Jedno „przerażające” rodziców słowo, które zagraża naszemu zdrowiu psychicznemu
Oraz kilka słów o tym, jak sobie z nim poradzić.
Mail od czytelniczki
Wczoraj po raz kolejny dostałem maila, w którym czytelniczka pisała, że ona zwyczajnie nie daje rady w tym całym rodzicielstwie. Że stara się jak może, że robi wszystko, a to i tak nie wychodzi. Że mimo wszystko i tak ciągle napotyka na kolejne błędy, kolejne porażki i kolejne kilogramy poczucia winy na plecach i one są dla niej zwyczajnie zbyt duże. Szczególnie, gdy czyta kolejny tekst o błędach i widzi, że znowu coś jest nie tak. Wtedy też postanowiłem jej odpisać:
– Wiem, że często piszę o różnych rodzicielskich błędach. Wiem również, że żyjemy w świecie, w którym błędy uznawane są coś złego. Gdy w domu zrobiło się błąd, to się obrywało. Gdy w szkole zrobiło się błąd, dostawało się jedynkę. Gdy w pracy zrobi się błąd, to tną nam premię. Jednak to, że wielu ludzi w to wierzy, nie oznacza jeszcze z automatu, że błędy są czymś złym. W końcu kiedyś ludzie wierzyli w to, że Ziemia jest centrum wszechświata, prawda? Ja sam właśnie dlatego tak często piszę o błędach, bo dla mnie są one istotnym elementem, który pcha nas na przód, a nie elementem, który nas powstrzymuje przed kolejnym krokiem…
Jednak zanim skończyłem pisać, stwierdziłem, że najwyższa pora poświęcić temu tematowi cały tekst, bo ilość rodziców załamanych tym, że popełniają błędy, przekracza wszelkie dostępne normy i ja się na taki stan nie zgadzam.
Błąd – słowo, które paraliżuje, a jest jednym z naszych największych darów
Pozwólcie, że zadam wam kilka pytań:
W jaki sposób nauczyliśmy się chodzić? Upadając mnóstwo razy. Próbując, popełniając błędy, ponosząc porażkę za porażką i robiąc przy okazji jedną, niesamowicie ważną rzecz: Nie poddając się!
A wiecie jak nauczyliśmy się mówić? Też próbując. Najpierw nieudolnie, śmiesznie czasami, przekręcając różne wyrazy i wywołując przy tym salwy śmiechu u otoczenia. Błąd za błędem. W naszych dzisiejszych oczach, bylibyśmy chodzącą definicją porażki. Czy to nas zraziło? W życiu. Nie poddaliśmy się!
Zgadnijcie zatem jak w dorosłym życiu opanowujemy jakąkolwiek umiejętność? Dokładnie tak samo. Zaczynamy od bycia amatorem. Od bycia pośmiewiskiem. Od bycia wytykanym palcami, od bycia nieporęcznym i nieudolnym. Od popełniania po drodze milionów błędów. I wiecie jak osiągamy w czymś skuteczność? Tak, dokładnie tak: Nie poddając się!
Wychowanie dzieci > całkowanie
Tak, wychowanie dzieci jest trudniejsze od całkowania. Wychowanie dzieci to nie jest nauka ścisła, gdzie dostajemy gotową instrukcję (lub chociaż jest nadzieja, że uda się takową stworzyć) i jedyne co trzeba zrobić to się jej nauczyć. Już pomijam tutaj nawet sam fakt, że w przeciwieństwie do nauk ścisłych, rodzicielstwa nikt nas tego nigdzie nie nauczył, nawet w podstawowym zakresie.
Tutaj jest jeszcze gorzej, bo gdyby porównać wychowanie dzieci do matematyki, to jednego dnia prawidłową odpowiedzią dla 2+2, byłoby 4, a drugiego dnia prawidłową odpowiedzią byłby sok jabłkowy (a u kolegi w ławce obok byłby to pociąg i obie odpowiedzi byłyby poprawne). Nie tylko więc każde dziecko jest różne i każde wymaga innego podejścia, ale nawet samo dziecko potrafi zmienić się z dnia na dzień i w efekcie my też musimy. Zatem coś, co zadziała przy jednym dziecku, przy drugim mogłoby być uznane za błąd czy porażkę właśnie.
W rzeczywistości jednak nie znaczy to, że zrobiliśmy coś źle czy że jesteśmy gorszymi rodzicami. To oznacza po prostu, że zrobiliśmy coś zgodnie z naszą najlepszą wiedzą i kiedy okazało się, że to się już nie sprawdza, musimy poszukać czegoś innego.
We wskazywaniu błędów nie chodzi więc o winę
Zresztą zdecydowana większość rodziców wcale nie popełnia tych błędów tak dużo (tak, tak – statystycznie błędy stanowią mały ułamek całego dnia, ale nasz mózg działa w taki sposób, że akurat na nich się skupia i je wyolbrzymia).
