Jak nie dać się oszukać naszemu mózgowi i wyciągać właściwe wnioski dotyczące wychowania?

Trzylatki poświęcające czterdzieści pięć minut dziennie na granie z rodzicem w grę edukacyjną są lepsze z matematyki w wieku lat dziesięciu niż rówieśnicy, które w grę nie grały

Dzieci uczęszczające do płatnych szkół prywatnych mają lepsze oceny z matematyki niż dzieci ze szkół publicznych.

Dzieci osób nadużywających substancji psychoaktywnych osiągają znacząco gorsze wyniki z matematyki niż inne dzieci.

Jeśli założylibyśmy prawdziwość tych twierdzeń, to moglibyśmy dojść do wniosku, że granie w gry powoduje wzrost umiejętności matematycznych, prywatne szkoły są lepsze, a używanie, bądź nie substancji psychoaktywnych przez rodziców, samo w sobie powoduje pogorszenie wyników dzieci w nauce.

To jednak tak nie działa, a najprostsze rozwiązania nie bywają najlepsze.

Dzisiaj o tym jak oszukuje nas nasz mózg i o tym jak nasze doświadczenie (a czasami i nasze uprzedzenia), mogą być wręcz szkodliwe dla nas samych i dla naszych dzieci.

Artykuł ten postanowiłem napisać z kilku powodów

Po pierwsze chciałem uchronić ludzi przed hurraoptymizmem, gdy widzą wyniki jakichś badań naukowych, ale sami niewiele o tych badaniach wiedzą. To czasami prowadzi do tego, że upieramy się na siłę przy czymś, co wcale nie musi być aż tak dobrze przebadane jak nam się wydaje. To nie jest dobra droga.

Po drugie chciałem uchronić ludzi przed kompletnym przeciwieństwem, czyli niedowierzaniu w jakiekolwiek badania, bo „to wszystko bzdury, a statystyka kłamie”. To też nie jest dobra droga, bo ani badania, ani statystyka nie kłamie, jeśli się je rozumie, a często wystarczy przeczytać wybrane badania, aby zobaczyć co konkretnie zostało przebadane, kiedy, na jakiej grupie i w jaki sposób, a następnie porównać z innymi badaniami w podobnym temacie, aby wiedzieć czy te badania rzeczywiście coś nowego i wartościowego wnoszą do danej tematyki.

Po trzecie, ten artykuł będzie fundamentem do różnych tematów, które będę niedługo poruszał na temat m. in. edukacji i musiałem go napisać, aby kolejne teksty były kompletne, bez potrzeby powtarzania ciągle tego samego w każdym z nich.

Oczywiście pierwsze dwa punkty odnoszą się do jakichkolwiek badań, ale ja skupię się na tematyce dziecięcej.

Jak właściwie badać dziecięcy rozwój?

Jest tak wiele różnych czynników, które mogą być badane jeśli chodzi o dziecięcy rozwój, że poczucie zagubienia bywa zupełnie normalne.

Co może wpływać na dzieci i ich rozwój? Kraj zamieszkania, miejsce zamieszkania (miasto czy wieś), sposób wychowania, rodzaj edukacji, wykształcenie rodziców, dochody rodziców, zawód rodziców, rozmiar buta rodziców, wielkość domu, kolor farby na elewacji, liczba posiadanych pociągów (#pdk) czy nawet sposób transportu (podobno jest związek np. między dochodami rodziców, a lataniem do szkoły helikopterem, ale badania są we wstępnej fazie).

Oczywiście trochę sobie pożartowałem, ale prawda jest taka, że aby mieć naprawdę solidne badania i wyciągnąć rzeczowe wnioski, to należałoby przebadać dzieci pod kątem jak największej liczby czynników (pod koniec wytłumaczę dlaczego).

A i tak bardzo często pomijany był swego czasu w takich badaniach jeden czynnik, który jest niezwykle trudny do zbadania, a który może okazać się równie niezwykle istotny.

Na szczęście, znaleziono sposób, aby i jego w końcu przebadać.

Metoda badania bliźniąt (TEDS)

To czego dotyczy dzisiejszy artykuł jest opisane szerzej w książce „Geny i edukacja” Kathryn Asbury, Richard Plomin.

W książce tej jest opisana metoda badania bliźniąt (Twins Early Development Study, w skrócie TEDS), dzięki której naukowcy są w stanie ocenić co wynika z naszych genów, co wynika ze środowiska wspólnego (dom rodzinny, wychowanie itp.), a co ze środowiska indywidualnego (środowisko klasy, znajomi itp.).

Badając podobieństwa między bliźniętami jednojajowymi i dwujajowymi, które są unikalne ze względu na posiadane pule genowe, naukowcy są w stanie ocenić dziedziczność danej cechy (jeśli kogoś interesuje ten temat głębiej, obliczenia i jak to dokładnie działa to zachęcam do lektury powyższej pozycji).

