Od lat młodzieńczych (tak, jak byłem młody, to Danonki były już na sklepowych półkach), nie przepadałem za Danonkami. Nigdy mi nie smakowały, nawet gdy zamrożone były podawane jako lody. Zawsze miałem wrażenie, że jem chemię. Nie wiem jaki skład miały kilka lat temu, ale teraz wiem, że chemii tam nie ma w ogóle, więc może po prostu mam dziwne kubki smakowe.

Każdego roku, poszukiwanie prezentu zaczynałem od włączenia allegro i posegregowania odpowiednich działów wg popularności. W końcu jeśli ludzie coś kupują to znaczy, że jest dobre. Po kilku latach, nauczyłem się jednak, że ludzie idący za tłumem najczęściej kupują kichę. Pierwsza i najważniejsza zasada: zabawki w cenach poniżej 15zł, nawet jak wyglądają ładnie i wydają się praktycznie, to takie nie są. Druga zasada: jak na zabawce pisze 10+, to znaczy 10+. I nie ma znaczenia jak wybitny jest Twój czterolatek. Co zatem kupić? Przygotowałem kilka propozycji, których nie są moim zdaniem typowe:

Moje dzieci uwielbiają jeść. Co prawda najmłodszy jest w fazie, gdzie za główne danie swojego jadłospisu uważa rosołek i kotleta, ale każde z moich dzieci przechodziło przez jakąś fazę i ogólnie jedzą jak małe demony. O ile kiedyś zdarzało mi się robić jakieś przetwory z malin czy porzeczek z ogrodu, tak w tym roku mogę zrobić przetwory jedynie z liści i wiśni (jedyny owoc, jaki nie został wchłonięty przez te małe żarłoki). Co jednak podawać dzieciom, kiedy nie ma się ogrodu lub pora roku nie sprzyja świeżym owocom? Jest na to kilka sposobów:

Kilka, kilkanaście lat temu, kiedy zobaczyłbym gościa jeżdżącego na monocyklu, z kijem na nosie, na którym kręcił się talerz, żonglującego piłami łańcuchowymi, mogłem być pewny, że widzę cyrkowca. Dzisiaj, istnieje spora szansa, że jest to rodzic, który bawi się (a raczej usilnie próbuje bawić się) z dzieckiem czy raczej zamiast dziecka. To nie rodzic ma zabawiać dziecko, to dziecko ma się bawić.