Do tego warto też dodać, że rodzice w większości wcale nie potrzebują takiego czy innego blogera, aby im te błędy wytykał – my zwykle sami czujemy, że coś się dzieje i że coś „nie działa”. Że coś w naszej relacji z dziećmi się psuje, bo np. pojawia się większy dystans między nami, a dziećmi, bądź nagle dziecko nie ma chęci współpracować z nami, mimo, że wcześniej wszystko było dobrze.
Więc ja najczęściej niczego nie odkrywam i nie mam zamiaru nikomu pokazywać „O! To robisz źle!”. Ja staram się jedynie pokazać: „słuchaj, jeśli ten problem pojawił się również u was w domu i nie wiesz co zrobić, to jeśli chcesz, możesz spróbować tego o czym napisałem, bo ja właśnie tak zrobiłem (albo inni próbowali) i nam pomogło, więc możliwe, że u was też będzie skuteczne”.
Bez ciśnienia, bez mędrkowania, bez bawienia się wyrocznie i decydowania co jest „najlepsze”. Ten blog to nie jest biblia, tylko raczej skrzynka narzędziowa i jeśli coś akurat mogłoby się wam przydać, to częstujcie się – będzie mi bardzo miło, że mogłem pomóc. Niemniej nie traktujcie nic co tu jest napisane jako świętość. Nigdy.
Jeden z moich ulubionych życiowych cytatów
„Nie wierzcie w jakiekolwiek przekazy tylko dlatego, że przez długi czas obowiązywały w wielu krajach. Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że wielu ludzi od dawna to powtarza. Nie akceptujcie niczego tylko z tego powodu, że ktoś inny to powiedział, że popiera to swym autorytetem jakiś mędrzec albo kapłan lub że jest to napisane w jakimś świętym piśmie. Nie wierzcie w coś tylko dlatego, że brzmi prawdopodobnie. Nie wierzcie w wizje lub wyobrażenia, które uważacie za zesłane przez Boga. Miejcie zaufanie do tego, co uznaliście za prawdziwe po długim sprawdzaniu, do tego, co przynosi powodzenie wam i innym.” Budda
Nikt nie jest nieomylny
Nie da się żyć i nie popełniać błędów. Chyba, że żylibyśmy tak strasznie ostrożnie, że nasze życie przypominałoby wegetację. Tymczasem niemal każda codzienna decyzja, wiąże się z pewnym ryzykiem i w efekcie – z szansą na porażkę. Możemy więc albo całe życie przed tym uciekać i wierzyć, że porażki i błędy są czymś złym albo możemy je zaakceptować, nauczyć się z nimi żyć w symbiozie i korzystać z ich dobrodziejstw.
Ja oczywiście rozumiem, że popełnianie błędów bywa ciężkie. Tak, bywa czasem wręcz diabelnie ciężkie, szczególnie jeśli inni wiedzą o naszych błędach i nie omieszkują nam o nich przypominać. Tak, to prawda – czasami poczucie winy przygniata nas tak mocno, że nie wiemy czy będziemy mieli siłę powstać.
Czasami czujemy, że pakujemy każdy strzępek zawartej w nas energii w to, aby dzieci wyrosły na porządnych ludzi, a one właśnie wtedy odwalą coś takiego, że mamy ochotę kupić bilet na Marsa w jedną stronę. Dla nich.
Niemniej kluczowe pytanie w takich trudnych chwilach, na które musimy sobie odpowiedzieć brzmi: czy uda nam się zrobić to samo, co zrobiliśmy, gdy uczyliśmy się chodzić? Czy uda nam się zrobić to samo, co zrobiliśmy, gdy uczyliśmy się mówić?
Bo jeśli tak, to mam dla nas dobrą wiadomość: poradzimy sobie.
Prawa do zdjęcia należą do Celeste.
Jeśli znasz innych rodziców, którzy też czasem nie dają rady z wszechobecnym poczuciem winy, będę wdzięczny za udostępnienie tego wpisu dalej – dzięki temu mamy szansę na to, że zamiast obwiniać się za popełnione błędy, również zaczną z nich korzystać.
Bardzo, bardzo dziękuję za ten tekst!! Ja prawie co wieczór dochodzę do wniosku, że jestem złą matką, bo nie zawsze mi wychodzi tak jakbym chciała, czuję się źle i jestem załamana sobą. Dziś jest mi lepiej :)
I to właśnie chodziło :)
Oj, tak,teraz dzieci śpią i ja to samo….. to mogłam zrobić lepiej,tamto. Tu mogłam się nie wkurzać, itp, itd. I znów wyrzuty :/ Nikt nie mówił, też, ze będzie łatwo ;)
Warto spróbować na koniec dnia znaleźć choć jedną rzecz, która nam się udała… sami dla siebie jesteśmy najsurowszymi krytykami ;)
Kocham cię! Potrzebujemy więcej takich ludzi i takich rodziców. Myślących :)
Zgadzam się w 100%, mi osobiście pomagają Twoje teksty w ogarnięciu moich dwóch małych chłopaków (a dokładniej, relacji między nami i żoną jeszcze), a czasami wręcz okazuje się, iż doszedłem do jakichs konstruktywnych wniosków, a Ty za chwilę o tym piszesz i ciesze się, że ktoś jeszcze myśli tak samo. Dodam, iż radzimy sobie wszyscy tak jak nas wychowywano, każdy na swój sposób, a taki blog, dyskusje i doświadczenie innych tylko wspiera przy nowym spojrzeniu na sytuację u siebie. Pozdrawiam!