Co ciekawe, wbrew powszechnym przekonaniom, z genów potrafi wynikać znacznie więcej niż byśmy zakładali (przykładowo odziedziczalność zdolności matematycznych wg programu badawczego pod kierownictwem Yulii Kovas z Goldsmiths jest oceniana na 68% – środowisko wspólne 9%, a środowisko specyficzne 22%).

Czyli w skrócie, wychowanie odpowiada za zaledwie 9% matematycznych umiejętności naszych dzieci. Tak, też byłem zdziwiony.

Co daje nam ta wiedza?

Odnosząc się do przykładów, o których wspomniałem na początku:

  • Trzylatki poświęcające czterdzieści pięć minut dziennie na granie z rodzicem w grę edukacyjną są lepsze z matematyki w wieku lat dziesięciu niż rówieśnicy, które w grę nie grały”

Z tego może wynikać, że wystarczy grać z dziećmi w gry, aby miały lepsze wyniki z matematyki.

Jednak w rzeczywistości może to oznaczać, że dzieci rodziców, którzy sami lubią gry i matematykę, mają odziedziczone lepsze umiejętności w tym zakresie. Nie bez znaczenia pozostaje kwestia tego, że mówimy tutaj o rodzicach, którzy mogą sobie pozwolić na 45 minut gry ze swoim dzieckiem każdego dnia, a przy mają umiejętności pozwalające dziecko na tak długi czas zaangażować. No i ostatnia rzecz – mówimy tutaj o dzieciach, które w wieku 3 lat są w stanie skupić się na 45 minut na ustrukturyzowanej grze, z czego wynika że lubią intelektualnie stymulującą zabawę – być może dlatego, że mają ku temu naturalne predyspozycje. Wręcz może się okazać, że naturalne uzdolnienia tych dzieci, wyzwalają u rodziców potrzebę takiej zabawy, podczas gdy inne dzieci, angażują rodziców na inne sposoby.

Oczywiście nie chodzi tu o to, że takie twierdzenie nie jest prawdziwe. Chodzi o to, że powody takiego stanu rzeczy, mogą być bardziej złożone, niż to co nam się wydaje.

Prywatna szkoła czy państwowa?

  • Dzieci uczęszczające do płatnych szkół prywatnych mają lepsze oceny z matematyki niż dzieci ze szkół publicznych.

Tutaj w ogóle jest ciężko, bo stwierdzenie, że prywatna szkoła zawsze jest lepsza od publicznej, może ma jakiś sens na amerykańskim gruncie, ale u nas się rozsypuje. Niemniej jeśli uznalibyśmy to twierdzenie za prawdziwe, to głównym czynnikiem uwarunkowującym czy dziecko idzie do prywatnej czy państwowej szkoły, są dochody rodziców. Te z kolei wpływają też dość często m. in. na: wykształcenie rodziców, umiejętności rodziców, możliwość zorganizowania dziecku korepetycji czy zajęć dodatkowych, posiadanie większej liczby stymulacji (wyjazdy, obozy, posiadane pomoce naukowe itp.) czy wiele innych rzeczy, jak chociażby ilość czasu, który dorośli mogą spędzić z dzieckiem. W efekcie więc sama „prywatność” szkoły, może tu być czynnikiem równie ważnym, co wspomniany przeze mnie wcześniej kolor elewacji.

No to może chociaż uzależnienia?

  • Dzieci osób nadużywających substancji psychoaktywnych osiągają znacząco gorsze wyniki z matematyki niż inne dzieci.

Nie każdy o tym wie, ale predyspozycje do uzależnień bywają bardzo silnie związane z genetyką. Często są to różne uzależnienia i np. rodzic alkoholik, ma później dziecko uzależnione od gier komputerowych albo od jedzenia, ale to wszystko ma tę samą podstawę. Brak umiejętności radzenia sobie ze stresującymi sytuacjami i zagłuszanie prawdziwych potrzeb naszego organizmu, w alternatywny, często destruktywny sposób.

Jeśli więc rodzice będą mieli skłonność do takiej ucieczki od problemów, to możliwość przekazania jej swoim dzieciom waha się od średniej, do bardzo wysokiej (w zależności od stopnia uzależnienia rodzica i od rodzaju uzależniającej substancji – źródło). Dodatkowo całość utrudnia fakt, że skoro rodzice nie posiadali umiejętności panowania nad swoimi impulsami, to raczej nie przekażą jej dzieciom, a takie ryzykowne cechy osobowościowe mogą sprawić, że spokojne siedzenie i nauka matematyki, może zwyczajnie nie być interesująca.

Czy to oznacza, że badania naukowe nie mają wartości?

