodziejstw bliźniaczego ośrodka, Diani Sea Resort. Jest to ciekawe udogodnienie, bo zamiast włóczyć się bez celu, można wybrać się na spacer plażą do sąsiedniego hotelu.

DSC_1720

Spacer plażą pozwala również spotkać wielu ciekawych ludzi (jedyne 10 euro za zdjęcie z Masajem)

Można spróbować ich kuchni, koktajli (mieli pyszną Pinacoladę), popływać w ich basenie, rozejrzeć się po sklepikach w okolicy lub zwyczajnie zapoznać się z innymi ludźmi. Wszystko (chyba poza noclegami) jest dostępne. Pierwszy raz się z takim rozwiązaniem spotkałem i muszę przyznać, że bardzo mi się spodobało.

Ludzie

Największym atutem hotelu jednak, są ludzie tam pracujący. Zawsze uśmiechnięci, zawsze pomogą, zawsze rzucą jedną czy dwa słowa po polsku (lub po niemiecku, jeśli Cię pomylą).

DSC_2053

Nasz uśmiechnięty przewodnik prezentuje owoc drzewa kiełbasianego.

Tylko w tym jednym hotelu mają ludzi, którzy płynnie mówią po angielsku, niemiecku, francusku i włosku, a dwóch kolejnych ludzi uczy się polskiego i czeskiego, żeby lepiej służyć swoim gościom. To się w głowie nie mieści. U nas politycy czasem słabo we własnym języku potrafią się porozumiewać, a u nich bycie poliglotą, oznacza zapewnienie obsługi na odpowiednim poziomie. I oni uważają to za oczywistość. Nie mieli problemu, żeby pokazać nam swoją kuchnie (relacja tutaj), co było dla nas zaskoczeniem, bo zapytaliśmy o taką możliwość, raczej bez wielkiego przekonania, że nam się uda to załatwić. Udało się w mniej niż 24 godziny.

DSC_1758

Nasz ulubiony człowiek w hotelu.

Bardzo się starają. Jak wracaliśmy już na lotnisko i okazało się, że dwie pasażerki zapomniały paszportu, to kierowca zadzwonił do hotelu i jeden z ochroniarzy hotelowych, do 10 minut dowiózł dokumenty. Coś, co mogło skończyć się tragicznie, dzięki szybkiej reakcji hotelu, pozostanie w naszej pamięci jako zabawna ciekawostka. Ludzie w Diani Sea Lodge, wiedzą jak wielką wartością jest zadowolony klient i zrobią niemal wszystko, żebyś czuł się u nich jak w raju. Wychodzi im to doskonale.

Koniec?

W tym miejscu miałem zakończyć. Jutro pojawiłby się ostatni post dotyczący Kenii. Mam właściwie już nawet przygotowany cały artykuł, z recenzją biura podróży TUI. Stwierdziłem jednak, że nie jest to warte całego postu, a ja chcę już wracać do właściwej temu blogowi tematyki.

Recenzja biura podróży TUI

Już sam kontakt mailowy budził wątpliwości. Wysyłam maila z zapytaniem, ktoś dzwoni, rozmowa się urywa w połowie, zanim czegokolwiek się dowiedziałem i nikt nie dzwoni ponownie. Wysyłam drugiego maila, ktoś dzwoni, rozmowa się ponownie urywa i znowu nikt nie oddzwania. W następnym mailu poprosiłem o kontakt mailowy i wszystko załatwiłem, ale niesmak pozostał.

Rezydentkę w Kenii widziałem tylko raz i było to spotkanie raczej nieprzyjemne, bo cały czas starała się nam wcisnąć wycieczki fakultatywne, niczym garnki lub materace grupie emerytów. Brakowało jakichkolwiek rzetelnych informacji na temat Kenii, ze strony biura. Gdybym sam tego nie zgłębił, to nawet by mi o wizie nie powiedzieli (jak lecę z biurem to oczekuję, że nie muszę się o nic martwić). Wystarczyłoby nawet coś w stylu Co trzeba wiedzieć jadąc do Kenii? wysłane mailem przed podróżą. Wysiłek zrobienia takiego „poradnika” jest minimalny, a spoglądałbym na nich przychylniejszym okiem. Nie zrobili jednak nic, abym choć przez chwile czuł, że mam ich „opiekę”. Były problemy z paszportami, problemy z wycieczkami, a nawet problem ze znalezieniem lekarza. I wszystkie te problemy musieliśmy (lub nasi towarzysze podróży) rozwiązywać całkowicie samodzielnie (lub z pomocą hotelu). Nie tego oczekiwałem.

