Niewielka rada o której dobrze pamiętać, gdy jedziemy nad polskie morze z dziećmi
Moje nadmorskie przemyślenia dotyczące tego, jak podchodzimy do naszych dzieci.
Jak wszyscy doskonale wiemy, zdecydowana większość polskiego wybrzeża jest w pełni obstawiona różnorakimi automatami, krzyczącymi do naszych dzieci na każdy możliwy sposób: Oddaj nam swoje 2 zł! Jedne świecą i się kręcą, inne oferują najbardziej kiczowate i ohydne zabawki na świecie (oczywiście im bardziej kiczowate i ohydne, tym więcej dzieci pragnie wejść w ich posiadanie), a jeszcze inne oferują szansę na wygranie smartfona (chociaż i tak wszyscy wiedzą, że tej szansy nie ma).
Myślę wręcz, że saper biegnący w nocy po polu minowym miałby większe szanse uniknięcia niebezpieczeństwa, niż rodzic idący wzdłuż nadmorskiej alejki z małym dzieckiem u boku. ONE SĄ WSZĘDZIE (tak, zapomniałem zabrać swoich leków na wakacje).
W związku z tym niesamowicie mnie wręcz dziwi jak wielu rodziców próbuje unikać tego problemu jak ognia
„Nie, nie i jeszcze raz NIE”. „Nie możesz, nie wolno, nie teraz”. No i oczywiście klasyk: „nie mamy pieniędzy” (najczęściej wypowiadane, gdy rodzic akurat kupuje coś innego). Dzieci oczywiście takiego stanu rzeczy nie akceptują i w efekcie widzimy co krok małe, kilkuletnie eksplozje nuklearne o zasięgu kilku przecznic, niosące ogólnorażące zniszczenia, które ani dzieciom, ani rodzicom nie niosą niczego dobrego.
Co zatem powiecie na nieco inne podejście do tematu?
Co powiecie na to, aby naszym dzieciom te 2 zł po prostu jeden raz dziennie dać? I pozwolić wydać na COKOLWIEK? Niech wydadzą je dokładnie na to, na co będą miały ochotę. Niech wydadzą je na chwilową przyjemność, jak karuzela czy cymbergaj albo na niewielką zabawkę z automatu. Niech same się przekonają czy te pieniądze są tego warte.
Jaka jest zaleta takiego rozwiązania?
Po pierwsze pamiętajmy, że dziecięcy świat wartości jest zupełnie inny niż nasz. Dla nas jazda na karuzeli mogę wydawać się kompletnie nie warta czegokolwiek, a dla naszych dzieci może okazać się wspaniałym doświadczeniem. Czy powinniśmy więc dzieciom narzucić nasz punkt widzenia? Przekonywać, że to bez sensu?
Skąd bierzemy pewność, że to właśnie nasz punkt widzenia jest tym właściwym?
Po drugie pamiętajmy o słowach Konfucjusza:
„Powiedz mi, a zapomnę. Pokaż mi, a zapamiętam. Pozwól mi zrobić, a zrozumiem.”
Tak, to prawda – niektóre zabawki okażą się nietrafione, niektóre maszyny nie pozwolą nam nic wygrać, a jeszcze inne okażą się niesprawne i tylko zjedzą nasze pieniądze. I my, dorośli, już to wszystko wiemy. Nasze dzieci natomiast jeszcze nie. Dlatego ja jak najbardziej jestem za tym, żeby dać im okazję się przekonać. Lepiej, żeby teraz nauczyli się takiej finansowej ostrożności, gdy chodzi tylko o 2 zł, niż gdyby miało to nastąpić w ich dorosłym życiu i mieliby stracić znacznie więcej.
Ja do dzisiaj pamiętam jak z moim bratem przez trzy miesiące zbieraliśmy pieniądze na „wymarzoną” zabawkę ujrzaną w telewizji. Gdy w końcu je uzbieraliśmy i zabawkę kupiliśmy, to do dzisiaj pamiętam jak wiele było rozczarowanie, które nadeszło po jej odpakowaniu, bo okazała się strasznym szajsem. Ktoś mógłby wtedy powiedzieć, że wyrzuciliśmy pieniądze w błoto – na pewno my sami tak myśleliśmy. Jednak po czasie zauważyłem, że dzięki utracie tych pieniędzy, udało mi się w przyszłości uniknąć wielu podobnych zakupów. Niby straciłem pieniądze, ale jednocześnie zyskałem trochę rozsądku, a tego nigdy dość.
Dlatego też zamiast spoglądać na te 2 zł wydane na „głupotki” jako na pieniądze stracone, spojrzałbym na nie raczej jako na pieniądze wydane na edukacje własnych dzieci. Szczególnie, że edukacja finansowa jest tym rodzajem doświadczenia, którego raczej nie nabędą one w szkole, a który jednocześnie bardzo się w życiu przydaje.
Prawa do zdjęcia należą do Roger.
Dokładnie tak zrobiliśmy dwa lata temu, rok temu i pewnie zrobimy i teraz :) Już dwa lata temu dwuipółlatka (a chyba każdy wie jaki to wiek ;) ) była w stanie bez większego problemu zrozumieć, że codziennie dostaje jeden pieniążek i może go wydać na jakieś urządzenie. Nie, kolejnego dzisiaj nie będzie, na kolejny musisz zaczekać do jutra. Jest to naprawdę fajne rozwiązanie :)
My w tym roku się wybieramy z 2,5 latkiem i już truchleję na samą myśl, także wielki dzięki za radę, bo z pewnością zostanie wykorzystan
rewelacyjny wpis – uczmy swoje dzieci nie nakazy nie zakazy tylko właśnie nauka , człowiek uczy się na błędach a dziecko to CZŁOWIEK . Jestem dokładnie tego samego z=dania co Ty .