Wręcz przeciwnie!

To zadanie miało na celu jedynie pokazanie, że nawet jeśli widzimy pewne przykłady, które z perspektywy naszego doświadczenia (i często naszych uprzedzeń) wydają się wiarygodne, to niekoniecznie będą one właściwe. Chodzi o zdrowy sceptycyzm wobec tych wszystkich prostych rozwiązań, do których nasz mózg często się ucieka. Chodzi o to, żeby właśnie odwołać się do nauki, a nie do emocji czy jak wspomniałem wcześniej – uprzedzeń, bo to bywa zgubne.

To trochę tak jak w sytuacji, gdy widzimy dziecko, które zachowuje się w „niewłaściwy” sposób i oceniamy negatywnie rodziców, a nie wiemy tak naprawdę co jest prawdziwym powodem (chociażby może to być podłoże neurologiczne).

Podobnie bywa z takimi „twierdzeniami”

Dobrze jest więc zawsze przyjrzeć się wszelakim twierdzeniom, które albo zostały pochopnie wyciągnięte z jakichś badań albo nigdy nie były w nich oparte i nawet jeśli brzmią wiarygodnie – zastanówmy się czy na pewno nie mogło być innych czynników, które spowodowały dany stan rzeczy (a jeśli mamy potrzebę, zawsze możemy samodzielnie porównać to z innymi badaniami z tej dziedziny).

Jeśli macie wątpliwości, że takie sytuacje mają miejsce, w których wiarygodne twierdzenia mogą okazać się nieprawdziwe, spójrzcie jeszcze raz na omówione tutaj trzy przykłady i na to jak wiele innych czynników może mieć na daną sytuację wpływ.

W końcu, podsumowując, nie chodzi nam o to, żeby mieć rację w danej sytuacji, ale o to by być w zgodzie z prawdą, bo to nie nasze ego jest tutaj najważniejsze, tylko dobro naszego dziecka i wydaje mi się, że to jest priorytetem dla zdecydowanej większości rodziców (nawet jeśli czasami wymaga to odwagi, w postaci przyznania się do błędu i zmiany swojego stanowiska w oparciu o dowody, co ja sam zrobiłem już kilkurotnie m. in. w kwestii przemocy wobec dzieci czy w kwestii usypiania dzieci i po latach mogę śmiało powiedzieć, że żadnej z tej decyzji nie żałowałem).

Jeśli uważasz ten artykuł za wartościowy, będę wdzięczny za udostępnienie go dalej, bo dzięki temu więcej rodziców będzie mogło zapoznać się ze zdrowym podejściem do spraw nauki i możliwe, że pomoże im podejmować lepsze decyzje w związku z ich własnymi dziećmi, a jest to coś, na czym jako społeczeństwo, wszyscy skorzystamy. 

Prawa do zdjęcia należą do William.

Jeśli dotarliście do tego momentu, to po pierwsze jest mi niezwykle miło. Byłbym też niezwykle wdzięczny, gdybyście uznali ten artykuł za warty udostępnienia dalej, bo dzięki temu będzie on miał szansę trafić do kogoś, kto być może również potrzebuje go przeczytać.

4
Dodaj komentarz

avatar
3 Comment threads
1 Thread replies
0 Followers
 
Most reacted comment
Hottest comment thread
3 Comment authors
AgnieszkaTomsyennefer125 Recent comment authors
  Subscribe  
najnowszy najstarszy oceniany
Powiadom o
yennefer125
Gość
yennefer125

Moja mama jest nauczycielką matematyki. Mój tata też uczył matematyki. Moja siostra też… ja nie ale z matmy zawsze byłam bardzo mocna. Przypadek? :) więc wierzę w badania o genach w tym wypadku :)
Ciekawy artykuł

Toms
Gość
Toms

Ta

Toms
Gość
Toms

Najważniejszą kwestią jest czas poświęcony dziecku. I poświęcenie czasu to nie jest wejście do pokoju i powiedzenie „wyłącz komputer i naucz się do klasówki” a potem po klasówce „przecież mówiłem że byś się uczył” bo na początku trzeba usiąść i razem z dzieckiem się uczyć i odpytywać i sprawdzać aby dziecko nauczyło się uczyć, aby dziecko wiedziało że ma rzeczywiste wsparcie i zainteresowanie ze strony rodzica. Nie zniecierpliwionego, wnerwionego, mądralę ojca, który ma świetne rady na wszystko ale empatycznego rodzica który poświęci dużo czasu dziecku aby pomóc. Ale to wymaga poświęcenia czasu, regularnie, dzień w dzień, tydzień w tydzień przez… Czytaj więcej »

Agnieszka
Gość
Agnieszka

Nic dodać, nic ująć. Komentarz w samo sedno. ?