Myślę, że każdy rodzic mierzy się nie raz, nie dwa, z poczuciem winy. Jest wiele błędów, które popełniają kochający rodzice, często z myślą o dobru dziecka, często zupełnie nieświadomie. „Nieświadomość jest błogosławieństwem” jest w tym wiele racji, czasem zazdroszczę tej nieświadomości, gdyż gdy ja jako psycholog popełniam „błąd wychowawczy” to poczucie winy hmm powinno być jeszcze większe niż u przeciętnego rodzica, w dodatku bywa wystawione na ocenę społeczną przez pryzmat zawodu jaki wykonuję. Napisałam powinno być, gdyż teraz już nie jest… kiedyś u raczkującego psychologa i rodzica było przeogromne, jak to ja z wkutą na 5 psychologią rozwojową, popełniam tak… Czytaj więcej »
Doskonale znam to poczucie, że skoro znam się na jakimś temacie, to my nie wypada popełniać błędów albo że w takim razie moje dzieci powinny być chodzącymi ideałami. No nie są i pewnie nigdy nie będą (poza tym jak patrzą na nich rodzice ;), bo są tylko ludźmi. I to jest w porządku. Dodatkowo fakt, że będą nas obserwowały jak „upadamy” i popełniamy błędy, tylko pokaże im, że błędy są normalne i przytrafiają się każdemu.
Dziękuję za ten wpis.tez czesto tak miewam jak autorka e-maila.
Ciągle się zastanawiam co robię źle,że znowu nie wyszło,że powinnam być lepsza mama.i to poczucie winy.
A potem zaglądam tutaj i proszę…dodajesz otuchy i sprawiasz że myślę sobie….Jutro będzie lepiej…dam radę…nie poddam się.
Dziękuję Ci.
Poradzimy sobie :) W końcu jak nie my to kto? ;)
Akurat dziś była sytuacja gdzie nie pozwoliłam dziecku na podłączenie tabletu, bo ja już byłam przy kontakcie. Teoretycznie krzywda nikomu się nie stała, sprawa wagi Państwowej to nie była…dla mnie ( tak wiem, tablet daje dziecku, tv też się zdarza oglądać…:) ). Syn się popłakał, ponieważ od niedawna może podłączać cokolwiek do kontaktu i to tylko dlatego, że jest taki odpowiedzialny, bo wiemy, że możemy Mu zaufać, że będzie przy tym ostrożny itp itd. Dla Niego było to więc b. istotne. Mąż zapytał dlaczego Dziecku nie pozwoliłam…? A mi się zrobiło głupio Syn dał się przekonać do rozmowy, i ja… Czytaj więcej »
Nie pozwoliła mu Pani podłączyć tabletu i sama go Pani podłączyła, tak? A on chciał? To trochę tak jak z przyciskami do windy – czasami wydaje nam się, że nam też wolno je nacisnąć ;) Niemniej nie wiem czy warto popadać w skrajność – w końcu to nasz tablet i nasza ładowarka. Jeśli Pani zrobiła to z przyzwyczajenia, a nie dziecku na złość, to przecież nic takiego strasznego. Rozumiem, że dziecko mogło się poczuć zawiedzione, ale jeśli nie usłyszało wcześniej, że zawsze będzie podłączać tablet do gniazdka, to nie wydaje mi się, aby była potrzeba przepraszania, bo żadnej obietnicy nie… Czytaj więcej »
Be strong, be wrong.
Idealne.
Creditsy należą się koledze, który u mnie w pracy chadzał w tiszercie z takim napisem :)
Czyli za chwile okaże się, że trzeba jednak je przekazać producentowi koszulek ;)
A co gdy popełniając błąd wiemy, że robimy źle?
To dlaczego to robimy?
Jeśli wydaje ci się, że wszystko idzie dobrze, to znaczy, że nie masz pojęcia, co się naprawdę dzieje.
:) :)
prawo Murphy`ego
Brzmi nierozsądnie, ale zgodnie z prawdą :D
Jeden z lepszych tekstów na blogu. O życiu w ogóle, a nie tylko o rodzicielstwie. Przesłanie niby znane, ale tak często o nim zapominamy. Dziękuję i pozdrawiam.