Bardzo dobry i przydatny wpis.
Salusiowo.blogspot.com
Muszę zapamiętać! Choć mam cichą nadzieję, że na wsi, gdzie wyjeżdżamy nad morze, nie będzie zbyt dużo „gibaków” ;)
Oj, odważne założenie :)
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wakacje wymyślili Chińczycy, żeby wciskać naszym dzieciom więcej badziewnych zabawek :)
Chociaż w tym roku mega pozytywnie zaskoczył mnie Kołobrzeg. Kiedyś na całym bulwarze nad morzem było pełno budek, a teraz były jakoś tak pochowane po kątach (nie żeby to przeszkodziło naszym dzieciom w znajdowaniu ich :))
Popieram takie podejście ;)
Dobrze napisane. Do tej pory dawałam dzieciom na jedną jazdę, tłumacząc ze więcej nie mam pieniędzy. Rozumieli :) Zależy również od wieku dziecka. Moim na 2 latka wystarczyło samo siedzenie w przeróżnych samolotach, ciuchciach itp. Jak pierwszy raz dostali 2zł to się przestraszyli i uciekli.
Mamy tak samo :)
Myśmy podobny eksperyment zrobili na zeszłorocznych wakacjach. Daliśmy synkowi 3 pieniążki dziennie by mógł korzystać z 3 różnych automatów / karuzel / gier. Przez 2 dni podejście się sprawdzało, aż trzeciego dnia syn zobaczył misia na wystawie. Tak bardzo mu się spodobał, że wspólnie dogadaliśmy się, ze będzie na tego misia odkładał przez 2 dni po 3 pieniążki, a my mu 3 dnia dołożymy resztę i kupimy misia. Piątego dnia pobytu miś się pojawił, a do końca pobytu syn opowiadał jak to z sukcesem odkładał pieniądze na wspaniałą zabawkę :-)
Po to się jeździ na wakacje żeby wydawać pieniądze na głupoty. Od tego są ;)
Zgadzam się z tym. Tylko spokój nas uratuje Tatou :D
Całe szczęście moje Maluchy jeszcze za małe na takie „rozrywki”. Mamy jeszcze jakieś dwa lata spokoju;)
Co się odwlecze ;)
A moja niespełna siedmiolatka, od kiedy ma własne pieniadze (5 zł tygodniowo) to już tak bardzo nie potrzebuje tych wszystkich badziewnych zabawek i rozkłada na łopatki, gdy stwierdza, że zabawka za 7 zl jest za droga. Wychodzę z założenia, że tylko praktyka nauczy ją szanować pieniądze.
A jeśli chodzi o glupoty z nadmorskich straganów (nad polskie morze jeździmy co roku, więc wiem czym grozi przejście koło tych wszystkich stoisk) to cały rok zbiera pieniądze do skarbonki i to są jej pieniądze, które od dawna w głowie zagospodarowala :)
To prawda. Gdy mamy już kieszonkowe, też inaczej się podchodzi do tematu takich wakacyjnych wydatków.
Popieram w 100%!!!
U mnie mój 4 latek na „nie mam pieniędzy” odpowiada, że mam kartę a na to jak powiem, że nie mam przy sobie mówi to pójdziemy do domu i razem wrócimy do sklepu i kupimy.
„Kieszonkowe” hmm muszę to przetestować. Wydaje się proste i logiczne.
Dzięki i dużo słońca życzę :). My wybieramy się za tydzień.
Dzięki ;) Właśnie z tym „nie mam pieniędzy” nie ma co nawet próbować, bo dzieci wiedzą i tak znacznie więcej niż nam się wydaje.
No tak oczywiste rozwiązania przychodzą zawsze na końcu…….
dzięki za cenny ? wpis
za miesiąc przetestuje na swoim 5-latku choć do tej pory sprawdziły się u nas umowy, których obie strony zawsze dotrzymywaly. Ale czuliśmy już w zeszłym roku , że coraz ciężej oprzeć się młodemu. Myślę, że nowe podejście się sprawdzi.
Wybieramy się w sierpniu do Jastarni i trochę obawiam się, tego co tam zastaniemy. Jeśli będzie tak jak piszesz to na pewno skorzystam z Twojej rady;)
Ja w swoim wakacyjnym budżecie zawsze uwzględniam kilka zł dziennie na „pierdoły i inne atrakcje” dla mojego syna. Ja tylko mówię mu ile może dziś wydać, a on wybiera na co. W końcu to ma być frajda dla niego, a nie dla mnie :)
Dokładnie tak :) Jego pieniądze, jego sprawa, jego frajda ;)
Jutro jedziemy! Zastosuję :-)))
Przyjemnego wypoczynku :)
To teraz wiem, czego się spodziewać nad polskim morzem, choć na początku sądziłem, że będzie tu informacja na temat tego, jak wcześnie rano wstać, żeby znaleźć miejsce na plaży. Tatou :D
Zgadzam się z artykułem, jest bardzo prawdziwy. Szczególnie część o nuklearnej katastrofie mającej zasięg kilku przecznic. Rodzice często traktują swoje dzieci na równi ze swoja logiką, nie licząc się z innoscią świata dziecka. Nie wnikają kompletnie w jego potrzeby poznawcze. Dlatego problemy narastają do rangi nuklearnych. Warto się zastanowić;)
Interesujący wpis! Wakacje to czas w którym pozwalamy sobie na przyjemności ale ważne by były one potrzebne i przemyślane.