Gdybym miał wystawić im ocenę, byłaby ona minimalna, podobnie jak ich obsługa. Nie zrobię tego jednak, bo nie zawiedli w najważniejszym, czyli wyborze hotelu. W tym jednym, ale kluczowym nie zawiedli i nie czułbym się dobrze, gdybym to przemilczał. Dlatego też nie wykluczam, że jeszcze kiedyś polecę z TUI. Obniżę nieco moje oczekiwania i kto wie, może zostanę mile zaskoczony?

Czas dla was

Ten blog jest tworzony w równym stopniu przeze mnie, jak i przez was, czytelników. Post jest jednorazowym projektem tworzonym przez jedną tylko osobę. Komentarze są działaniem ciągłym, zmiennym i co najważniejsze opartym na współpracy. W związku z tym, chciałbym poznać was bliżej (tak, Ciebie też), dowiedzieć się kilku rzeczy. Jakie wy macie doświadczenia z biurami podróży? Jakie było wasze największe rozczarowanie, związane ze zorganizowaną wycieczką? Czy w ogóle bierzecie pod uwagę wycieczki z biurem czy wyłącznie na własną rękę? I wracając do tematu hotelowego, jaki był najlepszy hotel w którym byliście? Osoby podróżujące z dziećmi lub planujące takie podróże, są szczególnie mile widziane w komentarzach. Przyda mi się kilka wskazówek. Dzięki!

Zdjęcia należą do Dwoje do poprawki i hotelu Diani Sea Lodge.

Jeśli dotarliście do tego momentu, to po pierwsze jest mi niezwykle miło. Byłbym też niezwykle wdzięczny, gdybyście uznali ten artykuł za warty udostępnienia dalej, bo dzięki temu będzie on miał szansę trafić do kogoś, kto być może również potrzebuje go przeczytać.

7
Dodaj komentarz

avatar
3 Comment threads
4 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
4 Comment authors
KateLaura CheBlog OjciecPani Poślubiona Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Pani Poślubiona
Gość
Pani Poślubiona

Kapitalny post :) Podpisuję się pod nimi wszystkimi kończynami! Co do biura podróży mam takie samo odczucie i jeszcze informacja o tym, ze koszty leczenia na miejscu pokrywamy z własnej kieszeni, a potem oni ewentualnie zwrócą w Polsce to już przesada.

Ps. Najbardziej rozwaliło mnie wyczekiwanie na schabowego z samolotu :D pamiętam jak o tym wspomniałeś w barze przy hotelu :D:D padłam!

Blog Ojciec
Gość

Z tymi kosztami to na szczęście okazało się, że tylko chyba do 150 euro mielibyśmy pokrywać z własnej kieszeni, a większe kwoty byłyby na przelew i pokryte przez ubezpieczalnie. Ale znowu, w ustach rezydentki brzmiało to jakbyśmy mieli nawet 10.000 euro najpierw pokryć, a potem nam zwrócą… ech :)

Pani Poślubiona
Gość
Pani Poślubiona

Niemożliwe! Przecież ten chłopak co się w naszym hotelu zatruł i miał 40 stopni gorączki, podobno wezwali lekarza z miasta i musiał zapłacić 250 euro…tak przynajmniej mówił mi Pan Poślubiony, bo rozmawiał podobno z nim na lotnisku, ale może coś pokićkałam?

Pani Poślubiona
Gość
Pani Poślubiona

Aaaa zatruł się, bo jadł w przydrożnym barze, a nie w hotelu :D bo wyszło tak jakby się zatruł hotelową kuchnią :D a u nas przecież wszystko było pyszne i czyściutkie :)

Blog Ojciec
Gość

Dobrze, że dodałaś :) Ja słyszałem, że płacił 150 euro właśnie. Ale to żadna sprawdzona informacja, bo najpierw było coś o szpitalu, później o jakimś lekarzu. Nie wiem jak to ostatecznie wyszło.

Laura Che
Gość
Laura Che

Do bardziej egzotycznych krajów tylko z biurem, nie zaryzykowałabym organizacji na własną rękę. Co do hotelu – dzięki za tak szczegółowy opis, tego szukałam!

Kate
Gość
Kate

Post faktycznie kapitalny aż mi szkoda że koniec relacji z Kenii. Co do naszych podróży to przeważnie byliśmy na własną rękę, ale Zakintos odwiedziliśmy z biurem podróży Itaka – w sumie złego słowa nie powiem, zwiedziliśmy całą wyspę na własną rękę, a raczej przy pomocy kończy bo wypożyczyliśmy quada na tę okoliczność, co do zwiedzania z biurem podróży- świetnie to ująłeś że przecież już daliśmy im zarobić, więc teraz daliśmy zarobić tubylcom. Polecam na Zakintos wcale nie Zatokę Wraku w moim odczuciu mocno przereklamowaną, a Przylądek Keri na samym końcu wyspy. Widoki niesamowite. A z dzieckiem, no cóż to dopiero… Czytaj więcej »