Czy dziecko musi się sparzyć, aby się czegoś nauczyć?

Powtarzające się problemy wymagają rozwiązań, a nie konsekwencji.

walkTekst został zainspirowany tymi komentarzami. Wchodzicie na własną odpowiedzialność, ale warto zajrzeć, żeby wiedzieć z czym się dzisiaj próbuję zmierzyć.

Powtarzam i powtarzam, a ono nic!

Niesamowita ilość rodziców jest wręcz zdruzgotana faktem, że ich dwu, trzy, pięcio czy dziesięcioletnie dziecko, nie zapamiętuje wszystkiego co owi rodzice wypowiedzą. Że nie spijają boskiego nektaru z ich ust, niczym młode koliberki, tylko uparcie odmawiają jego spożywania. Oni przecież mówią i mówią, a te krnąbrne dzieci nic! Rodzice czasami powtarzają nawet (!) drugi i trzeci raz, a dziecko dalej nie rozumie. Pewnie przeklęte jakieś. No, bo jak inaczej wytłumaczyć kilkuletnie dziecko, które mimo upomnień rodziców, że może się zgubić, odchodzi od nich dalej niż na metr? Myślę, że ja zaryzykowałbym stwierdzeniem czegoś o ciekawości świata i chęci do odkrywania, ale to pewnie zły kierunek. W końcu przecież rodzice powiedzieli, żeby się nie oddalał, a oni wiedzą lepiej.

Nauka poprzez doświadczenie

„Po­wiedz mi, a za­pomnę. Po­każ mi, a za­pamiętam. Pozwól mi zro­bić, a zro­zumiem.” Konfucjusz

Konfucjusz miał rację, ale tylko częściowo. Nauka przez doświadczenie i wykonywanie różnych czynności, jest najlepszym sposobem nauki. Czy to jednak oznacza, że musimy spróbować heroiny, żeby „doświadczyć” jak bardzo jest szkodliwa? A może musimy przez 30 lat palić papierosy, żeby zrozumieć czym jest rak płuc i dopiero jak stwierdzimy samodzielnie, że palenie szkodzi, to wtedy będziemy wiedzieli o czym mówimy? Czy konieczne jest skakanie na główkę z dziesięciu metrów, do niezbadanej wody, aby zrozumieć czym jest paraliż całkowity i że takie skoki są niebezpieczne? Gdzie jest dopuszczalna granica tego, co musimy spróbować sami i tego, co wystarczy, że usłyszymy od innych? Czy jeśli dziesięciu ludzi coś powie, to to już prawda? A może musimy poczekać na wyniki badań amerykańskich naukowców, żeby być pewnym? W jaki sposób udało nam się wyjść na normalnych, cywilizowanych (w większości) ludzi? Czego potrzebowaliśmy?

Czego potrzebuje nasze dziecko?

Skoro dorośli ludzie często potrzebują tysięcy fundacji, zatrudniających miliony ludzi i mielących rocznie miliardy dolarów, żeby nie palili papierosów, nie pili alkoholu i ogólnie nie zachowywali się jak skończeni debile, to czego potrzebuje nasze dziecko? Czy naprawdę tak łatwo przychodzi nam wiara, że dziecko powinno zaakceptować jakiś fakt, tylko dlatego, że wypowiedział go rodzic? Jeden lub dwa razy? Jeśli dziecko widzi na własne oczy, jak fajny jest psiak kilka metrów dalej, to czy ono ma wystarczająco siły woli, żeby mu się oprzeć i do niego nie podejść? Nawet jak rodzic mu powiedział, że pies może być groźny? Czy może pies musi je ugryźć, żeby dziecko zrozumiało, że do psów nie wolno podchodzić? Brzmi jak jakiś absurd, prawda? Jednak w identycznej sytuacji, w której chodzi o możliwość zagubienia się dziecka, mnóstwo rodziców zachowuje się dokładnie tak – absurdalnie (link na początku tekstu). Jeśli dziecko nie słucha rodziców i nie chce iść „przy nodze” niczym posłuszny szczeniaczek, to doradzają oni, żeby zostawić je na chwilę same. Trochę je nastraszyć (ale trochę, jak zacznie płakać, to trzeba podejść), żeby poznało konsekwencje swoich działań. Wtedy na pewno się nauczy. Skoro to taka dobra metoda nauki, to może pozwólmy wcześniej przytoczonemu psu, trochę dziecko ugryźć (ale trochę, zabierzemy psa, jak dziecko zacznie płakać). Może oblejmy je wrzątkiem. Oczywiście tak trochę, na jeden palec, nie więcej. Albo niech trochę porazi je prąd. W końcu to tylko trochę, a robimy to dla jego dobra. Do wesela się zagoi.

A jak się nie zagoi?

Nad wyraz często rodzice bagatelizują rolę psychiki dziecka. Bicie jest w porządku, ale tylko w formie klapsów, żeby nie było widać śladów (patrz: Dajesz klapsa, bo jesteś nieudacznikiem). A jak się dziecku pozwolimy wypłakać to będzie zdrowsze (patrz: Zasypianie ze łzami w oczach). „Przecież nie dzieje mu się krzywda”. Problem tkwi jednak w tym, że jeśli czegoś nie widać, to wcale nie znaczy, że to nie istnieje. W końcu żaden z nas nie widział swojego mózgu, a mimo to wierzymy, że on tam w środku jest. Podobnie jest z dziecięcą psychiką. Dawanie klapsów nie krzywdzi fizycznie. Płacz nie wywoła otwartego złamania. I nastraszenie dziecka, poprzez schowanie się przed nim, też nie zostawi widocznego śladu. Przynajmniej nie będzie on widoczny na pierwszy rzut oka. Bo zmiany psychiczne, mimo że niewidoczne gołym okiem, są dostrzegalne, gdy spojrzymy dokładniej. Na zachowanie. Na postawę ciała. Na sposób bycia. Może dziecko nagle przestanie bawić się z kolegami. Może będzie się bało podejmować wyzwania i próbować nowych rzeczy. Może za dziesięć lat od dzisiaj, będzie musiało chodzić do psychologa, żeby poradzić sobie z niepewnością, strachem czy depresją. Nie wiemy tego. Nie widzimy tego. Ale to nie znaczy, że to nie istnieje (patrz: Blizny na mózgu).

Bezpieczeństwo dziecka jest naszym obowiązkiem

Pierwszym i najważniejszym. My mamy go pilnować. Lub nauczyć go jak ma się samo pilnować, ale pod warunkiem, że jest w wieku, w którym jest w stanie tą wiedzę przyswoić i że nie będziecie korzystać ze straszenia, bicia i innych średniowiecznych technik. A jeśli powiedzieliśmy dziesięć razy, żeby czegoś nie robiło i ono dalej to robi, to naszym obowiązkiem jest powiedzieć to po raz jedenasty i dwunasty. I pięćdziesiąty jak trzeba będzie. A jak dalej nie będzie skutkowało, to zmieńmy sposób w jaki tłumaczymy różne rzeczy. Pójdźmy po poradę do psychologa. Przeczytajmy książkę na ten temat. Już Albert Einstein wiedział, że

„Szaleństwem jest robić wciąż to samo i oczekiwać różnych rezultatów”

Nie działa jedna metoda, spróbujmy innej. I bądźmy wyrozumiali dla dziecka. To, że ono czegoś nie rozumie, wcale nie wynika z jego złej woli. Po prostu jeszcze nikt mu tego dobrze nie wytłumaczył.

Prawa do zdjęcia należą do Ben Grey.

12
Dodaj komentarz

avatar
7 Comment threads
5 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
8 Comment authors
Blog OjciecSylwia KaczmarekPasjoMatkalavinkaGrzegorz Niklas Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
Alicja Kost
Gość

Zgadzam się i nie mam nic do dodania poza tym, że przy okazji myśli mi powędrowały ku tekstowi „wszystkiego w życiu trzeba spróbować” który też mnie do białej gorączki doprowadza.

Blog Ojciec
Gość

„Wszystkiego w życiu trzeba spróbować” to jeden z tych tekstów, które wszyscy powtarzają, a mało kto się nad nimi zastanawia. Warto również naszym dzieciom zwracać na takie „evergreeny” i pokazywać, że nie są prawdziwe, mimo że powtarza je wielu ludzi.

tomek q | jakchcemy
Gość

Sposób przekazu dobierz do wieku i możliwości – tak, zdecydowanie tak. Do zapamiętania.
Ja bym dorzucił: poznawaj swoje dziecko, a nie próbuj tresować.

Doświadczenie – tak i jeszcze raz tak i chyba zawsze lepsze od (tylko) słów, ale z drugiej strony nie wszystkiego warto (s)próbować.
Einstein (mi) pasuje :)

Blog Ojciec
Gość

Einstein już taki łebski gość był, że wielu ludziom pasuje :)

Tedi
Gość

Dzisiejsi rodzice nie mają czasu na swoje dzieci, więc nie mają czasu tłumaczyć ciągle to samo. Szkoda, że ludzie sobie nie potrafią uzmysłowić, że wychowanie dziecka to w sumie najważniejsze zadanie, jakiego się podjęli.

Grzegorz Niklas
Gość
Grzegorz Niklas

Cenny wpis. Dzięki!

lavinka
Gość

Zawsze lubiłam Einsteina ;) A do dziecka mam smycz na dalsze wycieczki. Skoro nie rozumie jeszcze, jak bardzo niebezpieczne jest uciekanie i lecenie w kierunku ulicy, to doraźnie mam ją na przysłowiowym sznurku. Z czasem zrozumie, a mnie ją w smyczy łatwiej utrzymać (wyrywa się, gdy ja łapię za ubranie). Pewnie jak statystyczna Pola walić w nią łapami i denerwować się, że to nic nie daje, wydzierać się na nią i się wkurzać, że nie chce słuchać… ale postanowiłam, że będę dziecko chować maksymalnie bezstresowo, to znaczy robić tak, żeby się najmniej stresować. Pewnie mała wyrośnie na rozwydrzoną, roszczeniową nastolatkę,… Czytaj więcej »

Blog Ojciec
Gość

Sama smycz do tego nie doprowadzi i ona akurat jest moim zdaniem całkiem sensownym rozwiązaniem. A jeśli myślisz, że warto zaoszczędzić czas dzisiaj (wychowując bezstresowo), żeby stracić go jutro (walcząc z nastolatką), to z doświadczenia podpowiem, że nie jest to najlepsza technika :)

O bezstresowym pisałem trochę tutaj: https://www.blogojciec.pl/dzieci/nie-trzeba-bic-zeby-dyscyplinowac/

PasjoMatka
Gość

Odnośnie tłumaczenia, to wszyscy na mnie naskakują, bo (w ich mniemaniu bezsensownie) tłumaczę synkowi, żeby czegoś nie robił odkąd tylko zaczął się przemieszczać i wstawać, a obecnie ma 14 miesięcy. Wiem, że wiele nie rozumie, ale jak go odsuwam mówiąc do niego spokojnie „nie wolno, nununu, (tu tłumaczenie dlaczego)”, a potem próbuję go zainteresować czymś innym, tłumacząc co to, jak się tym bawić, to góra po trzech razach porzuca próby niewłaściwego zajęcia. Bywa, że następnego dnia znów próbuje, to znów tłumaczę. Za mały na tłumaczenia? Może. Ale ćwiczę moją cierpliwość i wyrozumiałość – i tak „wygrywam”. ;D

Sylwia Kaczmarek
Gość
Sylwia Kaczmarek

Wygrasz. Robilam podobnie ze starszym dzieckiem, teraz z mlodszym wprowadzamy ta sama regule. Ludzie czasem patrzyli na mnie jak na debilke, gdy roczniakowi w wozku tlumaczylam, jak sie przechodzi przez ulice. Teraz mlody ma 4lata i ani razu nie uciekl. A to tylko jeden z przykladow.

Blog Ojciec
Gość

Dzieci rozumieją znacznie więcej niż nam się wydaje, dlatego zgadzam się całkowicie, że warto tłumaczyć od najmłodszych lat.

Sylwia Kaczmarek
Gość
Sylwia Kaczmarek

Dzieci nas testuja, tak jak i caly swiat. Nie da rady, zeby za pierwszym tlumaczeniem zapamietaly wszystkie zasady na cale zycie. Nie da sie, bo miedzy innymi musza sie nauczyc, powtarzalnosci. To ze na ulice jie mozna wejsc dzis, nie oznacza, ze bedzie mozna juteo czy za tydzien.
Poza tym dzieci to kalka rodzicow. Spojrzmy na nie, posluchajmy. Zobaczymy dokladnie takie same przekazy, ajkie od nas do nich wedruja.